XXXIX "Skórki pomarańczy"

484 16 9
                                    


    Gorące słońce wpadało między powiewającymi na wietrze zasłonami i paliło w policzki małego, piegowatego chłopca. Dziecko zmrużyło oczy, obserwując ozdobne sklepienie tarasu, chłonąc delikatną muzykę, graną przez dwórki i rozciągając się na kanapie jak kot. Oswojony paw drzemał na swojej poduszce, tuż obok dziecka, wkładając aksamitną głowę między pióra na grzbiecie. To był leniwy, spokojny dzień.
    I wtedy na tarasy wpadła jego matka. Chłopiec zerwał się i z uśmiechem obserwował szczupłą blondynkę w rycerskiej tunice, tłumaczącą coś kilku mężczyznom. Loczki na jego głowie aż uniosły się z radości, bo jego mama była zajęta od kilku dni i oto przyszła! Zgramolił się z obitej atłasem kanapy i zasuwając nóżkami pobiegł do niej tak szybko jak tylko może nieporadnie biegać roczne dziecko. Dziewczyna właśnie z uwagą słuchała Rajmunda, gdy poczuła jak coś szarpie ją za tunikę od tyłu. Odwróciła się i zauważyła jasną główkę.
    - A ty co, mały zamachowcu? - Spytała, mrużąc oczy. Schyliła się i dotknęła palcem piegowatego nosa. Dziecko uśmiechnęło się szeroko.
    - Ma. - Powiedział Wasyl, jako, że dopiero zaczynał mówić. Salomea potargała jego platynowe włosy.
    - Kontynuując...- odezwał się Rajmund, a pozostali dwaj mężczyźni milczeli, obserwując królewicza w zachwycie. - Mamy Herakliusza po swojej stronie. Masz wolną rękę, jeśli chodzi o hrabinę.
    Salomea popatrzyła prosto w oczy barona Trypolisu.
    - Odkąd zakończyłam sprawę Sybilli, nie chcę się mieszać w tę chorą rodzinę. - Stwierdziła szorstko, przypominając sobie konfrontację z królewną sprzed kilku miesięcy. Był koniec września, niedługo po urodzinach Wasyla.
    - Najważniejsze, że w pałacu nie ma szans na kolejny zamach. - Skwitował Fulko z źdźbłem między zębami. Rajmund przewrócił oczami.
    - To nie takie proste...zresztą moim zdaniem należy przygotować nie tylko pałac.
    Salomea podniosła Wasyla na ręce i bawiła się z nim, łapiąc go co chwilę za nos, po czym puszczając. Popatrzyła wyczekująco na doradcę.
    - Na co chcesz przygotowywać cokolwiek? - Spytała, choć znała odpowiedź.
    - Na ciebie. - Urwał baron i wziął niespokojny oddech, mrużąc oczy od słońca i przenosząc wzrok na wnętrze tarasów. Wiedział, że dostanie litanię.
    - Rajmundzie, król nie umarł. Nie ma się jeszcze na to. Wiem, że myślisz o królestwie, ale dopóki król żyje, ja mogę tylko zawiązywać sojusze i eliminować wrogów. Pragnę zauważyć, że odkąd urodziłam królewicza, po mojej stronie opowiedzieli się joannici, bożogrobcy, lazaryci, oraz trzy czwarte baronów i rycerzy. Wojsko stanie za mną.
    - To prawda! - Wykrzyknął Fulko z zacieszem. Reszta mężczyzn pokiwała głowami.
    - Nie wiem jak, ale mi się udało. Czy masz jakieś zastrzeżenia? - Dokończyła, obserwując uporczywie hrabię z Tyberiady. Ten spojrzał na nią w końcu z nieodgadnioną miną.
    - Courteyanowie. Templariusze. De Thoronowie. Starzec z gór. De Chatillon. Saladyn. To wszystko będzie stało przeciw tobie.
    Na tarasach zaległa cisza. Tylko dwórki grały monotonnie w znacznym oddaleniu od rozmawiających. Wasyl zainteresował się sprzączką od tuniki Rajmunda i wychylił się, by ją zmacać. Salomea poprawiła go w swoich ramionach.
    - Król nie umarł, a ja tu nie rządzę. - Ucięła ostro, taksując wzrokiem wszystkich po kolei.

    Król faktycznie nie umarł. Leżał na swojej kanapie na królewskich tarasach i wdychał świeże, wieczorne powietrze, tak jak kazał jego nowy medyk, muzułmanin, a ci uchodzili za najlepszych w swoim fachu. Tak więc leżał, otoczony wonnościami, znosząc ostatnie, ale wciąż ciężkie promienie słońca i wdychając to powietrze, a pachniało naprawdę ładnie. Na stole leżał zapas baklawy, której nie był w stanie już jeść, co bolało go najbardziej. Spróbował się rozerwać, czytając Nowy Testament, ale odechciało mu się, więc tylko leżał.
    Dopóki, po oraz kolejny tego dnia, Salomea wpadła i zrobiła raban. Baldwin uniósł głowę i podparł się na prawej dłoni.
    - Coś się stało? - Spytał ją, widząc poruszenie na zaróżowionej buzi. Za nią na taras nieporadnie wdreptał Wasyl, trzymając pawia za ogon. Mężczyzna zachwycił się na ten widok. Cała rodzina do niego przyszła!
    - Rajmund jak zwykle truje mi dupę. - Oznajmiła, zasiadając do stołu i zaczynając obierać pomarańcze. Wasyl puścił ptaka i usiał na środku tarasu, bawiąc się swoim drewnianym konikiem. - Synu, wziąłbyś się zaczął bawić mieczem.
    - Jeszcze się nauczy. Skoro lubi konika, to niech bawi się konikiem. - Obronił go Baldwin, rozczulony do granic. Salomea potrzepała głową. Teraz ubierała się tylko po arabsku, zakochana w misternych ozdobach sukien i delikatnych diademikach na głowie. Z jej karku spływała prześwitująca chusta, którą zakładała na głowę, gdy wychodziła na palące słońce. Nikt jej tego nie powiedział, ale sposób ubierania, duma, która zawsze gościła na jej hardej twarzy i sposób poruszania, którego nauczyła się dopiero w tym pałacu sprawiał, że była naprawdę piękna. Baldwin patrzył na nią w zachwycie. Mimo to, wciąż przypominała kościstą siedemnastolatkę z Pomorza, która mieczem chciała zwojować cały Bliski Wschód. I to wciąż była najlepsza wersja jej samej.
    - O co chodzi Rajmundowi?
    - O twoją matkę, templariuszy, Saladyna...asasynów i Renalda. - Wyjaśniła i zjadła fragment pomarańczy, układając kawałki skórki jedna na drugą.
     - Cóż ja zrobię z moją matką. Ona tylko czeka, aż kopnę w kalendarz. Jak na przyjęciu widziałem, jak patrzy na Wasyla...i jeszcze ten tekst: "Bazyli będzie wielkim królem".
    - Chciała mi dopiec. - Stwierdziła dziewczyna, ocierając usta. - Bazyli...czy on jest pół bizantyjczykiem? Nie podoba mi się ta wersja.
    - Fakt, Wasyl brzmi lepiej. Ale jakby nie patrzeć, Bazyli Bułgarobójca był wielkim wodzem...
    - A Wasyl Jerozolimskim będzie świetnym królem Jerozolimy. Zgniecie Saladyna, Ajjubinów, poszerzy granice i...przede wszystkim...utrzyma Grób Święty. Bo przecież po to tu jesteśmy.
    Na tarasach zaległa cisza. Królewicz leżał na posadzce, układając wzorek ze skórki pomarańczy, odebranej matce. Poderwał się z okrzykiem "O!" na ustach i pokazał palcem na swoje dzieło. Salomea spojrzała na nie z uśmiechem, a Baldwin wstał ciężko na nogi, by usiąść przy nim po turecku i zdrową ręką układać razem z nim.
    - Potrzebujemy więcej pomarańczy. Jadłabyś szybciej. - Mruknął. Dziewczyna prychnęła i porwała więcej owoców. Reszta wieczora minęła jej na jedzeniu i oglądaniu jak jej mąż i syn siedzą na podłodze i prowadzą wojnę na wzroki ze skórek. I to był jeden z najwspanialszych wieczorów w jej życiu. Taki, do którego będzie wracać wspomnieniami.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz