Renald tupnął nogą, aż mury jego zamku w Keraku oddały. Potarł rudawą brodę i pokręcił głową. Już drugą godzinę czekał na jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego posłańca Agnieszki z Courtenay, której list dostał niedawno. Trochę się bał. Hrabina poleciała krótko. Nie spodziewał się tego, ale wiedział też, że była kobietą nieobliczalną. "Jej córka nie lepsza, ale cóż mam zrobić", pomyślał, siadając na kanapie w swojej komnacie. "Tylko one dadzą mi wolną rękę."
Zbliżał się wieczór. Mężczyzna był głodny, poza tym obiecał bajki swoim małym córkom. Nie mógł jednak zignorować hrabiny. Courtenayowie byli zbyt potężną siłą, by on, choć w przeszłości był przecież księciem, mógł zerwać sojusz. Wystarczy, że był już w niełasce króla. Jeden nieprzemyślany ruch i Kerak runie razem z nim.
Wstał i podszedł do okna. Jego małe dziewczynki bawiły się na dziedzińcu potężnej, ceglanej fortecy. Uśmiechnął się, myśląc o tym, jakie są śliczne i że są jego, jego własne. Córeczki. Pokręcił rudawą głową a wówczas wrota komnaty rozwarły się z impetem i weszło przez nie dwóch templariuszy.
- Jesteśmy posłańcami od hrabiny Agnieszki de Courtenay. - Oznajmił jeden z nich. Mieli poważne, blade twarze. Hełmy trzymali pod pachami, a czerwone krzyże ja ich piersiach przywiodły Renaldowi na myśl krew na śniegu. Otrząsnął się z tej myśli.
- Świetnie. Więc gadać, jak mam załatwić to, czego chce hrabina? - Spytał, trzymając się za swój tłusty, odstający brzuch.
- Hrabina pragnie, abyś udostępnił kilku rycerzy jako przykrywkę dla dwóch as...asasynów.- Wyjaśnił rycerz, jąkając się przy wypowiadaniu ostatniego słowa. Renald popatrzył na niego z dzikim błyskiem i drgającą powieką. Na jego ustach wykwitł uśmiech szaleńca.
- Asasynów? - Spytał, zbliżając się niebezpiecznie do dwóch templariuszy, którzy wyglądali na mocno wystraszonych mordem bijącym z małych, wodnistych oczek słynnego Renalda de Chatillon. - Ta kurwa wpuszcza w moje szeregi Saracenów? Chce, żebym igrał z samym Bogiem?
Mężczyźni nie odpowiedzieli. Jeden z nich nerwowo przełknął ślinę. Z zewnątrz dobiegł głos żony barona, Stefanii, wołającej dziewczynki do środka. To sprawiło, że jego gniew jakby lekko zgasł.
- Hrabina kazała przekazać, że...że asasyni zostali opłaceni z jej skarbca. Że musisz, panie, zrobić to dla wyższego dobra. Oraz...
Renald zmarszczył rudawe brwi i odchrząknął ostrzegawczo.
- Oraz? - Warknął.
- Oraz, że Raszid ad-Din Sinan przesyła pozdrowienia...
Renald poczuł, jak zagotowała się w nim krew, co spowodowało, że chwycił za pogrzebacz, stojący przy palenisku i zrzucił nim całą zastawę, zdobiącą meble wokół. Rycerze uciekli w popłochu, a baron długo jeszcze siekł na oślep, niszcząc drogocenne półmiski i wazy. W końcu wbił koniec pogrzebacza w pomarańczę, turlającą się u jego stóp.
- Raszid ad-Din...- wychrypiał, a spieniona ślina kapnęła na zimną podłogę. - Jeszcze się policzymy, ty asasyńska, niewierna, saraceńska ciemna dupo.
Odchrząknął i uklęknął. Odrzucił pogrzebacz za siebie, przygarniając broczący sokiem owoc tuż przed nos.
- Ale skoro hrabina chce wyższego dobra...niech je dostanie.
I zatopił zęby w miąższu.- Oju haju, pry Dunaju, solowej szczebecze... - śpiewała cicho Salomea, przechadzając się po komnacie biurkowej. Świeciło słońce, ale było dość chłodnawo, jak na styczeń przystało. Na swoją śliczną, turkusową suknię, wyszywaną w złote ornamenty zarzuciła ciepły płaszcz z kapturem, a Wasyl w jej ramionach wystrojony był w wyszywany perłami czepek. Baldwin, czytający coś przy biurku też miał na sobie płaszcz a srebrzysta maska odbijała promienie słoneczne, wpadające z tarasu.
- Och cio cio, i cio cio cio, solowej, szczebecze, vin ze swoju, wsju ptaszynu, do gnizdeczka klicze...
- Dziwi mnie, że ostatnimi czasy wolisz śpiewać niż zajmować się polityką. - Powiedział nagle Baldwin, dość niewyraźnie i zachrypniętym głosem. Mimo to, od ponad tygodnia czuł się naprawdę dobrze. Wstawał rano i czuł, że może się ruszać. Widmo rychłej śmierci jakoś go opuściło. Wkrótce kończył dwadzieścia dwa lata.
Salomea połaskotała zachwyconego Wasyla po czym zaczęła go podrzucać. Wasyl śmiał się jak najęty, wyciągając tłuste rączki i machając nimi. Jednak nagle dziewczyna podrzuciła go wyżej niż wcześniej. Baldwin nawet nie pomyślał o tym, co robi. Zerwał się z krzesła i podszedł do niej, wyciągając do niego ręce. Zatrzymał się w półkroku. Salomea uśmiechnęła się wrednie.
- Myślałam już, że nie masz żadnego instynktu tacierzyńskiego. - Zaśmiała się. Król pokręcił głową i opuścił ręce.
- Nie ma czegoś takiego.
- A mi się wydaje, że jest. - Mruknęła i pocałowała syna prosto w nos. Baldwin uśmiechnął się na to pod maską. Sam chciałby go pocałować. Jednak odwrócił się i zasiadł do biurka, wracając do czytania tony dokumentów.
- Mówisz, że nagle bardziej zainteresowałam się dzieckiem, niż polityką? - Spytała po chwili ciszy. - Nie dostrzegasz w tym pewnego paradoksu? O ile wcześniej ja chciałam współrządzić, nie myśląc o dzieciach, tak tobie chodziło tylko o niego. - Tu wskazała na dziecko w jej ramionach. - Teraz, kiedy już tu jest, wolisz papiery od własnego syna. - Dodała z wyrzutem. Król westchnął przeciągle.
- Wiesz, że go kocham. - Powiedział bardzo cicho. Salomea zmarszczyła bojowniczo ciemne brwi.
- To ty kochasz kogokolwiek? - Prychnęła, mając na myśli ich kłótnię sprzed kilku tygodni. Nie wybaczyła mu tak, jak on jej nie przeprosił. Wiedziała, że to wobec niego nieuczciwe, że gdyby był zdrowy, to z całą pewnością ich życie rodzinne wyglądałoby inaczej...
"Ale gdyby był zdrowy, nigdy bym za niego nie wyszła. Nie wiadomo też, czy byłby dokładnie taki, jak teraz", pomyślała. Spojrzała żałośnie na jego poszarzałe oczy. Zrobiło się jej niewymownie smutno.
- Wyjdź. - Powiedział gniewnie Baldwin. Salomea przez moment sądziła, że się przesłyszała. Przecież on nigdy nie używał wobec niej tak ostrego tonu. - Wyjdź, przeszkadzasz mi.
Dziewczyna zrobiła krok w jego stronę, a Wasyl zainteresował się sznurkami od jej płaszcza. Zaczął gaworzyć. W końcu jednak nie odezwała się. Po raz kolejny w życiu postanowiła ukarać kogoś milczeniem. Kiwnęła głową, po czym ukłoniła się wymownie i wyszła.
Baldwin zadrżał, gdy drzwi komnaty zatrzasnęły się za nią z hukiem. Zamrugał kilkukrotnie i przysunął dokumenty bliżej siebie. "Mam dziedzica, mam pokój i względny dobrobyt w państwie. Czego chcieć więcej?", wmówił sobie, widząc, jak litery rozmazują się przed jego oczami. Ktoś wszedł do komnaty. Ten ktoś odchrząknął w charakterystyczny sposób.
- Mam dziedzica, mam pokój i względny dobrobyt w państwie. - Powtórzył głośno, a wiedział przecież, że mówi prawdę.
- To prawda, panie. - Zgodził się Rajmund z Trypolisu. Baldwin odwrócił się w jego stronę, lustrując go wzrokiem. Mężczyzna miał na sobie granatową tunikę z herbem Jerozolimy i ciemnoszary płaszcz ze złotymi wykończeniami. Jego poznaczona bliznami i zmarszczkami twarz wykazywała hard ducha. - Wielu zdrowych władców nie mogłoby się pochwalić twoimi osiągami. Jesteś szczęściem dla Jerozolimy. Tak spokojnie i dostatnio nie było tu od czasów rządów twojej wielkiej babki, królowej Melisandy.
Baldwin kiwnął głową. Czekał na rozwój wydarzeń. Wiedział, że Rajmund nie przyszedł mu słodzić. Hrabia chrząknął i opuścił głowę.
- Martwi mnie tylko królowa. - Rzekł w końcu cicho. Król zacisnął prawą dłoń na oparciu krzesła.
- Co z nią? - Spytał, nie rozumiejąc jego słów.
- Będzie władać tym państwem. Nie mam prawa mówić ci, jak powinieneś postępować, ale jako że szczerze kocham moją żonę, uważam, że powinieneś dać jej błogie wytchnienie. Chwilę szczęścia, dopóki jest tu z tobą. Nigdy jej nie opuszczę, ale to na tobie jej zależy.
- Uważasz, że jestem złym mężem i ojcem. - Wychrypiał Baldwin, kuląc się w sobie. Nawet jego doradcy mu to wytykali.
- Uważam, że skoro trafiłeś na żywy ogień, powinieneś go utrzymać, a nie zgasić. - Szepnął hrabia Trypolisu. Król kiwnął głową i puścił oparcie krzesła.
- Mam również wieści do przekazania. - Dodał już normalnym formalnym tonem Rajmund. - Doszły mnie słuchy, że dwójka templariuszy opuściła trzy dni temu, wieczorem koszary i że udała się do Keraku. Mam swoje powody, żeby podejrzewać, że mają coś wspólnego z nowym spiskiem Renalda.Salomea zeszła na niższe piętro, gdzie znajdowała się komnata Wasyla w której sypiał za dnia (nocą tylko przy łóżku matki w komnatach królewskich) oraz był zabawiany przez dwórki i mamki. Pomieszczenie świeciło pustkami. Dziewczyna położyła go do kołyski i smyrnęła palcem po nosku. Chłopiec kichnął i przymknął oczy, by po chwili lulać w najlepsze. Salomea przez chwilę siedziała na ziemi, kołysząc go w milczeniu.
- Twój tata jest dobry. - Szepnęła w końcu. - Nie znam drugiego tak łagodnego człowieka. Ciekawe, czy będziesz go pamiętał. Ale jeśli...- przełknęła nerwowo ślinę - jeśli nie, ja ci wszystko opowiem.
Puściła kołyskę i schowała twarz w dłoniach. Przełknęła ślinę, starając się uspokoić. Już od dłuższego czasu czuła się fatalnie. W jej czasach nikt nie wiedział o czymś takim jak depresja poporodowa, jednak właśnie to przeżywała. Zwłaszcza, że narodziny Wasyla zamiast zbliżyć ją do męża, oddaliły go od niej. W końcu postanowiła wziąć się w garść. W tym celu zdecydowała zażyć świeżego powietrza, udając się na przejażdżkę po mieście. Wieki nie widziała Barnima. Wyszła z komnaty i zanim zamknęła drzwi, ktoś mocno uderzył ją w głowę. Upadła, ale zachowała przytomność. Przez moment wiła się na posadzce, nie wiedząc, co się dzieje. Ktoś nad nią stanął. Miał na sobie zwykły strój sługi pałacowego, ale coś w jego ciemnych, z pewnością saraceńskich oczach przywołało dziewczynie na myśl to dziwne określenie, z którym spotkała się w Damaszku.
Asasyn. Zabójca.
Mężczyzna wyciągnął zza koszuli sztylet, a wtedy wróciły w nią siły. Zerwała się na nogi, nie pozwalając, by ją zamroczyło. Zerwała z siebie płaszcz i rzuciła nim w mężczyznę, gdy ten przygotował się do ataku.
- Asasyn! - Wrzasnęła, gdy odzyskała zdolność mowy. Korytarz, którym biegła był pusty. Ktoś dobrze zaplanował ten zamach. - ASASYN!
Saracen dogonił ją i chwycił za rozpuszczone włosy. Pociągnął tak, że jej szyja znalazła się tuż w zasięgu jego broni. Salomea chwyciła wazę i uderzyła nią w jego twarz. Poluzował uścisk, dzięki czemu dziewczyna wykręciła się i poderwała nogę, którą przygwoździła jego nadgarstek do kolumny. Mężczyzna wypuścił sztylet. Dziewczyna kopnęła go tak, że poleciał daleko za nich.
- ASASYN! - Zawołała po raz kolejny, modląc się, by ktokolwiek ją usłyszał. Saracen rzucił się po broń, jednak Salomea rzuciła się na niego, przygniatając go do posadzki. Szamotali się wspólnie, nie chcąc dopuścić, by którekolwiek sięgnęło po ostrze. Oberwała z łokcia w nos, co na chwilę ją otępiło. Mężczyzna wykorzystał to i niezwykle szybkim ruchem porwał sztylet spod drzwi komnaty Wasyla. Salomea, trzymając się za nos, wstała na nogi i zaczęła uciekać, zostawiając za sobą szlak kropli krwi. Saracen rzucił się na nią i jednym ruchem przeciął tkaniny sukni na jej biodrze. Królowa zawyła i nieomal upadła. Krew spłynęła na posadzkę. Jednak biegli dalej. Wówczas na korytarzu rozległo się nawoływanie. Saracen zatrzymał się i rozejrzał. Zmarszczył wściekle brwi. Od dawna nie trafiła mu się ofiara, która zdołała się wymknąć. Wyrzucił sztylet pod którąś z kolumn, po czym zniknął w cieniu, rozpływając się jak na asasyna przystało.
Salomea, nie mogąc oddychać przez nos, z suknią zakrwawioną od prawego biodra w dół wpadła na gwardię pałacową. Upadła na kolana i poczuła metaliczny smak w ustach. Splunęła na czerwono.
- KRÓLOWO! - Wrzasnął spanikowany Pierre, rzucając się na ziemię obok niej. - Kto ci to zrobił?!
- Asasyn...- wymamrotała, kuląc ramiona. Gwardia rozproszyła się, szukając zamachowca. Rycerz nakazał służącym pójść po medyków. Sam urwał kawałek tuniki i przyłożył do złamanego nosa królowej.
- Asasyn...dlaczego Saladyn chciał cię zabić? - Spytał totalnie zaszokowany chłopak. Jego jasne oczy lśniły od łez strachu i zdenerwowania.
- To nie Saladyn nasłał zamachowca. - Odrzekła, czując jak jej łzy wsiąkają w kawałek tuniki Pierra. - To Jerozolima.
CZYTASZ
Królestwo
Ficción históricaXII wiek. Era krucjat, wojen, rycerzy i królów. W Królestwie Jerozolimskim zapanował chaos. Jedyny dziedzic korony ginie, a aktualny młody król choruje na trąd. Baronowie zgodnie stwierdzają, że póki jego choroba nie jest bardzo rozwinięta, należy z...