XV "Cisza przed burzą"

556 24 9
                                    


        W wieczór przed wyjazdem na Kerak, Baldwin przypomniał sobie słowa Wilhelma i pomyślał, że może to dobry moment, żeby wrócić z tematem. Wciąż odczuwał dotkliwą niechęć do zbliżenia się do Salomei, ale nie mógł opierać się na swoich przeczuciach odnośnie happy endu w całej tej sprawie z Renaldem. Gdy wszedł do komnaty z łożem, Salomea leżała na nim w błękitnej, wyszywanej koszuli i przeglądała jakieś papiery. Szybko stwierdził, że były ty plany oblężnicze.
    - Czemu to czytasz? - Spytał z przekąsem, podchodząc do łóżka. Nie spał w nim od miesięcy, zajmując inną komnatę z kompleksu. Nie byłby w stanie obok niej zasnąć, zwłaszcza, że sypiał bez maski. Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała.
    - Tak sobie, wiesz, rekreacyjnie. - Mruknęła i przewróciła kartkę na drugą stronę.
    - Salomeo...
    - Oho, robi się poważnie. - Prychnęła i usiadła po turecku. Król stał nad nią, pocierając sparaliżowaną, lewą dłoń palcami tej zdrowej.
    - Mogę...jest możliwość...że nie przeżyję tej wyprawy. - Powiedział z powagą w tonie. Salomea skrzywiła się lekko i przewróciła oczami. Była obrażona za olewanie jej, mimo tamtej jednej, szczerej rozmowy.
    - To nie jedź. - Zaproponowała. Baldwin również przewrócił oczami.
    - Wiesz, że muszę i to zrobię. Nie mogę jednak...wyjechać bez...bez przynajmniej nadziei, że jesteś w ciąży. - Zakończył i wystraszył tym dziewczynę. Od jakiegoś czasu była niemal pewna, że do konsumpcji małżeństwa nie dojdzie nigdy. Teraz król górował nad nią, a ona po prostu siedziała na łóżku i miała tylko tą przewagę, że był chory i nie dałby rady długo jej utrzymać.
    - Wyjdź. - Powiedziała krótko i stanowczo. - Dotkniesz mnie, a do twojej śmierci dojdzie o wiele szybciej, niż przypuszczałeś. - Zagroziła i napięła wszystkie mięśnie, gotowa do ucieczki. Baldwin zmrużył oczy. Gróźb się nie spodziewał.
    - Nie sądziłem, że aż tak mnie nienawidzisz. - Oznajmił cicho i wycofał się, dając jej znać, że nie zrobi jej krzywdy. Dziewczyna złagodniała.
    - Nie nienawidzę cię. - Jęknęła i zgarbiła się, luzując napięcie. - Nie możesz po prostu przez miesiące mnie unikać a teraz nagle wyskakiwać ze stwierdzeniem, że w sumie możesz umrzeć, więc chodź robić dziecko.
    Król lekko się zakłopotał.
    - Nie chciałem cię urazić. - Wyjaśnił cichym głosem i również się trochę garbiąc.
    - Mogę jechać na wojnę? - Spytała po chwili milczenia. Na to pytanie Baldwin tylko zamknął oczy i wyszedł z komnaty. Salomea wkurzyła się i pobiegła za nim na skryty w nocy taras, oświetlany blaskiem zniczy. Stanęła obok niego i zapatrzyła się na krajobraz pogrążonego we śnie pałacu. Przesunęła się kawałek w jego stronę, tak, że stykali się ramionami, a raczej niższa dziewczyna dotykała ramieniem jego rękę powyżej łokcia.
    - A ty mnie nienawidzisz? - Spytała, gdy poczuła, że napięcie całkowicie ich opuściło.
    - Lubię cię. - Odrzekł Baldwin prawie szeptem. Na dźwięk tych słów dziewczyna przytuliła go a on tylko podniósł prawą rękę, po chwili niepewności opuszczając ją na plecy Salomei. Nie pamiętał, żeby przed nią ktokolwiek go przytulał. Pomyślał, że cały ten ślub może nie był takim głupim posunięciem. W końcu sam lata temu, postanowił sobie, że mimo choroby wykorzysta swoje życie maksymalnie.
    Dotychczas przyjaźń i miłość stanowiły dla niego nieosiągalne wartości. Teraz miał przy sobie osobę, która mogła spełnić je obie.

    Następny dzień pożegnał króla, rycerzy, obecnych w pałacu baronów oraz masę ludzi, którzy zostali zatrudnieni na czas przygotowań. Salomea leżała na kanapie na królewskim tarasie i gładziła delikatnie aksamitną głowę Cecyla. Pomimo końcówki września, wciąż było gorąco, a tego dnia dodatkowo nie wiał wiatr. Dziewczyna umierała od zbyt wysokiej temperatury.
    - Na Pomorzu o tej porze roku, rano nad światem wiszą gęste mgły, a na murach i szybach pojawia się szron. Widziałyście kiedyś szron? - Przemawiała monotonnie i leniwie, obserwując pojedynczą chmurę, snującą się powoli po niebie. Jedna z jej dwórek ćwiczyła grę na harfie, a pozostałe tkały.
    - Gdy byłam mała, ponoć w Jerozolimie spadł śnieg, nie pamiętam tego jednak. - Odrzekła Marie, najstarsza z dziewcząt. Powoli traciła manię omijania wzroku Salomei i nawet trochę się otwierała. Królowa, po ostatnim liście od matki, obserwowała je uważnie. Zostały wybrane przez Agnieszkę, więc mogły być na jej usługach.

    "Pamiętaj, żeby swoje dróżki pilnować. Zrobiłam rozeznanie i dowiedziałam się, że teściowa twoja, Agnieszka, po śmierci starego króla zyskała dość spore wpływy na dworze. Ona to doprowadziła do ożenku Gwidona z Sybillą, co miało mu koronę zapewnić. Strzeż się tak Agnieszki, jak Gwidona. Oni mi na spiskowców wyglądają. Jako królowa i matka następcy stanowisz dla nich zagrożenie. Zrób wszystko, żeby uzyskać zaufanie króla, a ustanowi cię regentką. Znajdź zwolenników. A dróżek pozbądź się w odpowiednim czasie i znajdź sobie nowe, godne zaufania."

    Salomea nigdy nie czuła żądzy władzy. Nie była tak ambitna jak Walpurga ani zdeterminowana do przejęcia korony, jak jej ojciec. Wiedziała jednak, że skoro już tutaj jest, musi wziąć sprawy we własne ręce i pójść w ślady tego, co wiele miesięcy wcześniej powiedziała jej Liwia.

    - Jeśli nie jesteś w stanie się przeciwstawić, spraw, żeby wyszło na twoje.

    Popołudnie mijało w spokoju, a gdy dziewczynie znudziło się leżenie na tarasie, postanowiła zażyć kąpieli, a potem tylko czytała korespondencję króla. Dróżki na ten czas odesłała, wciąż zastanawiając się, co może zrobić, żeby ktokolwiek zaczął traktować ją tutaj poważnie. "Zaczęłam od tego, że wjechałam konno między stoły. Potem kłóciłam się z Wilhelmem i krzyczałam na Templariuszy. Brawo dla mnie. Jestem geniuszem zdobywania wpływów...", wyliczyła w duchu z zażenowaniem. Niestety taka już była. Mając czwórkę braci, u każdego silniejszego charakteru w końcu wykształci się pewien stopień bezczelności i lekkomyślności. Wśród papierów, które tak uwielbiał przeglądać jej mąż znalazła nawet niedokończone wiersze. Uśmiechnęła się z czułością, czytając nieudolne próby porównania zachodu słońca z rżeniem konia oraz śpiewem chóralnym w katedrze. Pokręciła głową i zarechotała.
    - Mam na ciebie haka, Baldwinie. - Mruknęła i przygryzła wargę, a Cecyl krzyknął z tarasu.

     Samotność powoli ją przygniatała, więc podczas kolacji, jedzonej w towarzystwie Wilhelma z Tyru i jakichś dwóch przeorysz zakonów żeńskich z Jaffy, Salomea usilnie próbowała wymyślić coś, co pozwoliłoby jej na zdobycie wpływów tak silnych, by raz na zawsze zamknąć usta Wilhelma, wystraszyć Gwidona i Agnieszkę, oraz umożliwić jej uczestnictwo w wyprawach zbrojnych. Wolała przez kilka miesięcy spać w namiotach lub w przychylnych zamkach, zsiadając z konia raz na kilkanaście godzin niż w tym czasie snuć się bez celu po pałacu. Dopiero gdy poderwała wzrok na rozmawiającą po cichu trójkę, uświadomiła sobie, że najważniejszą sprawą, którą może załatwić bez wysiłku a przyniesie jej ogromne wpływy, będzie to, przed czym tak usilnie się wzbraniała.

    Musi urodzić tego cholernego dziedzica.


KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz