Lato minęło i przyszła jesień. Wieśniacy zbierali ostatnie plony w zielonych gajach, rzadko okalających Jerozolimę. Robiło się chłodno, ale tylko gdy zachodziło słońce. Wówczas kupcy zbierali swoje stragany, kończąc handel i ukrywając się w ciepłych domach, aż do następnego ranka, gdy słońce przynosiło przyjemne temperatury. Mimo opadających złotych, rudych i brązowych liści, świat wydawał się mienić kalejdoskopem najróżniejszych barw. Salomea zauważyła to dzięki Wasylowi, który każdego popołudnia ciągnął ją do stajen i na specjalnie urządzone pastwiska. Karmili wtedy Barnima, starego, lekko okulałego konia dziewczyny, który przeżył podróż z północy kontynentu i wciąż dobrze radził sobie w obcym klimacie Bliskiego Wschodu. Któregoś takiego spokojnego popołudnia, gdy Wasyl wpychał Barnimowi rzepę do pyska, rozejrzała się po wzgórzach, po porośniętych suchą roślinnością pagórkach i przyjrzała się górującej nad miastem Golgocie - miejscem, do którego jako pierwszego udała się po swoim przybyciu tutaj.
I pomyślała wówczas, że to nie tylko ludzie ją tu sprowadzili. To Bóg. Na pewno. Jest tylko częścią wielkiego planu. I może już, po tych wszystkich latach, nazwać to miejsce domem.Minęła jesień i przyszła zima, różniąca się od swojej poprzedniczki tylko tym, że nie było już żadnych liści na drzewach a nocami oddech zamieniał się w iskierki pary. Za dnia niektórzy zakładali peleryny, wyszywane futrami. Kupcy ponownie zmienili swoje towary, oferując ciepłe rękawice i owijki na końskie nogi. Dwórki nie tańczyły już w ogrodzie pałacu, ale po korytarzach wciąż niosły się delikatne dźwięki harf. Pawie krzyczały z rozebranej do połowy menażerii a budowlańcy od weneckiego doży kręcili się po dolnej kondygnacji, chcąc jak najszybciej skończyć rozbudowę. Salomea wraz z damami dworu i Wasylem nie jadali już na dziedzińcu, a w sali jadalnianej. Delektowali się sprowadzanymi ze Wschodu specjałami i nikt nie wspominał o tym, co trzymało pałac w ciągłym napięciu.
Pomimo słońca, wlewającego się do wnętrza z tarasów i wysokich witraży, w pałacu było zimno i mrocznie. Nawet muzyka sprawiała wrażenie, że umiera tuż po wydobyciu się z instrumentów.Król umierał. Po dwudziestu czterech przeżytych latach, naprawdę odchodził. Czuł to każdy, kto przekraczał pozłacane wrota. Oddech śmierci odbijał się od ścian i sklepienia. Gdy zima zaczęła się kończyć, niedługo po nastaniu nowego roku 1185 nawet Wasyl zaczął zwracać uwagę na zmianę, jaka wokół zaszła. Barwy przestały go zachwycać. Już nie chodził karmić koni.
Komnata króla zasłana była ciemnymi kotarami. Światło ledwo dochodziło do wnętrza, delikatnie zarysowując kontury szachów z kości słoniowej. Prawie nie odbijało się od założonej maski. Gdy luty dobiegł końca, Salomea praktycznie przestała sypiać. Którejś nocy weszła do komnaty biurkowej i po raz pierwszy od bardzo dawna, zasiadła do mahoniowego biurka Baldwina. Podkuliła nogi, siadając na krześle po turecku i zaczęła przeglądać dokumenty, które pozostawił tu wiele tygodni temu. Teraz to ona się nimi zajmowała. Została ponownie ogłoszona regentką. Wodząc palcami po ziarnistych pergaminach przypomniała sobie swoją pierwszą noc w tym pałacu. To, jak Baldwin kazał iść jej spać i nie przejmować się jego osobą. Przymknęła powieki i oparła policzek na nadgarstku. Wiedziała, że umrze, odkąd poznała jego imię. Zdawała sobie sprawę, że dojdzie do tego szybko. Czasem nawet czuła, że jest na to gotowa.
Teraz wiedziała, że nigdy nie jest się gotowym na coś takiego. Nie potrafiła wyobrazić sobie, że przejdzie obok jego komnaty a ona będzie pusta, jasna, a powietrze w niej będzie świeże, bez woni olejków i trądu. Drżącymi dłońmi odłożyła dokumenty na biurko i wstała, by choć przez chwilę na niego popatrzeć. Zwykle spał, a gdy się budził, mówił niewyraźnie, że nic nie widzi. Nic nie jadł. Prawie nie pił. Oddychał tak ciężko, że Salomeę aż bolały własne płuca. Mimo to, była pewna, że jest świadomy tego, co się dzieje.
Ubrana tylko w koszulę przekroczyła próg mrocznej, zatęchłej komnaty i podeszła powoli do łóżka. Król ponownie spał, owinięty w ciemne, zdobione w złote ornamenty szaty. Obie jego dłonie zawinięte były grubymi, czarnymi opatrunkami. Od srebrnej maski odbijał się blask kilkunastu świec, rozmieszczonych po komnacie w różnych miejscach. Nastrój, jaki przez to tam panował sprawił, że po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz.
Uklęknęła przy krawędzi łóżka i delikatnie musnęła jego ramię. Poruszył delikatnie głową i już po chwili jego rzęsy zatrzepotały. Spojrzał na nią. Dostrzegł ją.
- Dzie...dzień dobry...- mruknął niewyraźnie i prawdopodobnie uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Właściwie to jest noc. - Stwierdziła płaczliwym tonem Salomea, ale również się uśmiechnęła.
- Wyba...cz. Nie widzę zbyt dob...rze.
- Nic się nie dzieje. - Odrzekła i przełknęła narastającą w gardle gulę. - O czym śniłeś?
- O to...bie. O...nas. Śniło mi się, że...galopujemy razem po...plaży w Tyberiadzie...- mówiąc, przedłużał sylaby, rozciągając słowa tak, że trudno było zrozumieć. - Byłaś tam tylko raz...a to takie piękne miasto...
Salomea pociągnęła nosem i znów się uśmiechnęła.
- Pamiętam. Mówiłeś też kiedyś, że w dzieciństwie uwielbiałeś tam przyjeżdżać.
- Rajmund miał...takie pię...piękne konie. - Baldwin westchnął i zamknął powieki. Na moment w komnacie zrobiło się całkiem cicho. - Kochana...jestem bardzo zmęczony.
- Wiem. - Salomea podciągnęła się lekko, chwytając go delikatnie za dłoń. - Wiem, odpocznij. Przyjdę jutro.
I wyszła, choć w cale nie chciała go zostawiać. Baldwin ponownie zasnął.
CZYTASZ
Królestwo
Ficção HistóricaXII wiek. Era krucjat, wojen, rycerzy i królów. W Królestwie Jerozolimskim zapanował chaos. Jedyny dziedzic korony ginie, a aktualny młody król choruje na trąd. Baronowie zgodnie stwierdzają, że póki jego choroba nie jest bardzo rozwinięta, należy z...