XLII "Zaraza"

324 19 12
                                        


    Wieść o fali zachorowań na febrę w Jerozolimie rozlała się po pałacu jak kubeł gorącej smoły. Salomea wpadła w panikę i natychmiast kazała odizolować Wasyla. Medycy uspokajali ją, że febrą nie można zarazić się od drugiej osoby, ale dziewczyna nikogo nie chciała słuchać. Zwłaszcza, gdy okazało się, że Baldwin zachorował.
    Świat stał się mroczny a z nieba nie znikały ciemne chmury. Młoda królowa trawiła wiadomość niemal w katatonii, nie opuszczając komnat swojego syna.
    - Wilhelm wyjechał, a król wezwał Gwidona do stolicy. Nie mam pojęcia, co to oznacza. - Syknęła do Beatrycze, gdy kobieta osobiście przyniosła jej posiłek.
    - Pani, nie sądzę, by król mianował go regentem. Jednak także nie rozumiem, po co go tu wezwał. - Odrzekła ochmistrzyni, robiąc zatroskaną minę. Salomea wzięła czarkę z napojem i zaczęła powoli sączyć. Wasyl w tym czasie leżał przytulony do jej talii i zasypiał, kołysany oddechem matki.
    - Chyba po raz pierwszy muszę przyznać rację Rajmundowi. - Stwierdziła nagle, wpatrując się w jakiś odległy punkt. Beatrycze zmarszczyła brwi.
    - Hrabia Trypolisu także jest w drodze. Być może po prostu miłościwy pan pragnie wydać ważny werdykt w obecności wszystkich ważnych osobistości z królestwa. - Teza ta wydała się sensowna Salomei, która przygryzła wargę i po chwili spojrzała na nią w roztargnieniu.
    - Tak, masz rację. Ale to nie zmienia faktu, że Gwidon przyjedzie tu z całym swoim rycerstwem. Muszę napisać do Ibelinów. Niech ktoś sprowadzi Fulko do pałacu, oraz mistrza joannitów. Musimy działaś szybko, inaczej stracimy państwo. - Rozkazała, a Beatrycze trochę się zaniepokoiła, ale pokłoniła i szybko opuściła komnatę. Dziewczyna odłożyła nerwowo czarkę na tacę i pogładziła śpiące dziecko po jaśniutkiej głowie.
    - Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. - Szepnęła, powstrzymując drżenie ciała. - W tej wojnie z pewnością ktoś zginie. I nie możemy to być my.

    Baldwin oddychał ciężko i słabo, wpatrując się tępo w mozaikowy sufit. Nie miał na sobie maski, która zaczęła zostawiać na jego schorowanej twarzy krwawe odciski. Medycy i lazaryci krzątali się wokół niego, mieszając coraz to nowsze mikstury i szykując nowe okłady na toczone gorączką czoło.
    - Salo...- szepnął niewyraźnie przez spierzchnięte usta. Jeden z lazarytów odłożył fiolkę i nachylił się nad chorym. - Sa...
    - Chyba wzywa królową. - Powiedział z niepokojem, a modlący się w kącie Herakliusz oderwał się od różańca i spojrzał na umierającego.
    - Sprowadzę ją. - Rzekł spokojnym głosem, po czym wstał z klęczek i wyminął zdenerwowanych medyków. Jednak gdy opuścił komnaty królewskie, nie skierował się tam, gdzie mógłby znaleźć Salomeę, a w stronę części pałacu dla urzędników.
    Skrybowie pisali w ciszy dokumenty i epistoły, siedząc przy potężnych biurkach i mając do dyspozycji gęsie pióra. Herakliusz podszedł do siedzącego najdalej od innych.
    - Iwo. - Warknął, a młody chłopak zerwał się na nogi i pokłonił patriarsze, co najmniej jak królowi. - Pisz natychmiast epistoł do hrabiny Agnieszki de Courtenay.
    Skryba o imieniu Iwo pokiwał nerwowo głową i usiadł z powrotem, maczając pióro w tuszu i wyciągając czystą kartkę.
    - Pisz następująco: "Król umiera. Gwidon musi zająć Tyberiadę, Ibelin, Sydon, Akkę i Aszkalon, nim Pomorzanka zbierze wojska. Spieszcie się."
    Iwo przełknął ślinę, ale posłusznie pisał i gdy skończył, podał zwinięte pismo mężczyźnie. Ten ocenił, czy wszystko jest jak należy, po czym niezauważalnie położył brzęczący woreczek na biurku skryby i odszedł, nim wzbudził podejrzenia.

    A król wciąż trwał w bezruchu, czując, jak dreszcze i rozpalone policzki wysysają z niego życie. Nie był nawet do końca świadomy tego, co się z nim dzieje. Któregoś wieczora poszedł spać, a rano obudził się z gorączką i nudnościami. Gdy medycy zauważyli, że opuszki jego palców zrobiły się lekko żółte, wszyscy już wiedzieli, co się stało.
    Komnata była ciemna i duszna. Baldwin nie mógł znieść jakiegokolwiek źródła światła, jęczał, gdy ktoś próbował odsłonić wyjście na tarasy. Lazaryci na zmianę przebierali go w nowe szaty i obmywali, jednak gorączka wciąż nie ustępowała. Król nie chciał pić i wkrótce jego język wysechł na wiór. Cały pałac zamarł w bezruchu, jedyne wyjście z tej sytuacji widząc w modlitwie.
    A król śnił. Śnił nieustannie, odkąd zapadł na gorączkę. Najpierw śnił o matce. Był w jej pałacu na obrzeżach Jerozolimy i huśtał się na huśtawce. Kobieta stała na wprost niego z delikatnym uśmiechem i wysoko uniesioną głową. Pomachał jej, a ona odmachała. Potem leżeli razem na aksamitnych poduszkach, obserwując zmieniające się kształty chmur.
    - Mamo, ten wygląda jak smok! - Zawołał a jego głos był dziecięcy, delikatny i melodyjny, jak głos Wasyla.
    - Smok? - Zaśmiała się i otoczyła go ramieniem. - A wiesz, kto pokonał smoka?
    - Tak, Wilhelm mi opowiadał. Święty Jerzy.
    Przez chwilę razem wpatrywali się w smoka z chmur, który płynął powoli nad ich głowami.
     - Kiedyś pokonam smoka i przyniosę ci jego głowę. Zrobisz sobie koronę z jego łusek i wrócisz do domu. - Dodał, i poczuł, jak serce jego matki zaczyna szybciej bić. Po chwili siedziała na wprost niego, delikatnie unosząc jego podbródek dwoma palcami.
    - Nie wrócę do domu, dopóki twój ojciec tam jest. - Szepnęła smutno i jakby gniewnie.
    - Ale czemu? - Spytał Baldwin - dziecko i zrobił smutną minę. - Nie chcę widywać cię tylko raz w miesiącu...
    - Oh aniołku. - Hrabina rozczuliła się i ujęła jego policzki w dłonie. - Kiedy ty będziesz królem, ja będę cały czas tuż przy tobie.
    I pocałowała go w czoło. Lecz gdy ponownie spojrzał na jej twarz, siedziała przed nim Salomea ze swoim ognistym błyskiem w oku.
     - Kochałabym cię, gdybyś był zdrowy. - Stwierdziła, wzruszając ramionami. Nie byli w pałacu hrabiny Agnieszki. Stali teraz na szczycie pustynnej wydmy i spoglądali z góry na wojska krzyżowców, walczące z Saladynem.
    - Przez ciebie przegrywają. - Dodała gniewnie, a Baldwin, już dorosły, przełknął ślinę.
    - Nie chciałem, by przegrali. Prowadziłem ich ku zwycięstwu. - Powiedział, ale dziewczyna wyjęła swój miecz i posłała mu ostre spojrzenie.
    - Nie umiałbyś zwyciężyć ze mną, a co dopiero z sułtanem. - Warknęła i nagle pochylała się w jego kierunku, w pełnej zbroi. Zatrzasnęła przyłbicę i zamachnęła się mieczem.
    - Nie chcę z tobą walczyć. - Jęknął, ale i on trzymał miecz, czując ciężar kolczugi na barkach. - Nie, proszę, nie chcę cię skrzywdzić.
    Salomea runęła na niego a on osłaniał się tylko przed jej ciosami. Cały czas parła naprzód, a on cofał się, wiedząc, że zaraz spadnie z wydmy i wyląduje wśród walczących. Martwy król to pewna przegrana. Ale dziewczyna nie chciała przestać. W końcu wykonał cios prosto w jej brzuch, tak potężny, że sam ledwo utrzymał się na nogach. Jęknęła i upadła, a on podbiegł do niej i przewrócił na plecy. Pod przyłbicą zobaczył twarz swego ojca. Z jego ust spływała krew a on sam ledwo nabierał powietrza w płuca.
    - Synu...- jęknął przeraźliwie, tak, że sprawił Baldwinowi ból. Chłopak zdjął z głowy własny hełm i poczuł, jak złote loki przykleiły się do jego czoła. Podniósł lekko mężczyznę, kładąc jego głowę na własnej dłoni.
    - Ojcze...czy przegrałem? - Spytał słabo, powstrzymując szloch, wydzierający się z jego piersi. - Ojcze, błagam. Czy dotrzymałem słowa?
    - Synu...- głos Almaryka gasł i stawał się chrapliwy. - Mój synu...dlaczego to zrobiłeś?
   Baldwin przez chwilę wpatrywał się w niego, nie wiedząc, o czym mówi.
    - Ojcze...co zrobiłem? - Zapłakał i otarł policzki wierzchem dłoni. Zrozumiał wówczas, że jego twarz jest zdrowa. Że on cały jest zdrowy.
     - Dlaczego mnie zabiłeś?
    Pytanie to odbiło się echem w głowie młodego królewicza. Pogładził twarz Almaryka i przyłożył swoje czoło do jego czoła.
    - Ojcze, wybacz. Nie chciałem cię skrzywdzić. Ale spójrz, teraz jestem zdrowy.
    Uniósł głowę i spojrzał na starego króla, ale ten tylko pusto spoglądał w niebo. Krew, zakrzepła wokół jego ust, wyglądała jak rozlane wino. Władca odszedł na zawsze, nie widząc tego czego zawsze pragnął najbardziej.
    Uzdrowionego następcy.
    Potem Baldwin tylko biegł przed siebie, prześladowany czyimś perlistym śmiechem. Biegł przez pustynię, czując jej żar. Zrzucił zbroję, zrzucił koszulę i w samych spodniach przemierzał bezkres żarzącego się piasku. Słońce było niemal tak ogromne, że przysłaniało błękit nieba. Nie potrafił się przed nim schować, ale wciął szedł i wciąż słyszał ten śmiech.
    - Król umarł, a ty jesteś tu? - Spytał go zaskoczony Rajmund, nagle materializując się na wprost niego, jak zawsze ubrany w odświętną tunikę. Siedział w swoim ulubionym fotelu z pałacu w Tyberiadzie i spoglądał na młodego króla z zawodem w oczach.
    - Rajmundzie, bardzo chce mi się pić. - Powiedział Baldwin i upadł na kolana, ciężko oddychając. - Proszę, daj mi wody.
    - Baldwinie, królestwo upada. - Syknął hrabia Trypolisu i z niezadowoleniem oparł brodę na dłoni. - Sułtan zajął Jerozolimę, a ty chodzisz sobie po pustyni?
    - Rajmundzie...- powtórzył błagalnie król. - Daj mi wody.
    - Twoja żona i syn nie żyją. - Obwieścił dobitnie Rajmund, stając nad nim i patrząc na niego z góry. - Twój ojciec miał rację, gdy chciał cię wyrzucić z wieży w dniu, w którym dowiedział się, że jesteś tak obrzydliwie chory. Mogłem wtedy nie protestować.
    A Baldwin uniósł słabo głowę i wbił rozpaczliwe spojrzenie w mężczyznę.
    - Ale ja jestem zdrowy. - Wyszeptał przez suche usta. - Popatrz na mnie.
    Uśmiechnął się krzywo i rozłożył drżące ramiona. Rajmund uniósł jedną brew i odszedł od niego na kilka kroków. Król opadł dłońmi na gorący piasek, pragnąc wlec się za nim.
    - Zostawiłeś królestwo na pastwę losu i teraz poniesiesz tego konsekwencje. - Odrzekł tylko a świat zawirował.
    Baldwin wciąż był na pustyni, ale w fotelu Rajmunda zobaczył małą, czerwonawą główkę węża. Skulił się, leżąc na piasku i schował głowę.
    - Po co mnie męczysz. - Zapłakał w końcu, wyrywając włosy i szamocząc się z bólu. - Wszyscy już nie żyją a królestwo stracone. Zostaw mnie.
    A wąż pojawił się tuż przy nim. Oplótł jego ramiona i cicho syczał tuż przy jego uchu.
    - Nie umrzesz. Nie umrzesz. Nie umrzesz.
    I wąż zniknął. Rozpłynął się w nagłym, chłodnym powiewie wiatru. Słońce zniknęło, tak jak gorący piasek i gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą kopułę Bazyliki Grobu Świętego. Wstał na nogi, wciąż mając na sobie tylko spodnie i rozejrzał się po zimnym, mrocznym kościele. W ławkach siedzieli jacyś ludzie. Podszedł do nich i zobaczył modlącą się Sybillę. Dotknął jej ramienia, ale wówczas niewidzialna siła oplotła jej twarz białym szalem, który zapadł się na jej ustach. Baldwin odskoczył i przeszedł jeszcze kawałek. Ujrzał Gwidona, opartego o swój miecz, a w rzędzie przed nim siedziała Salomea i Wasyl, ale jego syn był inny. Starszy. Podszedł do niego i pochylił się. Wasyl miał poważną, surową twarz o regularnych rysach, delikatny zarost i niemal białą grzywę porządnie układających się loków.
    - Wasyl? - Wyszeptał. Młodzieniec spojrzał na niego wielkimi, błękitnymi oczami i zmarszczył ciemne brwi.
    - Cii. - syknął, przykładając palec do ust. Salomea obok niego wciąż była bardzo młoda i wpatrywała się pusto w jakiś punkt przed nią. Baldwin przez chwilę jeszcze wpatrywał się w oczy swego syna, po czym odwrócił się.
    Ujrzał wystawioną trumnę z ciałem okrytym czarnymi, pozłacanymi szatami. Podszedł tam, zastanawiając się, kogo grzebią, ale podświadomie czuł, kogo tam zobaczy.
    W trumnie leżało ciało mężczyzny z maską na twarzy. Król spojrzał na połyskujące srebro i delikatnie je uniósł. Twarz mężczyzny była twarzą Wasyla. Baldwin zmarszczył brwi i spojrzał na swojego syna, siedzącego w rzędzie ławek. "To Wasyl, czy ja? A może Wasyl to ja? Czy ja to Wasyl?", takie myśli kotłowały się w jego głowie. Upuścił maskę, a gdy zderzyła się ona z zimną posadzką, wszelkie światło zgasło i został sam z martwym ciałem, wokół nieprzebranej czerni.
    - Synu? - Spytał, a jego głos pochłonęła nicość. - Wasylu?
    Nic mu nie odpowiadało. Przełknął ślinę i znów spojrzał na twarz nieboszczyka. Teraz jednak była biała jak ściana, brakowało jej nosa, usta były zniekształcone. Równocześnie jego pierś uniosła się delikatnie, jakby zaczął oddychać. Nachylił się nad nim, niemal czując woń rozkładu i wówczas trup otworzył oczy.

    A oczy trupa były jego oczami. Zauważył nad sobą mozaikowe sklepienie sufitu w komnacie królewskiej. Odchrząknął, nie czując języka, ani ust. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się wokół. Zauważył swoich lazarytów, modlących się gorliwie przy ciemnej draperii, zasłaniającej wyjście na taras.
    - Wo...dy - zawył chrapliwie, a wszyscy czterej zerwali się na nogi, jak rażeni prądem.
    - Na Grób Święty! - Wykrzyknął ktoś z głębi pomieszczenia. - On żyje! Obudził się!

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz