Gdy Salomea wiedziała już, gdzie są stajnie, obliczyła czas zmian wartowników i spakowała kilka potrzebnych rzeczy w sakwę na biodrach, która dotychczas była jedynie ozdobą prostej, arabskiej sukni, na jej drodze ponownie stanął sułtan.
Był piękny, słoneczny dzień. Dziewczyna w życiu nie powiedziałaby, że grudzień gdziekolwiek może tak wyglądać. Mężczyzna zaszedł jej drogę, gdy dreptała po krużganku w celu sprawdzenia wacht strażników. Poderwała nerwowo głowę, ale szybko powstrzymała niespokojny oddech, idealnie udając jedynie zaskoczoną.
- Salaam alaikum. - Powitał ją typowym saraceńskim zwrotem. Powstrzymała chęć odpowiedzenia i tylko kiwnęła głową. - Gdzie tak pędzisz z samego rana, pani?
- Szukałam Semity lub Muhammada. - Stwierdziła, wzruszając ramionami.
- Są na lekcjach. - Odrzekł sułtan, obserwując ją spod krzaczastych brwi.
- Oh, no tak. Wybacz, spałam dzisiaj krócej niż zwykle i pomyliłam godziny. Sądziłam, że już skończyli. - Wyjaśniła i uśmiechnęła się lekko. Przez chwilę stali na wprost siebie, spoglądając podejrzliwie jedno na drugie. W końcu Saladyn westchnął.
- Powiesz mi, królowo, czy uważasz nas za barbarzyńców? - Spytał, patrząc w dal i podchodząc do kamiennej balustrady, by oprzeć na niej dłonie. Dziewczyna podążyła za nim. Była lekko zbita z tropu.
- Jeśli mam być szczera...- zaczęła, głęboko zastanawiając się nad odpowiedzią. - Zaskoczyliście mnie.
- Pozytywnie? - Saladyn posłał jej wredny uśmiech.
- Tak. - Kiwnęła głową i głośno się zaśmiała. - Jesteście tacy sami jak my...najchętniej nie kontynuowałabym tych wojen, ale jestem królową swego państwa, a dopóki ktoś mu zagraża...muszę odpowiedzieć.
- Ziemia Święta to nie twoja ojczyzna. - Zauważył Saladyn, odchylając się do tyłu. - Nie jesteś z nią w żaden sposób powiązana.
- To prawda. Mam tam więcej wrogów niż przyjaciół, ale przyjęłam to, co dał mi los. Było ciężko...- westchnęła, przypominając sobie jak rozpaczała po dostaniu informacji o ślubie z Baldwinem - ale jestem tu. Zostawiłam dom, który wciąż kocham, ale dostałam nowy i wiem, że muszę dużo zrobić, żeby go pokochać. Skoro jest jak jest...stawię temu czoła. - Odrzekła i poczuła ulgę. W końcu mogła być z nim szczera. Nie lubiła kłamać, nawet jeśli robiła to w wyższym celu. Wiedziała jednak, że prawdziwe kłamstwa i intrygi dopiero ją czekały.
- Twój mąż to świetny władca. - Powiedział mężczyzna po długiej chwili ciszy. - Ucz się od niego. Jest jednym z nielicznych...krzyżowców...którego szanuje. Ten chory chłopak został obdarzony przez swojego boga wielką mądrością i odwagą...ale Allah ukarał go trądem.
Salomea uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. Spodobały się jej te słowa, może pomijając wtrącenie o karze. Doszła do wniosku, że Saladyn również jest świetnym władcą. On i Baldwin byli godnymi przeciwnikami i przeszły ją ciarki na myśl, że było jej dane obserwować ich starcie. Czuła się, jakby była świadkiem walki tytanów.Długo podążała za sułtanem, by upewnić się, że zmierza na posiedzenie dostojników. Prawie zderzyła się z wielkim wezyrem, na szczęście udało się jej uciec niespostrzeżenie. Niestety opuszczając część pałacu, do której z pewnością nie miała wstępu, zauważyła Imada. Spróbowała skryć się w jednej z komnat, ale mężczyzna był szybszy i wyrósł przed nią, nim cokolwiek zrobiła.
- Zgubiłaś się, pani? - Spytał z sarkastycznym uśmiechem. Zwyzywała siebie i wszystko wokół w myślach, starając się zarzucić dobrym kłamstwem.
- Właściwie...to tak. - Stwierdziła, nie wpadając na nic lepszego. Perski poeta kiwnął głową.
- Pozwól, że odprowadzę cię do haremu.
Salomea jęknęła w duchu. Była blisko celu, nie mogła pozwolić, żeby ten koleś pokrzyżował jej plany.
- Zdaje się, że nie masz tam wstępu. - Zauważyła trzeźwo.
- Widzę, że szybko się uczysz.
- Szybciej, niż myślisz. - Sarknęła, pragnąc, by zabrzmiało to trochę jak groźba. Wówczas na korytarz, w którym się znajdowali, wkroczyło kilku ubranych na czarno mężczyzn. Przypominali wojowników, z którymi Muhammad wybrał się na Jerozolimę. Dziewczyna przekrzywiła głowę, obserwując ich. Jeden z nich zaczął rozmawiać z Imadem po arabsku. Wyłapała, że są doborowymi jeźdźcami, którzy mają zostać wysłani do miasta, które chyba nazywało się Darajja, ale nie była pewna, jednak nikt nie poinformował ich o szczegółach. Imad olał ostrzeżenie Salomei i bez przeszkód wyznał, że właśnie tam zatrzymała się armia Baldwina, lecz powinni porozmawiać z którymś z wezyrów. Mężczyzna kiwnął głową. Trzech powlekło się za nim w stronę sali obrad, a dwójka zawróciła. Imad spojrzał szybko na królową i puścił jej oczko, po czym również ją opuścił. Dziewczyna nie potrafiła rozgryźć, cóż on właśnie uczynił.Idąc powoli w stronę ogrodu, myślała usilnie, co zrobić, żeby uciec i nie ściągnąć na siebie pościgu. Rozwiązanie nadeszło szybciej niż by się tego spodziewała. Jeden z doborowych jeźdźców czyścił swój długi, lekko zakrzywiony miecz, a wokół nie było żywej duszy. Dziewczyna oceniła sytuację. Znajdowała się w jakiejś wnęce w pałacu. Za plecami Saracena zauważyła drzwi do jeden z komnat, najpewniej pustej. Posłała nerwowe spojrzenie ozdobnej wazie przy jej lewej dłoni i wówczas zapowietrzyła się.
Mężczyzna właśnie schylał się po kawałek tkaniny, którą upuścił, lecz nie wyprostował się już, bo Salomea z impetem opuściła ciężką wazę na jego głowę. Huk był dość donośny, więc nie miała zbyt wiele czasu. Z szybko bijącym sercem i lekko trzęsącymi się dłońmi zawlekła nieprzytomnego Araba do komnaty obok i rzuciła go na ziemię. Sama zaczęła zdejmować z siebie prostą suknię. Gdy była w samej bieliźnie, zdjęła z mężczyzny lekkie, wiązane buty, dzianinowe spodnie i taki sam pancerz, a gdy była gotowa, wszystko związując dwa razy ciaśniej, by z niej nie spadło, włosy ukryła pod czarnym turbanem. Na szczęście z tego spływała tkanina, która zasłoniła jej twarz, oprócz oczu, a także kark i uszy. Po raz pierwszy w życiu podziękowała losowi za ciemnobrązowe oczy i wyszła z komnaty. Na odchodne pod drzwi przesunęła donicę z jakąś egzotyczną rośliną, po czym spokojnym krokiem udała się w kierunku stajen.Dziwnym trafem na jej widok wszyscy uciekali. Zastanawiała się, cóż to za organizacja doborowych jeźdźców, których wszyscy się boją. Szeptane przelotnie słowo "asasyn" nic jej nie mówiło. Gdy opuściła ogród i weszła na teren stajen, podeszła do pierwszego lepszego osiodłanego konia. Przez moment jak zauroczona wpatrywała się w lekko wygiętą głowę zwierzęcia i jego niewielkie, umięśnione ciało. Był zupełnym przeciwieństwem karego, olbrzymiego Barnima, nad którego kopytami połyskiwały siwe szczotki. Jeden ze stajennych zaczął krzyczeć do niej po arabsku, gdy zaczęła dopinać popręg i opuszczać strzemiona.
- Mam rozkaz. - Odrzekła w tym samym języku, nie potrafiąc skleić nic innego. Mężczyzna umilkł. Na szczęście udało jej się odtworzyć w miarę niski i gardłowy głos. Potem wsiadła na konia i ruszyła stępem w stronę bramy. Strażnicy nawet na nią nie spojrzeli. Moment przekroczenia krótkiego dystansu między wrotami sprawił, że zakręciło się jej w głowie. Przymknęła powieki i wzięła głęboki oddech. Była wolna.
Teraz tylko dotrzeć do Darajji.

CZYTASZ
Królestwo
Ficción históricaXII wiek. Era krucjat, wojen, rycerzy i królów. W Królestwie Jerozolimskim zapanował chaos. Jedyny dziedzic korony ginie, a aktualny młody król choruje na trąd. Baronowie zgodnie stwierdzają, że póki jego choroba nie jest bardzo rozwinięta, należy z...