XLVIII "W królewskim majestacie"

278 15 7
                                    



    Gwidona ze snu wyrwał histeryczny pisk jego żony, która kuliła się przy zasłonie w ich sypialni, w pałacu w Jaffie. Mężczyzna potarł twarz, próbując dojść do siebie po nagłej i nerwowej pobudce. Śnił o swojej matce, która biegała w chodakach po obejściu ich kasztelu we Francji. Doskonale pamiętał tamte pobielane, drewniane buty, których jako jedynych nie było szkoda zakładać na wszechobecne błoto. Sam często w nich paradował, gdy szedł na wieżę Meluzyny, by sprawdzić, czy jego ojciec i bracia wracają już z miasta i czy kazać kucharce odgrzewać kolację. Z wieży mógł też zobaczyć połać lasu, należącą do rodu Sainte-Croix. Tylko przez krótką chwilkę skojarzył to nazwisko z okrągłą, różową twarzyczką Łucji, której usta kiedyś całował...

    Sybilla siedziała na podłodze, zgięta w pół i blada jak trup. Kilka tygodni wcześniej Gwidon jeszcze ją przytulał i szeptał uspokajające słowa. Teraz tylko opadł ciężko obok niej i spojrzał w ciemną noc, rozciągającą się za zasłoną i wyjściem na taras.
    - Znowu ci się śniła? - Spytał chrapliwym głosem, wciąż trąc zaspane oczy.
    - Tak, mówiła, że wszyscy umrzemy gdy syn umarłego włoży koronę. - Łkała kobieta, zaciskając dłonie na tkaninie koszuli do spania. Gwidon westchnął, ale nie na tyle głośno, by ją tym rozjuszyć.
    - Mówiła o Wasylu? Agnieszka chciała ci przekazać, że koronacja królewicza będzie oznaczała nasz koniec?
    - Taak. - Zawyła i zadrżała tak tragicznie, że mężczyzna mimowolnie ją objął. Siedzieli przez chwilę w ciszy, podziwiając bezchmurną noc i gwiazdy, przesuwające się powoli po niebie.
    - Tak bym chciała, żeby wszystko było łatwe i proste. - Powiedziała po chwili Sybilla, spokojniejszym tonem. Gwidon odgarnął jej włosy z czoła i przez chwilę patrzył z czułością w jej błękitne oczy.
    - Jeszcze będzie łatwo i prosto. Zobaczysz. - Stwierdził uspokajająco.
    - Nie, dopóki ona jest w Jerozolimie. - Warknęła i przycisnęła brodę do klatki piersiowej. - To ona zabiła matkę. To wszystko ona, ona!
    Po czym znów rozpoczęło się wywrzaskiwanie gróźb i obelg w kierunku Salomei Pomorskiej. Gwidon raczej nie wierzył w jej winę, w związku ze śmiercią hrabiny Agnieszki, jednak nie miał odwagi, by powiedzieć to głośno i zwykle tylko kiwał głową. Jednak gdy takie wrzaski wypełniały jego sypialnię w środku każdej nocy, czuł, że brakuje mu już cierpliwości. Sam zaczynał wierzyć w niesprawiedliwość, która go spotkała. Gdy brał ślub z Sybillą, jego brat mamił go obietnicami o koronie i absolutnej władzy. Kiedy to w końcu nadejdzie? Ile jeszcze ma czekać?

    Wstał, zostawiając żonę samą i zapłakaną, po czym wyszedł z sypialni, zakładając na siebie czerwoną tunikę. Musiał porozmawiać z bratem. Środek nocy nie był może najlepszym najlepszym momentem na rodzinne pogaduszki, jednak Amalryk Lusignan gościł u nich od kilku dni, nieustannie przekonując brata, by postawił się królowi i wziął, co jego.
    - Czego chcesz, kretynie? - Warknął Amalryk, gdy otworzył drzwi swojej komnaty i zobaczył czarniawą twarz swego młodszego brata.
    - Znowu śnią się jej koszmary. - Wyjaśnił zdawkowo Gwidon i przepchnął się obok mężczyzny, wchodząc do skąpanej w blasku księżyca komnaty. - A ta to kto? - Spytał, wskazując na śpiącą na łożu, półnagą Arabkę.
    - Nie ważne, rano zniknie. A odnośnie Sybilli, weź jej dawaj coś na uśpienie. - Poradził Amalryk i również założył tunikę, cały czas pocierając zaspane oczy. Gwidon skrzywił się lekko.
    - Nie, nie mogąc się obudzić, będzie przecież jeszcze bardziej cierpieć. - Stwierdził. Amalryk westchnął i pociągnął go na taras.
    - Sentymentalna sierota z ciebie, braciszku. - Warknął. Usiedli na wprost siebie, tuż przy kamiennej balustradzie i przez moment milczeli, obserwując skryte w nocy miasto.
    - I kto by pomyślał, że my, marni synowie Hugona de Lusignana, będziemy kiedyś mieli całe hrabstwa w kraju tak pięknym jak ten? - Spytał po chwili starszy z mężczyzn. - I że jeden z nas zostanie królem?
    Gwidon posłał mu uważne spojrzenie.
    - Nie ma się na to, bym kiedykolwiek włożył koronę. - Mruknął i opuścił wzrok. Amalryk przez dłuższą chwilę skubał zębami dolną wargę, po czym prychnął śmiechem.
    - Dobrze, że ładną masz tę zarośniętą buźkę, bo inaczej wróciłbyś do domu i ożenił się z tą tłustą Łucją. Nawet nie wiesz, ile mi zawdzięczasz. - Przy ostatnim zdaniu jego ton przybrał surową barwę. - Więc jeśli cokolwiek znaczy dla ciebie honor i rodzina, założysz tę cholerną koronę.
    Gwidon wydął usta i przeniósł wzrok ponownie na Jaffę. Oczywiście, że cenił honor oraz kochał swoją rodzinę, także brata, który faktycznie załatwił mu tu wygodne życie. Tylko co robić, co robić?
    - Co radzisz? - Spytał rzeczowo, udając, że jest panem sytuacji. - Król jest umierający, ale większość baronów stoi po jego stronie, także zawodowa armia królowej.
    - Jeśli się nie postawisz, nigdy nie dowiesz się, ilu ludzi ma dość rządów żyjącego trupa. Bywam to tu, to tam, sam wiesz. Mimo, że każdy rycerz i każda dobrze urodzona niewiasta w tym kraju przysięga nie rozpowiadać o chorobie króla, każdy tu o niej wie. Kucharki, grajki, stajenni...oni wszyscy widzą, co się dzieje. Dlatego Europa nie angażuje się w nasze sprawy. Chwyć za miecz,  a zobaczysz. - Opowiedział z powagą Amalryk, pocierając ciemną brodę. Gwidon kiwnął głową.
    - A więc wojna. - Powiedział cicho. Jego brat pochylił się i poklepał go po ramieniu.
    - A więc wojna, braciszku. - I wstał, by wrócić do swej arabskiej piękności. W połowie tarasu zatrzymał go jednak głos Gwidona.
    - Ale to nie prawda, że zostałem tu tylko ze względu na urodę.
    Amalryk odwrócił się i uniósł jedną brew. Młodszy mężczyzna wstał i uniósł dumnie głowę.
    - Królewna pokochała mnie ze względu na to, jaki jestem. I że od urodzenia noszę w sobie królewski majestat.
    Amalryk Lusignan pokiwał głową w zadumie, bo wysoki, potężny Gwidon o gęstej, ciemnej brodzie i poważnych, piwnych oczach faktycznie wyglądał jak urodzony władca.
    - Masz rację, braciszku. Masz rację.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz