XXXII "Spokój"

420 22 8
                                    

    Słońce wpadało do komnaty z tarasów a ciepły wiatr zwiał na podłogę zapieczętowane listy. Baldwin westchnął na ten widok. Nie miał sił, żeby wstać, schylić się i je podnieść. Pokręcił głową, kończąc ostatni epistoł i tylko odchylił się na krześle, opierając plecy. Rozejrzał się po komnacie. Błyszczący marmur, misy pełne owoców, których jedzenie sprawiało mu ból, płonące znicze, kołyszące się od podmuchów wiatru.
    Puste łóżko, w którym zawsze spał sam, modląc się, by ponownie otworzyć oczy następnego ranka. Znów zobaczyć tę szaro - blond głowę, usłyszeć jej głos, śpiewający w dziwacznym, północnym języku i obserwować jak błękitnooki maluch uśmiecha się na widok jego połyskującej maski. Były to filary jego życia w momencie, gdy Jerozolima nie była targana konfliktami, gdy obowiązywał traktat pokojowy, gdy jego jedynym problemem w królestwie było zachowanie równowagi między wyznawcami różnych religii.
    Problemem było też to, że mógł oddychać tylko przez zdeformowane usta a lewe oko piekło i kłuło, nie dając mu spokoju. Mimo to miał dziwną pewność, że to jeszcze nie teraz.

    - Żużu, żużu, córulenku, Zabile ce ojca w renku. Zabile go ze dredżima Toporama żelaznyma. A w Raduni krwawo woda, Szkoda ojca, żeco szkoda! Matka płacze, te spij sobie, Oj nie tobie płacz, nie tobie. Tobie aniół cacka strugo, W gaju żółty ptoszek frugo. A w Raduni...
    Baldwin uniósł głowę i zamrugał kilkukrotnie. Słyszał już tę piosenkę. Salomea często ją śpiewała. Mówiła, że kucharki w Szczecinie nuciły ją swoim dzieciom. Że jest smutna i krwawa, ale przynajmniej ma ładną melodię. W ostatnim musiał przyznać jej rację.
    Wstał z wysiłkiem i wyszedł na taras. Oparł się rękami o balustradę i wychylił się. Ujrzał w dole swoją żonę, wystrojoną w fioletową suknię, opadającą z ramion. Szare włosy podtrzymywał wysadzany agatami rzemień. Lulała Wasyla  trzymając usta tuż nad czubkiem jego głowy. Przechadzała się po ogrodzie, z Cecylem, dreptającym tuż za nią i jej bratem, który przysiadł na marmurowej ławce, z nietęgą miną. Dziewczyna skończyła śpiewać i pocałowała dziecko, uśmiechając się delikatnie. Baldwin przymknął oczy i westchnął. Chciał zejść i do nich dołączyć, ale wiedział, że zrobi lepiej, jeśli zostanie sam. Zacisnął dłonie w pięści i wrócił do komnat.

    - Widzę, że król jest wielce zainteresowany swoją rodziną. - Stwierdził z przekąsem Wartek, strugając w drewnie, gdy jego siostra skończyła śpiewać i położyła dziecko do kołyski obok ławki.
    - Boi się, że go zarazi. Nie jestem medyczką, ale wydaje mi się, że takie małe dzieci są zwłaszcza narażone na choroby. - Odrzekła, prostując się i gładząc głowę swojego pawia. - Szkoda, że wyjeżdżacie za tydzień. Znowu zostanę tu sama.
    - Nie martw się, będziemy pisać. Możesz mi wierzyć, że ja z chęcią zostałbym w tym ciepełku. Mnie trzeba było wydać za króla Jerozolimy. - Zaśmiał się chłopak, a jego czarne włosy zafalowały na wietrze. Salomea pokręciła głową i przysiadła obok niego.
    - Kiedy się ożenisz? - Spytała po chwili ciszy. - Z tego co mówiła matka, jest dość sporo księżniczek zainteresowanych przystojnym Warcisławem Pomorskim.
    Oboje prychnęli śmiechem. Wartek pokręcił głową i oparł brodę na dłoniach.
    - Wiesz...nikomu o tym nie mówiłem, ale...nie chcę mieć żony. - Powiedział nagle z powagą w cichym głosie. Salomea uniosła jedną brew i mu się przyjrzała.
    - Chcesz być wolny jak ptak? Nie widzi ci się los Racibora?
    Wartek zamyślił się, marszcząc brwi.
    - Nie chcę mieć żony, bo...nie wiem jak to powiedzieć. Z jednej strony chcę być z kimś, kogo kocham, ale...chciałbym mieć dzieci, ale żona...
    - Rozumiem. - Rzekła Salomea, patrząc w niebo. - Nie przejmuj się.
    - Łatwo ci mówić, bo jesteś normalna. - Obruszył się jej brat. Dziewczyna położyła rękę na jego ramieniu, tłumiąc śmiech.
    - Też jesteś normalny, braciszku. Tylko w trochę inny sposób. Nie przejmuj się.
    Chłopak spojrzał na nią, obrażony, ale chwycił jej dłoń i ścisnął. Siedzieli w ciszy, tak jak kiedyś w Szczecinie.
    Nie wiedzieli, że nie będzie im dane już więcej się spotkać.

    Tydzień później Walpurga i Warcisław opuścili Jerozolimę. Większość gości, zaproszonych we wrześniu na świętowanie narodzin Wasyla opuściła pałac już dawno. Teraz dziewczyna znów została sama, ale miała przy sobie swoje dziecko.
    Chłopiec rósł jak na drożdżach. Miesiące mijały a Wasyl robił się coraz słodszy i większy. Miał tłuściutkie rączki i dołeczki w pełnych policzkach. Na nosku pojawiły się piegi, oczy wciąż były wielkie i błękitne a na głowie kręciło się coraz więcej jasnych loczków. Salomea każdego ranka była nim coraz bardziej zachwycona.
    - Chciałabym, żeby był taki już zawsze. - Stwierdziła któregoś dnia, gdy po obradach rozmawiała z Balianem, Barisanem, którego ojciec wprowadzał w politykę oraz Rajmundem. Był grudzień, ale na Bliskim Wschodzie standardowo panowały dość wysokie temperatury. Wasyl żuł właśnie włosy swojej mamy, siedząc w jej ramionach. Mężczyźni wokół nich wpatrywali się w niego jak w boga. Salomea popatrzyła po twarzach innych baronów w sali. Wiedziała, że 3/4 z nich zadeklarowało się po jej stronie. W końcu tylko głupiec lub zdrajca nie poparłby prawowitego spadkobiercy tronu, a raczej Sybillę i jej męża kretyna.
    - Musi wyrosnąć na silnego mężczyznę. Będzie wspaniałym władcą. - Powiedział Rajmund z dumnym uśmiechem. Cieszył się, że jako pierwszy poparł królową, zyskując jej największe zaufanie. Nie spodziewał się tylko, że Salomea zdążyła już zawiązać inne sojusze.
    - Oczywiście, że wyrośnie. Z takim ojcem...i taką matką...- dodał Barisan z uśmiechem. Salomea posłała mu zadowolone spojrzenie.
    - Odnośnie ojca...jak czuje się król, ostatnimi czasy? - Spytał Balian, poważniejąc.
    - Był moment, kiedy nie czuł się najlepiej, ale teraz jest dobrze. Jedyne co, to boli go lewe oko. - Odrzekła królowa, wyciągając swoje włosy z buzi Wasyla i trącając go palcem w nos. Chłopiec kichnął, a całe towarzystwo się rozczuliło.
    - Niech nam panuje jak najdłużej. Jerozolima dawno nie miała takiego króla. - Oznajmił Rajmund, wzdychając. Salomea kiwnęła głową. Wielkimi krokami nadchodził rok 1182. Im więcej czasu upływało, tym mniej go było dla Baldwina. Wiedziała o tym, ale nie miała pojęcia jak przekonać go, żeby częściej z nią przebywał. Sama musiała do niego przychodzić. Na siłę wpychała mu Wasyla w ręce. Czasami nie wytrzymywała, że osoba, którą kochała, omijała ją i ich dziecko. Rozumiała paniczny strach przed zarażeniem syna, ale równocześnie nie potrafiła mu wybaczyć, że nie uczestniczy w jego życiu.

    Któregoś wieczora wracała z koszar. Weszła do komnaty Wasyla, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Widok jaki zobaczyła, sprawił, że skamieniała, a potem nieomal rozpłakała.
    Baldwin stał nad kołyską swojego dziecka. Słyszała jego ciężki, świszczący oddech. Jedną ręką powoli go kołysał, druga była już mocno zdrętwiała. Odwrócił się w jej stronę i wyprostował.
    - Wybacz, chciałem tylko popatrzeć. - Powiedział do niej niewyraźnym szeptem i opuścił głowę. Salomea poczuła jak drży i zanim łzy popłynęły z jej oczu, wtuliła się w niego. Szloch wydarł się z jej piersi na tyle głośno, że Wasyl się obudził i zaczął płakać.
    - Za jakie grzechy, powiedz mi. - Zawyła, odrywając się od Baldwina i spoglądając na niego tragicznie. - Mam już tego dość, za jakie grzechy!
    Ale mężczyzna tylko patrzył na nią pustym wzrokiem poszarzałych oczu. Ścisnął jej ramię, po czym wyminął ją i wyszedł.
    - Jeśli tu nie wrócisz, to przysięgam, więcej mnie nie zobaczysz! - Wrzasnęła za nim, ale on tylko zamknął drzwi. - Kurwa. - szepnęła i wzięła Wasyla na ręce, usiadła na podłodze i zaczęła kołysać go w ramionach. - Już dobrze, słońce. Damy sobie radę i bez niego. Jesteśmy silni...a on może zdychać w samotności, skoro tego chce. Damy sobie radę.


KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz