XXI "Więzień pałacu"

391 20 7
                                    


    Strażnicy nie opuszczali drzwi jej komnaty ani za dnia, ani w nocy. Przez pierwsze dwa dni Salomea czuła się jak w złotej klatce. Dosłownie. Z pałacu aż kapało od przepychu. Miała dość. Leżąc na twardym, wyścielonym delikatnymi tkaninami łożu, tęskniła za chłodem i mrokiem zamku w Szczecinie. Zastanawiała się, co słychać u jej braci. Czy papież przysłał jej odpowiedź. Czy jej ojciec lub któryś z Piastów zostanie królem.
    Rozmyślania te przerwało pukanie do drzwi. Usiadła na łożu i lekko się przeciągnęła, starając się doprowadzić samą siebie do porządku.
    - Proszę. - Powiedziała po francusku. Większość ludzi w pałacu znała ten język. Sama stwierdziła, że czas najwyższy nauczyć się arabskiego.
    - Witaj. - Do komnaty weszła dziewczyna o kruczoczarnych włosach, skrytych pod prześwitującą chustą, ubrana w zdobioną złotymi ornamentami, prostą w kroju, bordową suknię. Stanęła obok wazy z czystą wodą i uśmiechnęła się delikatnie. Salomea zmrużyła nieznacznie oczy, nie mając pojęcia, z kim ma do czynienia.
    - Em...witaj. - Odpowiedziała i zapatrzyła się na dziewczynę, oczekując rozwoju wydarzeń.
    - Jestem Semitah. Miło mi cię poznać, królowo Jerozolimy.
    Salomea przez chwilę siedziała z otwartymi ustami, zastanawiając się, kim do cholery jest ta cała Semitah i czemu jest dla niej taka miła. Dotychczas, oprócz kilkunastu służących, wielkiego wezyra i kilku innych dostojników, oraz, oczywiście, samego sułtana, nie spotkała kompletnie nikogo.
    - Mi również miło. - Powiedziała mimo to z uśmiechem i wstała. - Wybacz moją ignorancję, ale...nie wiem kim jesteś.
    - Jestem córką sułtana. - Odrzekła Semitah. - Mieszkam tu wraz z matką i braćmi. Doszły nas tu słuchy o twoim ślubie z królem Jerozolimy. Byłam bardzo ciekawa kobiety z dalekiej północy.
    Salomea pomyślała, że jest w stanie ją polubić.
    - Cóż...jestem, jaka jestem. - Stwierdziła nieśmiało i opuściła głowę. Wychowana wśród braci, z matką zajmującą się bardziej polityką niż modą, nie nauczyła się  dbać o swój wizerunek. Widząc jak piękna była Semitah, zrobiło się jej głupio na myśl o własnej wiecznie rozwianej fryzurze, kościstej posturze i niedopasowanych sukniach. Oczywiście w damaszkańskim pałacu szybko uszyto jej proste, ale piękne suknie i jedną z nich ubrała właśnie tego dnia. Mimo to, nie mogła się równać z córką Saladyna.
    - Masz piękny kolor włosów! - Zawołała Semitah i bez skrępowania podeszła do niej, unosząc pukiel szarych fal. - Nigdy nie widziałam takiego niezwykłego odcienia. Wyglądają jakby były ze srebra.
    - Nigdy nie ich nie lubiłam. Odziedziczyłam je po ojcu. Włosy matki mają bardziej...złotawy odcień. No i ma błękitne oczy.
    - Oh, błękitne oczy! Są takie piękne! U mojego ludu w ogóle nie występują! - Zawołała z żalem Semitah i pogładziła resztę włosów Salomei. - Podobno król Jerozolimy ma takie oczy. - Dodała z nieśmiałym uśmiechem. Salomea prychnęła.
    - Tak, ma niebieskie oczy. Duże i o ładnym kształcie...przypominają migdały.
    - Musisz go kochać. - Sułtanka stanęła na wprost niej i uniosła lekko brodę, przypominając przy tym swego ojca.
    - Będę go kochać, jeśli mnie stąd wyciągnie. - Sarknęła Salomea i wbiła pusty wzrok w podłogę. W rzeczywistości nie chciała, żeby jej chory mąż tak szybko wybrał się w kolejną męczącą podróż. Wolała sama załatwić sobie wolność. Semitah mogła być pomocna.
    - Damaszek jest pięknym miastem. Ojciec nie pozwala cię stąd wypuszczać, ale będę szczęśliwa, jeśli zechcesz towarzyszyć mi podczas spaceru po pałacu. - Zaproponowała dziewczyna i wyciągnęła dłoń ku młodej królowej. Ta uniosła wzrok i bez namysłu podała jej rękę.
    - Prowadź zatem, pani. - Rzekła z uśmiechem i razem opuściły komnatę.

    Komnata Salomei znajdowała się w oddzielnej części pałacu, zwanej haremem. Mieszkały tu same młode dziewczyny. Bardzo przypominały jej dwórki, całe dnie spędzając na tańcach, grze na harfie oraz śpiewie. Dziewczyna pomyślała, że szlag by ją od tego trafił.
    - Twój brat powiedział mi, gdy mnie tu wiózł, że jako kobieta w kolczudze, na pewno trafię do haremu. Nie rozumiem, na czym polega sens tej instytucji? - Spytała, gdy powolnym krokiem przemierzały krużganki.
    - Oh, trafiają tu porwane kobiety. Są niewolnicami, nałożnicami. - Wyjaśniła Semitah. Była niższa od Salomei i uczepiła się jej ramienia, niczym młodsza siostra. - Moja matka też nią była, ale gdy urodziła mnie i moich dwóch braci, została jedną z sułtanek.
    - Chyba nie rozumiem. - Jęknęła blondynka. - Jakim cudem uznano dzieci niewolnicy?
    - Nasz system działa inaczej, niż wasz. Kobieta nie musi być szlachetnie urodzona, by zostać żoną władcy. - Powiedziała odrobinę ostrzejszym tonem Semitah. Salomea kiwnęła głową i pomyślała, że to dość praktyczne.
    - Gdyby było tak u nas, pewnie nigdy bym tu nie przybyła. - Stwierdziła, dumając. - Wzięliby pierwszą lepszą dziewczynę z ulicy. W tym momencie na pewno byłaby już w ciąży i nikt nawet nie pomyślałby o porywaniu jej.
    - Mój brat Muhammad, ubolewa nad błędem jaki popełnił. Był tylko ciekaw kobiety, która zaatakowała go mieczem. Nigdy takiej nie widział. Czy na północy wszystkie kobiety wojują?
    Salomea przystanęła na moment. Semitah stanęła na wprost niej, wydymając lekko usta i oczekując, aż przemówi. Blondynka podeszła do murowanej balustrady krużganka i oparła się o nią. Ciepły, popołudniowy wiatr owiał jej spaloną słońcem twarz.
    - Nie uważasz, że to niesprawiedliwe wobec nas? - Spytała z lekką dozą kpiny. - Wychodzimy za królów i rodzimy im dzieci. Często rządzimy razem z nimi, albo w ogóle zamiast nich. Potrafimy tyle samo, ale wielcy tego świata, chociażby Wilhelm z Tyru, stwierdzają, że jesteśmy ułomne. Według nich jesteśmy bardziej skore do grzechu, niepewne, chwiejne i niesamodzielne. Tak, jakby najlżejszy podmuch wiatru miał nas porwać do samego piekła. Zamykają nas w haremach, nie pozwalają dziedziczyć ale bardzo lubią całować po rękach i obdarowywać klejnotami. Tak, jakby uciszali sumienie. Fakt, że zrobili z nas tło dziejów, a nie ich pełnowartościowe bohaterki.
    Semitah przez chwilę stała w milczeniu i tylko wpatrywała się w królową z niesłabnącym zdziwieniem.
    - Nigdy nie słyszałam od nikogo tak śmiałych słów. - Powiedziała cicho, kręcąc głową. Salomea zaśmiała się gorzko.
    - Tylko tobie mogłam to powiedzieć. Inni by mnie zabili.

    Długo spacerowały po pałacu. Salomea nie mogła się nadziwić roślinom, zwanym palmami. Wschód zaczynał się jej coraz bardziej podobać. Gdy pod wieczór wracały do komnat, na ich drodze stanął sam sułtan Saladyn.
    - Ojcze...- przywitała go Semitah, kłaniając się lekko. Salomea pomyślała, że nigdy nie kłaniała się swojemu ojcu. Mimo to, Saladyn uśmiechnął się ciepło na jej widok i gołym okiem można było dostrzec, że bardzo ją kocha. Poza tym dziewczyna stwierdziła, że trudno byłoby nie kochać młodej sułtanki. Tryskała wesołością i niewinnością.
    - Skarbie. - Powiedział i pocałował jej czoło. - Królowo. - Lekko skłonił się w stronę Salomei. Tamta kiwnęła głową, również się uśmiechając. Przez chwilę wraz z córką rozmawiali po arabsku, a w tym czasie blondynka przyjrzała się sułtanowi. Nosił zwykłe, czarne szaty i tylko lekko ozdobiony turban. Jedyną błyskotką jaką dostrzegła, był bordowy sygnet w złotej oprawie. Spodobał się jej ten ascetyzm. Po chwili do trójki dołączył kolejny mężczyzna. Miał czarne włosy sięgające obojczyków, gęstą, jak większość Saracenów brodę oraz miłe, duże i ciemne oczy z widocznymi zmarszczkami. Ukłonił się w pas całemu towarzystwu.
    - Imad! - Pisnęła Semitah, a Salomea pomyślała, że chyba coś jest na rzeczy. Oceniła spojrzeniem obie osoby i stwierdziła, że nie podoba się jej ten pomysł. Ten cały Imad musiał mieć około trzydziestu lat, a sułtanka była młodsza od niej samej. Mężczyźni przez chwilę rozmawiali cicho, a dziewczęta obserwowały je uważnie. Salomea postanowiła sobie, że skoro jeszcze trochę tu posiedzi, musi koniecznie poznać chociaż podstawy arabskiego.
    - Pani... - Imad skłonił się jej. - Twa sława przybyła do Damaszku na długo przed tobą.
    Salomei spodobały się te słowa.
    - Sława...- mruknęła i pomyślała, że jest Saracenom kompletnie nie na rękę. Jeśli Baldwin umrze bezdzietnie, w Jerozolimie zapanuje chaos. Było tam mnóstwo ludzi, którzy uważali, że mają prawa do sukcesji. Wówczas ją olśniło. Dlatego nie chcieli jej stąd wypuścić.
    - Pieśni wychwalające twą urodę i waleczność nie odbiegają od prawdy. - Dodał mężczyzna, a dziewczyna poczuła na sobie ciężkie spojrzenie Semity. Skrzywiła się lekko.
    - Chciałabym je usłyszeć, by samej ocenić. - Powiedziała, uśmiechając się szeroko. Chciała się stąd szybko ulotnić.
    - Na nas czas. - Rzekł tylko Saladyn po francusku i mężczyźni opuścili je pospiesznych krokiem.
    - Kim jest Imad? - Spytała Salomea, gdy kontynuowały drogę przez pałacowe korytarze.
    - Jest...właściwie doradcą. Trochę też skrybą, naszym historykiem. Pisze przepiękną poezję. - Opowiedziała sułtanka rozmarzonym głosem. - Pochodzi z Persji, ale wspiera mego ojca. Bardzo często przebywa na dworze.
    Królowa pokiwała głową. Następnie rozstały się, a Semitah obiecała, że odwiedzi ją następnego dnia. Salomea ucieszyła się. Naprawdę zaczynała darzyć ją sympatią, poza tym musiała zgłębić wiele tajemnic, jakie skrywał w tym pałacu sułtan z Damaszku.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz