XIX "Wojownicza księżniczka"

394 25 8
                                    


    Gdy Baldwin dowiedział się, w połowie drogi do Jerozolimy, że została ona najechana przez dwie setki konnych Saracenów pod przywództwem syna Saladyna, narzucił najszybszy marsz na jaki mógł sobie pozwolić i zrezygnował z większości planowanych postojów. Solidnie nadszarpnęło to jego zdrowiem, i gdy zobaczył w oddali mury miasta, ledwo oddychał, niezdolny nawet do siedzenia w pozycji wyprostowanej. Ledwo trzymał się w siodle. Modlił się w duchu, żeby miasto nie zostało zdobyte, żeby nie musiał patrzeć na zgliszcza pałacu oraz martwe ciała jego mieszkańców.
    Bał się o Salomeę. Oczywiście, w jego przekonaniu nie dałby jej rady sam diabeł, ale nawet jeśli jej opowieści o przygodach podczas wojny z Danią i wyjazdy w dzikie pogańskie ostępy słowiańszczyzny były prawdziwe, to wystarczył jeden silny cios żeby ją zabić. Nie chciał, żeby była martwa.
    Jerozolima powitała ich widokiem około czterdziestu Saraceńskich głów nabitych na pale, tuż przed główną miejską bramą. Młody król zmarszczył brwi pod maską i odwrócił się powoli w stronę pozostałych baronów. Rajmund podjechał kłusem i przyjrzał się twarzom denatów.
    - Nie żyją od około dwóch dni. - Powiedział, gdy król ze świtą się zbliżyli. Tłum rycerzy za nimi zaczął wydawać okrzyki. Nikt nie oblegał już miasta. Oznaczało to, że Jerozolima, pomimo braku obrony, zdołała o siebie zawalczyć.
    - Kto mógł dowodzić obroną? - Spytał Baldwin, rozglądając się po opustoszałych murach.
    - Może arcybiskup? - Zaproponował Balian, zbliżając się do dwójki. Wówczas ktoś zaczął nawoływać i na fortyfikacji pojawiło się kilku ludzi.
    - Panie! Panie! - Krzyczeli rycerze z miasta. Za jego plecami znów poniósł się pomruk. Spiął konia i stępem udał się w stronę bramy.
    Na ulicach miasta panował harmider. Ludzie nawoływali i machali, co najmniej tak, jakby to król ich obronił, a nie bliżej niezidentyfikowany przywódca. Mimo to przez wrzaski tłumu wybijało się jedno słowo.
    - Wołają "królowa". - Zauważył Rajmund i zmrużył oczy od słońca, spoglądając na zbrojnych za nim. Baldwin nie do końca rozumiał, dlaczego wołali Salomeę, skoro jej z nim nie było. Przeszło mu nawet przez myśl, że być może to właśnie ona dowodziła obroną, ale szybko uznał ten pomysł za głupi.
    - Ale dlaczego? - Spytał król i poprawił maskę na twarzy. Przygalopował do nich Balian, wyglądał na poruszonego.
    - Pozostali w mieście rycerze mówią, że królowa dowodziła obroną, mobilizując pół miasta do walk! - Zawołał, a Baldwin i Rajmund aż zatrzymali konie.
    - A to ci...- prychnął baron Trypolisu i zaśmiał się, ocierając czoło z potu.
    - Czyli teraz wszyscy ją uwielbiają...- stwierdził król, spoglądając na tłum, wykrzykujący imię Salomei oraz hasło, które najprawdopodobniej miało oznaczać "wojowniczą księżniczkę", jednak nie był tego pewny. Przez zmęczenie, wszystkie dźwięki mu się zlewały.
    - Mówili też, że jej nie ma, jednak przez poruszenie cywili nic nie zrozumiałem. Trzeba wrócić do pałacu i wszystkiego się dowiedzieć. - Dodał Balian i trójka wraz z resztą baronów i rycerzy kontynuowali przemarsz przez miasto.

    Pałac świecił pustkami. Arcybiskup znajdował się w szpitalu polowym, jedyną osobą, która ich powitała, była hrabina Agnieszka. Kiwnęła tylko głową w stronę swojego syna, omijając go i od razu zmierzając do swojego męża, ulokowanego daleko za innymi baronami. Baldwin nie zwrócił na to większej uwagi, bardziej interesowało go, gdzie jest Salomea i co rycerze mieli na myśli, twierdząc, że jej "tu nie ma".
    - Gdzie jest królowa? - Spytał, gdy do jego dwóch doradców podbiegł zziajany Fulko. Starszy mężczyzna pochylił głowę i milczał przez moment. Pozostali baronowie stali na schodach przed pozłacaną bramą i obserwowali sytuację.
    - Dowodziła obroną. Psia kość...racz wybaczyć panie!...wlazła na studnię i rzuciła przemówieniami po których ludzie wręcz garnęli się do obrony miasta! Potem biegała w kolczudze, wyrwała łuk jednemu z naszych chłopaków i ustrzeliła saracena prosto w szyję! Co za dziewczyna! - Opowiadał rycerz, żywo gestykulując i opluwając wszystkich wokół.
    - Wojownicza księżniczka, co? - Mruknął z uśmiechem Rajmund, cytując słowa ludu.
    - Dobrze, ale gdzie ona jest? - Dopytał słabym głosem Baldwin i poczuł, że długo nie wytrzyma w całym tym uzbrojeniu, w masce, hełmie i z mieczem u boku, w pełnym słońcu i wysokiej temperaturze. Po zadaniu pytania poczuł, jak zakręciło mu się w głowie, ale utrzymał się bez zachwiania, nie chcąc, by jego ludzie na to patrzyli.
    - Panie...- zaczął żałośnie Fulko i padł na kolana. - Panie, próbowaliśmy! Saracenom udało się wtargnąć do miasta, my blokowaliśmy bramę, a kilkunastu z nich tylko wciągnęło ludzi na siodła i odjechali!
    - Co chcesz przez to powiedzieć? - Balian czuł, że wydarzyło się coś bardzo złego i przezornie przysunął się bliżej młodego króla. Na wypadek, gdyby następne słowa starego rycerza miały wywołać w nim omdlenie.
    - Panie...! - Zawył Fulko i schował twarz w dłoniach. - Tych kilkunastu zdążyło uciec z kobietami i dziećmi, a jeden z nich...wiózł królową!
    Przez chwilę Baldwin naprawdę był blisko omdlenia, jednak szok, jaki przeżył po usłyszeniu tych słów sprawił, że wręcz się wyprostował i przestał czuć piekący ból w miejscach, gdzie kolczuga i maska dotykała jego ciała. Tak naprawdę cała krew odpłynęła mu z twarzy i gdyby ktokolwiek ją widział, stwierdziłby, że król jest blady jak ściana.
    - Jak śmieli...- wychrypiał, a Balian i Rajmund obstawili go z dwóch stron. - Jak śmieli...porwać królową?
    - W kolczudze i tunice wyglądała jak zwykły rycerz...- Fulko wciąż klęczał i płakał. Przez tłum baronów przeszedł pomruk. Król spojrzał na nich, czując, jak wzbiera w nim nieznane, mdlące uczucie. Jego matka obserwowała go z oddali, jednak na jej twarzy nie malował się smutek, czy gniew. Po prostu lekko mrużyła oczy, unosząc brodę, jakby właśnie rzuciła synowi wyzwanie. Nie chciał wiedzieć, co miało to oznaczać.
    - Zebrać z powrotem armię. - Powiedział słabym i drżącym głosem. Balian, Rajmund i Fulko popatrzyli na niego niepewnie. - Ruszamy na Damaszek.

    Arcybiskup wparował do komnat królewskich, gdy Baldwin siedział na łóżku i był nacierany olejkami przez medyków.
    - Nie możesz jechać. - Powiedział tylko, a z jego ust poszedł kłębek pary. Noce były już całkiem zimne.
    - Na szczęście jestem władcą i nie muszę cię słuchać. - Odparł chłopak, patrząc na niego butnie. Wilhelm stwierdził z gniewem, że nauczył się tego spojrzenia od swojej szalonej żony.
    - Sama jest sobie winna!
    - Daruj sobie. - Uciął ostro król i syknął, gdy jeden z medyków za mocno docisnął nasączony materiał do nowej rany na jego ramieniu. - Nie zamierzam pozwolić, żeby Saladyn wesoło napadał na Jerozolimę i jeszcze porywał mi żonę.
    - Na pewno już nie żyje, albo została sprzedana. Nie patrz na nią, tylko szukaj sobie nowej. - Wilhelm był nieprzejednany, opierając dłonie na biodrach. Nie spał praktycznie przez cały najazd, zajmując się rannymi. Wiedział, że Baldwin potrzebuje odpoczynku, kolejna wyprawa z pewnością byłaby śmiertelna. Salomea nie była tego warta, zwłaszcza, że nie była nawet w ciąży.
    - Wyjdź! - Krzyknął król, a arcybiskup uniósł wysoko brwi, nie pamiętając, by młodzieniec kiedykolwiek podniósł na niego głos.
    - Panie... - zaczął z naganą, ale tamten tylko wskazał mu drzwi.
    - Zamilcz i wyjdź, jeśli nie chcesz stracić stanowiska. - Zagroził król, marszcząc gniewnie jasne brwi. W tym momencie Wilhelm po raz pierwszy w życiu się go wystraszył. Nie chodziło o jego zniszczoną twarz, a o fakt, że tracił grunt pod nogami. Był jego wychowawcą, nauczył go wszystkiego, a teraz on stawał przeciwko niemu.
    - Nie pozwól, żeby miłość cię oślepiała. - Szepnął tylko, ukłonił się i wyszedł. Baldwin został sam z medykami. Uświadomił sobie wówczas, że to dziwne, mdlące uczucie pustki spowodowane brakiem Salomei być może faktycznie było tą abstrakcyjną miłością, o której tyle czytał i słyszał, ale której wcześniej nie znał.

KrólestwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz