I

10.3K 481 674
                                    


Ponieważ parę osób pisało, że się nie zorientowali: To jest druga część opowiadania! Rzekomo można czytać bez pierwszej i wszystko jest jasne, ale czuję się w obowiązku poinformować.

***

Harry był niemal zestresowany, kiedy kładł się spać, a głowę wypełniało mu mnóstwo sprzecznych odczuć, ale ani jedno z nich nie przewidywało, że ledwie pół godziny po północy obudzi go wielka, brązowa sowa. A konkretnie stukanie jej dzioba o szybę.

Najpierw zwlókł się z łóżka nieprzytomnie. Nie sypiał ostatnio dobrze. Odruchowo wcisnął okulary na nos i otworzył okno, krzywiąc się na podmuch chłodnego powietrza. Ptak wskoczył do środka i usiadł na wezgłowiu łóżka. Hedwiga skrzeknęła cicho, a on sam zapalił światło i zaczął niezdarnie odwiązywać kopertę, zbyt zmęczony, żeby poczuć zirytowanie na mocno zawiązany supeł.

Sowa czekała cierpliwie, ale gdy tylko udało mu się wziąć list i rzucić go na biurko, przemieściła się na parapet, dając wyraźny sygnał, że chce odlecieć. Podszedł, po czym złapał za klamkę, przypatrując się chwilę delikatnym piórom. Zmarszczył nieco czoło, a potem odwrócił się powoli i zerknął na list, który przyniosła. List w kopercie.

Nikt nie wysyłał mu listów w kopertach.

Palce ostatecznie zsunęły mu się z uchwytu. Nie znał tego ptaka.

Zamrugał, serce zabiło mu żywej w piersi. Cofnął się od okna i ostrożnie chwycił papier. Obrócił go kilka razy w dłoniach, poszukał wzrokiem zegara i skupił się na wskazówkach. Tak, północ niedawno minęła. Był 31 lipca.

Rozrywany papier brzmiał rozdzierająco w pogrążonym ciszą i ciemnością domu. Starał się odkleić go tak samo, jak wcześniej był sklejony, ale w którymś momencie ręce zadrżały mu niekontrolowanie. Przerwał na chwilę i odetchnął. Żołądek nagle mu się zacisnął i nie miało to nic wspólnego z głodem.

Wysunął wiadomość z koperty i przesunął palcami po równych zgięciach. Przygryzł wargę. Od początku wakacji czekał na ten list. Codziennie. Myślał, zastanawiał się, roztrząsał, z każdym dniem coraz bardziej zaniepokojony i sfrustrowany, aż około tydzień temu coś w nim pękło. Druga w nocy zastała go na parapecie, z głową opartą na kolanach, łzami w oczach i sercem wyjącym z tęsknoty. Kolejnego dnia niemal rozsypał się przy Vernonie, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, a on parsknął pod nosem, że niezależnie od tego, jak często będzie odwiedzany, nikt nigdy nie się o niego szczerze i bezinteresownie troszczyć. Co Vernon mógł wiedzieć o całym zeszłym roku? Nic. Ale wtedy był już prawie na półmetku wakacji, z każdym dniem bardziej zrozpaczony i wykończony psychicznie

Już nie był senny, ale ciężko było zmusić się, żeby odchylić kartki i zerknąć na nadawcę.

Bez znaczenia, że wiedział już wtedy, kiedy zorientował się, że to pierwszy taki list i że oficjalnie były już jego urodziny. Bez znaczenia, że wzrok zamazał mu się po pierwszym spojrzeniu na charakter pisma.

Na samym dole, dokładny, zamaszysty podpis.

Draco.

Nie, jednak nie był dokładny. Był napisany starannie wyćwiczonym pismem, ale został naskrobany pospiesznie, niedbale. Draco jakby wysłał mu list mimochodem, przy okazji.

Powstrzymał chęć rozdarcia kartki na strzępy, a potem ręce mu drgnęły, kiedy upomniał się, że – niezależnie od wszystkiego – nigdy nie powinien podnosić jej do nosa, żeby spróbować znaleźć nutę zapachu Malfoya.

AmbiwalencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz