Draco nie spał, kiedy ktoś zapukał do drzwi jego pokoju. Przetarł oczy, nie do końca chętny otwierać.
Nie był zaskoczony, ale niestety mimowolny brak snu nie równał się brakowi zmęczenia. Kiedy naprawdę potrzebował dawki odpoczynku, nie będąc w stanie zaznać jej naturalnie, sięgał po eliksiry, ale nie miał ich na tyle, by brać je codziennie.
Stres i ciężar psychiczny nie odchodziły nigdy. Ostatnio tym bardziej. Chronicznie był przemęczony, na każdej płaszczyźnie, ale nie było sposobu, żeby od tego uciec. Nieważne jak bardzo chciał i potrzebował snu, rzadko go dostawał.
Zagapił się w ciemność, przekalkulował to szybko. To mógł być Zabini, który czasami nie przyhamował z piciem alkoholu i wpadał do niego pół trzeźwy, a potem nie dawał się wykopać i przez resztę nocy zajmował trzy czwarte materaca Malfoya. Może poprawiłby mu humor, ale może doprowadziłby go do czystej furii. Poza tym była środa, nawet on by tego nie zrobił.
To mogła być Pansy. Jeśli skończyła wartę prefektów. Jednak gdyby stało się coś wartego uwagi, już by tu była i skakała podekscytowana dookoła, próbując mu to opowiedzieć.
Crabbe, Goyle, Nott... możliwe, ale mało prawdopodobne.
Po mniej niż sekundzie Draco doszedł do wniosku, że nie ma ochoty nikogo widzieć i zwinął się z powrotem na łóżku, żeby udawać, że nie słyszy.
Pukanie rozległo się po raz drugi, bardziej natarczywie. Westchnął rozdrażniony. Tak czy inaczej pewnie by nie zasnął, ale nie znaczyło to, że ma siłę i chęć do rozwiązywania jakichś problemów. W środku nocy.
Podciągnął się na łokciu z ociąganiem, żeby krzyknąć i pozwolić natrętowi wejść, kiedy drzwi otwarły się same.
Światło z korytarza nierówno oświetliło sylwetkę Pansy. Zamrugał, krzywiąc się nieco.
– Snape czegoś od ciebie chce – oznajmiła sucho.
Oczywiście. Parsknął cicho.
– Może chcieć – odparł niewyraźnie, opadając z powrotem na poduszkę i zamykając oczy. – Przyjdę rano.
– Powiedział, że masz natychmiast się pojawić w skrzydle szpitalnym. I żebyś się pospieszył. Serio, Draco, lepiej to sprawdź, mówił poważnie. Gdyby coś było nie tak, poczekaj na...
Otworzył oczy. Lodowaty dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy zorientował się, co powiedziała Pansy, igła strachu ukłuła w pierś.
Podniósł się, utkwił w niej wzrok.
– Dlaczego w skrzydle szpitalnym? – zapytał chrapliwie.
– Nie wiem, on tak kazał – odparła, jej czoło ściągnęło się z troską. – Pójść z tobą?
Wziął głęboki wdech, próbując zdusić kiełkującą panikę, dopóki jeszcze w miarę jasno myślał.
Snape chciał go widzieć w szpitalu. I nie mógł pofatygować się osobiście.
– Nie – wykrztusił, zeskoczył z łóżka, wciągnął byle jakie buty. Serce rozpędzało mu się w piersi. – W porządku. Wszystko w porządku.
Parkinson rozszerzyła oczy. Wypchnął ją z przejścia, zamknął drzwi i zablokował pokój zaklęciem.
– Draco, co się...?
Odwrócił się bez słowa.
Później nie za bardzo pamiętał drogę z lochów. W ciemnych, zimnych korytarzach jego nierówne, szybkie kroki odbijały się echem, światło z różdżki rzucało upiorne światło.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...