Malfoy kazał przestać podawać specyfik pierwszym osobom po dwóch dniach, od kiedy przenieśli go do Hogsmeade. Nott, Abigail i chłopak z Ravenclawu wyzdrowieli w nieco ponad dobę i stan wszystkich osób zaczynał się poprawiać według pewnego wzoru. Wirus utrzymywał się do trzech tygodni, później samoistnie znikał.
Może nie miało to sensu, ale za chemię na czarnym rynku i tak zapłacił grube pieniądze. Bez znaczenia, że ojciec dał mu je prawie bez wahania.
Szczęśliwie dla niego, nauczyciele nie wypuścili pierwszych zdrowych wcześniej. Widać było postępującą poprawę, ale pewnie obawiali się, że ktoś może nadal być nosicielem i wszystko zacznie się jeszcze raz.
Przechodzenie choroby było nieprzyjemne, nieważne, że miał ją na życzenie. Wmuszał w siebie posiłki, kiedy wiedział, czym są doprawione, ale nie mógł magicznie wyzdrowieć trzy razy szybciej niż pozostali.
Poza tym wcale nie chciał doprowadzać tego do końca.
Nie miał zbyt wiele informacji o tym, co dzieje się w szkole, ale to nie przeszkadzało mu w myśleniu o Potterze.
Przesunięto mecz z Gryfonami. Odbędzie się początkiem kwietnia.
W prowizorycznym szpitalu było niewygodnie, nudno i nie znosił tu przebywać. W pierwszą noc był zbyt osłabiony, by kłócić się o spanie na łóżku polowym, a w rezultacie zasnął na łóżku polowym.
A jednak dzisiaj, w dzień, w którym wszyscy wracali do Hogwartu, mimo że choroba wycofała się całkiem przedwczoraj, bicie serca i oddech nie chciały się uspokoić.
Było po dwunastej, przed chwilą wymknął się z głównej sali i zamknął w łazience. Drżącymi dłońmi wyciągnął korek z fiolki i przez chwilę wpatrywał się w eliksir. Przymknął oczy, powiedział sobie, że wszystko będzie dobrze, że dopilnuje bezpieczeństwa Harry'ego, a Snape i Dumbledore zadbają o całą resztę. Potem wypił całą zawartość.
Już nie było odwrotu. Tak naprawdę nie było go nigdy, ale kiedy konsekwencje miały się ziścić, czuł to o wiele mocniej. I był przerażony.
Łóżka były w zdecydowanej większości puste, niemal wszyscy wyszli na zewnątrz i czekali, by ruszyć z powrotem do zamku. Malfoy zadbał, by wyjść jako jeden z ostatnich, poczekać do ostatniego momentu i zrobić to na spokojnie.
Zabini został z nim do końca. Nie wiedział, co się dzieje, ale został. Draco nie planował, by Blaise też się zaraził, jednak ten nalegał na to i tak właściwie był mu teraz wdzięczny. Było odrobinę lepiej z nim obok.
On i Pansy dowiadywali się jako pierwsi o wszystkim. Jedyne, czego im nie powiedział, to dokładna treść zadania oraz nazwisko Pottera. Powiedział im, że jest odpowiedzialny za epidemię, że jego skrzaty dodają odpowiednie dawki do posiłków poszczególnych osób, wszystko po to, by bez żadnych podejrzeń wydostać się i wrócić do Hogwartu w towarzystwie większej grupy osób.
Prawdopodobnie domyślili się, z kim Draco się spotyka. Jeśli jeszcze nie, z pewnością zauważą to po ich zachowaniu, kiedy... kiedy zerwą. Wiedzieli wszystko. To, do czego zmuszał go Znak, to, co przeszedł podczas wakacji, to, jak bardzo był złamany.
Tak naprawdę rozniesienie "wirusa", było opcją awaryjną. Przygotowaną, ale nie chciał tego robić, sądził, że zdąży wymyślić coś lepszego. Wycieczki do Hogsmeade odpadły niemal od razu, bo wyjść mogły tylko szóste i siódme klasy, co natychmiast mocno zwężało grono osób, które mogli później podejrzewać.
Z drugiej strony, Draco powie Snape'owi, że wszystko jest zrobione, a po pierwszym ruchu Śmierciożercy Snape natychmiast się domyśli, że to on. Chyba że skłamie, że podejrzewa też Crabbe'a lub Goyle'a, zrobi coś, co odwróci od niego uwagę.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...