– Harry, kiedy wszystko się zacznie, udaj się bezpośrednio do Billa i zostań z nim, dopóki nie skończy pracować. Zapewnimy wam czas. W zależności od tego co tam znajdziesz i jak długo to zajmie, znajdź kogoś z Zakonu lub oceń sytuację i działaj samodzielnie. Postaramy się otworzyć ci drogę najwcześniej, jak będzie to możliwe. Powodzenia. Uważaj na siebie.
Patronus pojawił się, kiedy wracał do Wieży Gryffindoru po odprowadzeniu kolejnej grupy. Domyślił się, że Lupin przez brak konkretów nie chciał wystraszyć uczniów, którzy mogli być z nim, ale wiadomość i tak sprawiła, że serce dziko przyspieszyło mu w piersi. To brzmiało, jakby atak miał zacząć się lada moment. Wcześniej dolatywały go serie stłumionych huków z wewnątrz zamku, ale nie dostał żadnego ostrzeżenia, więc zapewne były wynikiem przygotowań Zakonu - chociaż tak czy inaczej szarpały mu nerwy. Transportowanie Gryfonów zostawiało mu dużo czasu na denerwowanie się.
Zakodował to w głowie. Miał iść do Billa.
Teraz, kiedy dostał instrukcje, atak wydawał się bardzo bliski. Jakby dostrzegli już Riddle'a i zastępy Śmierciożerców w oddali. Wyobraził to sobie, czarna, nieskończona masa, gotowa roznieść zamek na kawałki i blada postać Voldemorta na samym przedzie.
Liczył, że on i Luna zdążą odstawić wszystkich do Komnaty, ale coś podobnego do grzmotu przetoczyło się nad zamkiem, gdy był za połową drogi z piątą klasą. Wzburzyli się lękliwie i niemal zatrzymali, dudnienie nie ustawało; Harry szybko zrozumiał, zaczął się ostrzał na postawioną tarczę. Strach sprawił, że zrobiło mu się niedobrze i dłoń z różdżką zadrżała niekontrolowanie.
– Biegiem! – warknął na Gryfonów i ruszył razem z nimi.
Tak czy inaczej zostawiał Lunę samą na resztę uczniów, musiał bezpiecznie odstawić tych, którzy już tu byli. Przeklinał w myślach, że nie będzie mógł zobaczyć jej jeszcze raz. Blizna znów odezwała się bólem, niepokojąco szybko zaczęło brakować mu oddechu i korytarz zdawał się znikać mu w oczach.
Po tym, jak będzie miał w rękach cokolwiek Dumbledore dla niego zostawił, będzie musiał natychmiast włączyć się do walki. Nie będzie ani chwili na zwłokę - na jakiekolwiek możliwe pożegnanie. Za te minuty ludzie mogliby zapłacić życiem. Widział się z Ronem, widział się też z Hermioną, kiedy był z powrotem w Wieży Gryffindoru. Znajdzie Syriusza, bo Syriusz był odpowiedzialny za horkruksa, a przecież nie zniszczy go w środku bitwy.
Musiał zobaczyć Malfoya. Draco najprawdopodobniej zejdzie do Komnaty i zostanie tam do końca, więc to będzie ostatnia okazja. Bill jeszcze nie przekazał mu, że jest gotowy. Zdąży pójść do lochów, jakoś go znajdzie.
Złowrogi pomruk trwał jeszcze, kiedy zostawił uczniów w łazience i rozpoczął bieg w dół. Krew szumiała mu w uszach, mięśnie drżały. Dźwięk przypominał skwierczące wyładowania elektryczne, raz podłoga zadrżała mu pod nogami. Kiedy przebiegał koło okien wychodzących na zewnątrz, krótkim spojrzeniem zarejestrował osłonę rozpadającą się na pomarańczowe i niebieskie kawałki, iskry rozbłyskiwały w ciemności.
Zeskakiwał po schodach, myśli goniły się bezwładnie: czy Bill w ogóle był w stanie złamać wszystkie zaklęcia? Czy Nagini była z Voldemortem?
Miał wrażenie, że zwymiotuje własne płuca, kiedy w końcu wypadał zza ostatniego zakrętu. Ślizgoni kręcili się przed wejściem do Pokoju Wspólnego, pozbijani w mniejsze i większe grupki - zapewne brakowało osób z Zakonu, którzy mieli ich ewakuować. Wszyscy byli przygotowani do obrony zamku, na ustalonych pozycjach. Zwolnił do pospiesznego marszu, usłyszał, jak syczeli jego nazwisko, kiedy tylko dał się zauważyć.
Draco był tu. Musiał być, bo Harry nie dostanie innej okazji, nie miał czasu, żeby szukać...
Na ułamek sekundy napotkał wzrok Parkinson, obok niej natychmiast dostrzegł Malfoya, targnęła nim krótkotrwała ulga. Chłopak mówił do jakiegoś młodszego Ślizgona, bokiem do niego. Pansy dotknęła jego ramienia, Draco odwrócił się do niej, a potem spojrzał na Harry'ego.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...