Harry niemal w ogóle nie zasnął w nocy – był zbyt spięty – i chociaż wcześniej nie czuł zmęczenia, to rano z trudem zwlókł się na dół.
Bez Rona. Ta świadomość była obecna na każdym kroku. Powtarzał sobie, że wyzdrowieje i wszystko wróci do normy, ale to niewiele pomagało. Nie potrafił przestać się martwić i nie potrafił przestać myśleć o tym, że kiedyś bycie w jego otoczeniu skończy się dla jego najbliższych znacznie gorzej.
Zeszłej nocy Dean i Neville pytali go oczywiście jak się czuje, co z Ronem i Hermioną; wyjaśnił im tylko ogólnikowo, obiecał, że porozmawiają przy śniadaniu i zasunął kotary wokół swojego łóżka, wymawiając się sennością.
A potem leżał bezczynnie, z chaosem w głowie. Nachodziły go przerażające wizje, że trucizna z noża jednak działa i Ron się już nie obudzi albo że w Hogwarcie jest więcej wrogów, ale kolejny najpierw wymorduje kolegów z pokoju, aby mieć pewność, że nikt mu nie przeszkodzi.
Żałował, że nie uciekł do Draco. Wiedział, że jego bliskość zdołałaby go uspokoić. Nie był pewien, czy jest między nimi w porządku, ale miał to gdzieś. Spotkają się później, potrzebował go, żeby się pozbierać.
Zszedł do Pokoju Wspólnego i właściwie rozbawił go fakt, że Hermiona wygląda tak samo źle jak on. Zdołał się do niej uśmiechnąć, chociaż jeszcze bardziej odczuł brak Weasleya.
Nie za bardzo widziało mu się iść na lekcje w takim stanie. Jeśli najpierw zajrzą do szpitala i upewnią się, że wszystko jest w porządku – może. Nauczyciele najprawdopodobniej potraktowaliby ich ulgowo i może nie byłoby tak źle, ale zmienił zdanie, kiedy tylko weszli do Wielkiej Sali.
Wszyscy, dosłownie wszyscy, się na nich gapili. I szeptali. Zapragnął odwrócić się i zostać w pokoju do końca dnia, nie mierzyć się z wścibskimi, przestraszonymi a nawet wrogimi spojrzeniami.
Normalnie by go tylko rozdrażniły, ale normalnie Ron był przy nim.
Planował usiąść obok pozostałych, ale złapał spojrzenie Ginny i nagle nie był do tego przekonany. Błagalnie pociągnął Hermionę nieco dalej, ona ustąpiła i zajęli miejsca obok siebie, oddaleni od kolegów. Podparł głowę na dłoni, spróbował zignorować toczące się dookoła rozmowy, które z pewnością dotyczyły ich i tego, co dokładnie się stało. Sięgnął po dzbanek z wodą.
Nie był głodny. Chyba. Ale nie zamierzał zostawiać Hermiony.
Rozłożyła przed nimi Proroka, gdy tylko przyleciała jej sowa.
– Już jest – powiedziała cicho. Oderwał wzrok od drzwi, w których wypatrywał Malfoya i niechętnie spojrzał na nagłówek. – Znowu o Knocie. To chyba go skończy.
– Co? – wymamrotał.
– No, piszą o Śmierciożercy – wyjaśniła. – I że to wina Ministra, bo zaniedbuje wszystko po kolei, tego typu. Mam wrażenie, że ludzie już teraz na pewno będą chcieli go wykopać.
Położył głowę na ramionach.
– Jest coś o mnie?
– Nie, nie wydaje mi się – odparła powoli. – Wykorzystali to tylko, żeby go pogrążyć, aż dziwne. Wszystko okej?
– Mm.
– Chcesz przeczytać?
– Później. Wstąpimy do szpitala przed lekcjami, co?
– Jasne. I zjedz coś – Usłyszał szelest przewracanych stron.
Westchnął cicho. Podniósł się i przetarł twarz dłonią. Granger miała rację, chociaż nie sądził, żeby głód miał znacznie pogorszyć jego samopoczucie, skoro już teraz czuł się fatalnie.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...