Artur i Molly Weasley wyłonili się z bocznego pomieszczenia. Hermiona uniosła wzrok, żeby zobaczyć ich zmartwione twarze. Syriusz ani drgnął, wpatrzony w leżącego bez ruchu Harry'ego, jakby próbował zmusić go tym do wstania.
Cóż, zmartwienie było lepsze, niż przerażenie – niemal panika – kiedy dopiero co dotarli do szpitala.
Kobieta podeszła ostatni raz do Rona, delikatnym ruchem dotknęła jego twarzy, czule przesunęła kciukiem po policzku. Artur oparł się dłońmi o wysoką ramę, w milczeniu wpatrywał się w syna.
Spojrzała w podłogę, zagryzając wargę. Nie rozpłacze się znowu, nie ma mowy.
Molly w końcu odetchnęła, zerknęła na męża, po czym obeszła łóżko.
– Hermiono – uśmiechnęła się do niej blado. – Musimy iść. Trzymaj się. I powinnaś odpocząć.
Uścisnęła ją delikatnie. Hermiona wiedziała, że oczy ma nadal opuchnięte od płaczu i nie ufała swojemu głosowi, więc bez słowa skinęła głową.
– Syriusz?
Black podniósł się ociężale, niechętnie odchodząc od Harry'ego.
– Dziękuję – mruknął do niej. – Pewnie wrócę rano. Spróbuj się przespać, Pomfrey da ci eliksir, jeśli go potrzebujesz.
– Wiem – szepnęła.
Weasleyowie i Syriusz opuścili razem skrzydło szpitalne.
Została sama.
Po lewej stronie Ron, dla którego nie można było zrobić nic więcej. Dumbledore, Snape i Poppy pracowali we trójkę, żeby rozpoznać i unieszkodliwić truciznę oraz uleczyć ciężkie rany od noża. Teraz jego brzuch był owinięty warstwami bandaży i opatrunków, oddychał spokojnie, ale płytko. Mogli tylko czekać. Po tej nocy, jeśli się nie pogorszy, zacznie wracać do zdrowia, ale zajmie to trochę czasu.
Po prawej stronie Harry, który dostał zaklęciem, którego nikt nie znał. Snape spędził nad nim kilkanaście długich minut, aż w końcu poddał się, nie mogąc go wybudzić ani nawet zorientować się, co mu jest. Nie miał żadnych obrażeń, ale czegokolwiek nie spróbowali, nie odzyskał przytomności. Powiedziano, że powinien obudzić się sam za kilka godzin. Jeśli nie, rozpoczną pracę nad przeciwzaklęciem.
A ona skończyła tylko z bólem głowy po uderzeniu o kamień.
Wciągnęła kolana na krzesło, objęła je ramionami i pociągnęła nosem. Nie wydawało się jej, żeby w ogóle zdołała dziś zasnąć. Na pewno nie. Jeśli coś się miało stać, musiała przy tym być. Nieważne, że Zakon był w pełnej gotowości, a Pomfrey zaglądała do środka do kilka minut.
Teraz w końcu w szpitalu było pusto i cicho. Dotychczas panowało tu ogromne zamieszanie, ludzie wpadali i wychodzili.
Cała ta noc była jednym wielkim chaosem. Chciałaby cofnąć czas. Nie zostać tyle w bibliotece, opuścić ją, kiedy na korytarzach byli jeszcze ludzie. Zadrżała, kolejny bezgłośny szloch wyrwał się z jej piersi.
Teraz obaj mogą się nie obudzić. To nie mogła być całkiem jej wina, prawda? Przecież Harry czasami wychodził sam o tej godzinie, a wtedy nie byłoby nikogo, żeby mu jakoś pomóc.
Ale może gdyby miała więcej przytomności i oszołomiła Śmierciożercę, zanim rzucił noże...
Dość, dość.
Widziała, jak ostrze zagłębia się aż po rękojeść w ciele Weasleya, widziała, jak jego oczy rozszerzają się w szoku i jak upada.
Kilka sekund wcześniej uratował jej życie. Postawił tarczę bez różdżki. Magia bezróżdżkowa to było... to była rzecz pokroju Dumbledore'a.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...