Draco wypuścił pióro z palców, sfrustrowany, ale zbyt zmęczony na zirytowanie.
– Blaise, pożycz mi notatki – mruknął bezsilnie.
Zabini podniósł głowę i bez słowa pochylił się, żeby podać mu kartki.
Malfoy miał Heather po lewej stronie, a jej obecność powoli doprowadzała go do szału. Nie potrafił się skupić, nie potrafił zrobić dosłownie nic, ale nie mógł też zamknąć się w pokoju, bo dla wszystkich ludzi przedstawienie musiało trwać i nie miał żadnego powodu, żeby zmieniać zachowanie.
Tak naprawdę Heather nie robiła nic źle. Po prostu siedziała obok, uczyli się przy jednym stole w Pokoju Wspólnym. Nie dotykała go, nie zaczepiała o głupoty - miała trochę rozumu i to nie była jej wina, że każda chwila, w której czuł ją obok swojego łokcia, była równocześnie każdą chwilą, w której myślał o bliskości Harry'ego. O subtelnych zetknięciach ramion, palców i kolan, o tym, jak czasami Potter patrzył na niego z uśmiechem i przyciągał do pocałunku.
Tęsknił za nim. Wiedza, jak go zranił sprawiała, że niemal nie mógł oddychać. Nie pomagało powtarzanie, że to dla jego dobra, że uczucia w końcu się uspokoją albo że będzie tylko lepiej, bo nie wyobrażał sobie gorszego bólu, niż ten teraz.
Widział go dziś tylko raz, w przelocie. I wyglądał źle. Serce jeszcze raz wyrywało mu się z piersi, chciał wrzasnąć, że go kocha i potrzebuje, ale wszystko dookoła nie pozwalało mu na to. Zawsze był przy nim, zawsze odrywał go od rzeczywistości - tym razem nie mógł zrobić nic i nie będzie mógł już nigdy.
Wszystko było nie tak. Bez Harry'ego wydawało się, że któryś trybik przestał działać, że cały mechanizm jest błędny.
I zaczął czuć, jakby cały jego plan był pozbawiony sensu. Niewarty tego cierpienia.
Ale było za późno na zmianę zdania. Dobrze, że już dawno przekonał się, że cuda nie istnieją - nie oczekiwał teraz, że coś uratuje go od uczuć.
Rozłożył notatki od Zabiniego, spróbował porównać je z podręcznikiem.
Nie rozmawiał wiele z przyjaciółmi, ale doceniał, że starali się ciągle być obok. To jednak była ulga, kiedy już wiedzieli o Potterze - nawet jeśli nie rozumieli dlaczego on, to wiedzieli jak się czuje. Z tym, że wpuścił Śmierciożercę do zamku, że zerwali, że udawanie relacji z Heather jest cholernie trudne, że nie wie, co zrobić z Nottem. Obydwoje znali go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy potrzebuje towarzystwa, a kiedy samotności. I zero wyrzutów, stali za nim murem cały czas.
Jeszcze wczoraj postanowili, że powinien porozmawiać z Teodorem. Spróbować przekonać go, że chce mu pomóc i zobaczyć, co z tego wyjdzie. Przygotowali mu argumenty, zrobili dosłownie wszystko. Malfoy tylko rzucił okiem, uznał, że ma to sens.
Wcześniej tego dnia wyciągnął Notta na stronę. Już wtedy wyglądał, jakby był gotów przekląć go na najmniejszy gwałtowny ruch, ale postarał się przemówić do niego z pewną skruchą. Prawie bezpośrednio przeprosił, że pokrzyżował mu plany, ale rozgrywka była bezwzględna i nie mógł wypuścić swojej szansy. Nie przyznał się do odpowiedzialności za wirusa, używał ogólnych sformułowań, jednak przesłanie było jasne. Nie miał w nim wroga, a teraz, kiedy sam już był na bezpiecznym piedestale, mógł wyciągnąć rękę i mu pomóc. Zrekompensować to, co zrobił wcześniej.
Już w połowie miał wrażenie, że to nie zadziała. Teodor był zbyt nieufny, już raz się o niego sparzył, a stawka była wysoka. Pewnie sądził, że Draco zechce mu pomóc, żeby potem przeszkodzić jeszcze raz i na dobre pogrzebać szanse na wyrobienie sobie pozycji - w ten sposób byłby na stabilnym pierwszym miejscu przez cały czas, bez zagrożenia z jego strony.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...