XLI cz. III

2K 223 42
                                    



– Bill twierdzi, że to zajmie mu jeszcze trochę czasu, a ja będę potrzebny na samym końcu – oznajmił Harry, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko, by Lupin mógł go usłyszeć. – Co mam robić?

Wilkołak obejrzał się przez ramię.

– Jak długo?

– Nie jest pewien. Nie tłumaczył mi na czym polegają zaklęcia.

Remus bezwiednie, nerwowo zgniótł papier, który trzymał w ręce.

– Dobrze. Idź do Gryffindoru, dopilnuj, żeby ewakuacja przebiegała sprawnie i jak najszybciej. Zajmiesz miejsce Fleur. Kiedy uznacie, że wszystko jest pod kontrolą, odeślij na dół Rona i Hermionę.

Zawahał się krótko; ostatecznie nie ruszył z miejsca.

– Jak to wygląda? – zapytał. – W sensie, Voldemort i...

– Kolejny patronus od Severusa potwierdził, że się zbliżają. Dosłownie za moment rzucimy ostatnie zaklęcia i umocnimy pozycje obrony, czekamy tylko na sygnał od Filiusa. Wszystko idzie tak jak przewidzieliśmy. Nie przejmuj się niczym, dopóki nie zobaczysz rzeczy od Dumbledore'a.

– W porządku – Skinął głową i skierował się z powrotem do zamku; znalazł Lupina na głównym dziedzińcu.

Tak jak przewidzieliśmy. Remus bardzo zwinnie wykręcił się od stwierdzenia, że jest źle. Bo zapewne było, ale wiedzieli to od początku.

Wielka Sala stała się punktem, z którego on i Kingsley koordynowali cały Zakon, zbierali i analizowali informacje, ale byli wszędzie i nigdzie, przemieszczali się, kiedy ich potrzebowano. Wiedział tyle co nic o wspomnianej obronie i urokach, które mieli rzucać, ale ufał im. Jeśli rozegrają to odpowiednio, walka skończy się szybko. Potrzebowali tylko dobrej okazji - Nagini wystawionej na bezpośredni atak.

Rzucił Lumos, wciąż panowała ciemność. Mogło być po czwartej w nocy.

Gabinet dyrektora był otwarty, kiedy pojawił się tam po rozstaniu z Malfoyem, a widok znajomych schodów zmusił go, żeby ochłonął. Myśl o Dumbledorze zawsze powodowała dyskomfort, ale tym razem nie miał czasu na wahanie. Wskoczył na górę po dwa stopnie.

Bill zajmował miejsce przy zagraconym biurku. Zaraz przed nim leżało niepozorne, drewniane pudełko; raczej płaskie, wielkości grubej książki. Wokół rozłożone były stare tomy o wyblakłych stronach, pęk kluczy, pióro, atrament, kartki zapisane drobnymi runami, kilka drogich kamieni, sygnetów, parę opróżnionych fiolek - sam Weasley kartkował ze skupieniem jedną z ksiąg.

Uniósł wzrok, zapewne wyłapując ruch kątem oka.

– Co się dzieje?

Najpierw odetchnął z ulgą, że zwłoka nie spowodowała żadnego poważnego skutku.

– Na razie nic. Podobno mam być przy tym potrzebny. Jesteśmy w stanie to otworzyć?

– Oczywiście, chociaż Dumbledore zostawił kilka trudnych do rozgryzienia uroków. Zabezpieczenia były zupełnie nieruszone, więc Snape pewnie ukrył to przed Śmierciożercami. Trochę jeszcze mi to zajmie, Harry, a twoja działka to praktycznie nic, zresztą dopiero na samym końcu. Przeszkadzałbyś mi, wróć do Lupina. Potrzebują cię. Prześlę ci patronusa, kiedy będę kończył.

Nie naciskał, wycofał się na korytarz, ale pojawiła się okropna myśl, że Bill może nie zdążyć, a Riddle przyjdzie i wymorduje ich wszystkich.

Zdawali sobie sprawę, że nie mają czasu. Dlatego został wykopany. Dostrzegał też sens w poleceniu wilkołaka. Gryfoni go znali, to zapobiegało panice. Zwolni kogoś innego, kto pomoże bronić zamku. Przy czym utrzyma go skupionego, a jednocześnie z dala od zamieszania i stresu, bo nie wyobrażał sobie, żeby każda osobna rzecz udała się dokładnie tak jak w planie.

AmbiwalencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz