Malfoyowie aportowali się między drzewa. Lucjusz uniósł różdżkę, oświetlając otoczenie, Draco zakaszlał, próbując pokonać uścisk w gardle.
Czuł się chory. Wiedział, co się dziś stanie i zadręczał się tym na tyle, żeby wpłynęło to na jego zdrowie fizyczne. Przez chwilę opierał się na ojcu, aż nie minęły zawroty głowy. Mężczyzna rzucił na niego okiem i łagodnie ruszył z miejsca.
Draco powoli wciągnął w płuca ciepłe, rześkie powietrze. Przysiągłby, że jest nasiąknięte zapachem krwi, ale tutaj, jeszcze w lesie, nie miało to racji bytu.
Może w końcu tracił zmysły.
Czas minął równo dwie noce temu. Zaczął się czerwiec, Dumbledore przechadzał się po Hogwarcie tak samo pogodnie i tak samo żywy jak zawsze. Kości zostały rzucone, los przesądzony.
Los, który wybrał Draco.
Jego zaklęcie musiało działać poprawnie, szczęśliwie Nott nie wpadł drugi raz na to samo, a Snape poradził sobie z jego skrzatem. Unikał określania dokładnie, jak to zrobił i nie miał zamiaru o to pytać, ale nie przychodziło mu do głowy nic innego, niż zabicie go.
I miał też nadzieję, że Dumbledore jakoś zmienił reguły, którymi rządziły się skrzaty w Hogwarcie. To była ogromna luka w zabezpieczeniach, nawet, jeśli nie każdy byłby chętny ją wykorzystać.
Snape przyjął relację z rozmowy z Nottem z kamienną twarzą, dopytywał tylko o usuwanie wspomnień, zignorował jego roztrzęsiony głos i urywane słowa. Przez chwilę Malfoy zastanawiał się gorzko, czy coś poszło źle na tej wyprawie z Dumbledore'm, czy też w ogóle go to nie obchodziło, bo w jakiś sposób znali plany Teodora od samego początku, ale po dłuższym, zadumanym milczeniu Snape stwierdził cicho, że dobrze sobie poradził.
Może to prawda. Może chłodno wykalkulował, co będzie najlepsze, a mimo to żałował, że to zrobił. Żałował, że nie było innego wyjścia, nienawidził Voldemorta za to, jak wygląda rzeczywistość.
Jego kroki szeleściły cicho na trawie, a z każdym z nim rósł strach, że nie zdoła się opanować. Że tym razem się złamie.
Nie miał wytłumaczenia; zdawał sobie sprawę, co się stanie, jeśli zniszczy plany Notta. Już się przekonał, jak wygląda kara - tym razem obejrzy ją z absolutną pewnością, że to jego wina. Że wbił mu nóż w plecy.
Lucjusz zatrzymał się przed schodami do głównych drzwi budynku, z namysłem popatrzył w górę. W końcu odwrócił się do niego.
– Bądź dziś ostrożny. Uważaj, kiedy będziesz się odzywał – powiedział cicho. – Nie wszystko w Ministerstwie poszło tak, jak tego chcieliśmy. Nie jest zadowolony z nikogo.
Zimny lęk przeszył całe jego ciało, zacisnął drżące dłonie w kieszeniach. Skinął głową.
Nie sądził, by kiedykolwiek mógł zbliżyć się do Voldemorta bez strachu.
Ojciec wznowił drogę. Wspięli się po schodach i przekroczyli próg cichego budynku. Draco znał już drogę i bezbłędnie określił, w którym momencie zobaczy pozostałych Śmierciożerców.
Riddle przechadzał się za stołem, wąż poruszał się razem z nim.
Lucjusz zgiął kark z szacunkiem, Draco powtórzył jego gest. Tom machnął dłonią, w której trzymał różdżkę, niedbałym gestem wskazując im miejsca.
Bez szczególnego wysiłku dostrzegł delikatny niepokój wśród obecnych.. Panowała nerwowość, nikt nie śmiał się odezwać.
Byli niemal wszyscy. Nott, Crabbe, Goyle, ich ojcowie. Snape i Bellatriks siedzieli po obu stronach Voldemorta, który musiał wcześniej zostawić swoje krzesło, poza tym zauważył kilka osób, których nazwisk nie znał.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...