VII

3.4K 274 287
                                    

Draco podpisał się zamaszyście na końcu listu, a potem odrzucił pióro na bok i westchnął z ulgą. Rosyjski był przyjemnym językiem i potrafiłby się nim dogadać, ale wyszedł nieco z wprawy, poza tym musiał korzystać z kilku różnych słowników, żeby znaleźć odpowiednie wyrazy, więc napisanie krótkiej wiadomości zajęło mu niemal godzinę.

Dochodziła dwudziesta trzecia. Zapatrzył się na chwilę w rozgwieżdżone niebo. Blat biurka zastawiony stosami książek go przytłaczał, więc wstał z krzesła i padł na swoje łóżko.

Dobrze było wyrwać się na chwilę z Hogwartu i spędzić weekend w Malfoy Manor. Co prawda wcale nie przyjechał odpocząć, tylko potrzebował zajrzeć do biblioteki, bo książki w szkole się wyczerpały, a informacji wciąż było za mało. Aportował się z ojcem w piątek wieczorem, a potem były tylko godziny czytania, szukania i przeglądania, przerywane posiłkami z rodzicami, którzy zmartwieni patrzyli na jego wyraźne zmęczenie i przygnębienie. Nie mogli mu pomóc i Malfoy czuł ich gorycz oraz bezsilność.

Ale byli, codziennie pytali, czy czegoś potrzebuje, chcieli go wspierać.

Ustalił z ojcem, że wróci do Hogwartu dziś wieczorem. Podniósł się z miękkiego materaca, odginając zesztywniały kark i powoli ruszył na parter, by dowiedzieć się, co się stało. Schody skrzypiały cicho, równo z jego krokami.

Wychylił się zza rogu i objął wzrokiem salon. Narcyza siedziała na sofie przed rozpalonym kominkiem i z książką w ręku, ale teraz patrzyła na niego, a jej czoło było ściągnięte troską. Uśmiechnął się słabo. Nie miał nawet siły wydobyć z siebie głosu.

Kobieta skinęła głową, by podszedł, więc zbliżył się i usiadł koło niej. Chwyciła jego dłoń i ścisnęła ją, a Draco był wdzięczny, że to zrobiła, bo potrzebował cichej obecności drugiego człowieka, a matka zawsze kojarzyła mu się ze schronieniem i ucieczką. Odchylił głowę, kładąc ją na oparciu kanapy.

Mijał październik i nigdy nie był tak wyczerpany psychicznie. Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobie kolejne siły, dźwignąć się na nogi i iść dalej, codziennie przesuwać granice, zamieniać się w robota, nie myśleć o bólu.

Rok szkolny trwał; wszystko było w porządku, cały jego pancerz na zewnątrz był skrojony idealnie. Rozpadał się tylko od środka. Miał trochę czasu, zanim pojawią się widoczne dla wszystkich rysy.

I nie powodował tego fakt, że pracował dla Voldemorta. Może odrobinę, ale to wszystko szło o Pottera.

Próbował nie myśleć o Harrym częściej, niż było to konieczne. Z każdym dniem coraz bliżej krążyły wokół niego pewne nieodwracalne rzeczy, których nie chciał sobie uświadamiać, w strachu, że nie pozwolą mu odejść. Czas spędzany z Gryfonem to była istna męka; już nie raz łzy cisnęły mu się do oczu nad podręcznikiem i walczył o spokojny oddech, bo całe jego ciało domagało się kontaktu z Potterem. To on był przyczyną całego bólu i to on był jedynym lekiem - dostępnym na wyciągnięcie ręki, ale Draco wiedział, że nie może sobie na to pozwolić.

Miewał ochotę to wszystko mu powiedzieć i błagać o jakąś pomoc, i to było szczególnie niebezpieczne. Chciał krzyczeć, płakać i umrzeć, bo musiał przyspieszyć ten cały proces, nieważne, ile będzie on go kosztował. Nieważne, jak bardzo zależało mu na Harrym, jak bardzo nie chciał go stracić, jak bardzo zrani go jego ból.

Zastanawiał się, czy jest jakaś granica cierpienia, czy w pewnym momencie przestanie czuć więcej.

Żeby robić cokolwiek, uczył się. Każda wolna chwila w jego dniu była wypełniona nauką. Zarówno tą obowiązkową, jak i tą dla siebie. Jego oceny i tak stały już na najlepszym poziomie i przypuszczał, że Granger obawia się o swoją pozycję naczelnego kujona. Ojciec pękałby z dumy, gdyby nie zobaczył go w sobotę rano, po nocy, w której zasnął jedynie na najwyżej cztery godziny.

AmbiwalencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz