XXXVIII

2.4K 252 114
                                    


Następnego dnia, tuż po wschodzie słońca, Lupin wyrwał go ze snu i natychmiast poprosił, żeby za parę minut był na dole. Potter ledwie to zarejestrował, nadal półprzytomny. Musiało być koło piątej rano, a nie sądził, by zasnął wcześniej niż o północy.

Zamrugał i przetarł twarz. Oddychał głęboko, wreszcie zmusił się do ruchu. Wciąż miał na sobie ubrania z wczoraj. Nie zabrali z Hogwartu nic poza Mapą i niewidką, więc tak czy inaczej nie miał możliwości przebrania.

Blizna przestała dawać się we znaki, ale pojawił się zwykły ból głowy. Z trudem zszedł po schodach. Natknął się najpierw na panią Weasley, ale ku jego uldze Syriusz pojawił się zaraz potem i nie zdążyła nic powiedzieć. Ani go przytulić.

Black tylko skontrolował go wzrokiem. Zakładał że wygląda koszmarnie i słowa chrzestnego to potwierdziły.

– Musimy aportować się do Kwatery. Przepraszam, że cię obudzili, ale lepiej nie czekać. Twój pokój stał nietknięty, a na razie i tak powinieneś się przespać.

Harry z rozkojarzeniem zatrzymał się na "na razie". Syriusz był wczoraj poważny, kiedy mówił to wszystko, jakby Zakon nadal miał plan działania? Naprawdę chcieli to ciągnąć, szukać horkruksa i próbować obalić Voldemorta? Zupełnie jakby miał odpocząć, a potem dostać jakieś zajęcie. Popatrzył na mężczyznę skołowany, ale ten mówił już do Alastora - szybko i poważnie, skupiony na jednej rzeczy, zanim konieczne było, żeby przejść do drugiej. Wykonywał swoją pracę.

Po co?, chciał mu powiedzieć. To marny wysiłek.

Ale jednocześnie żołądek skręcił mu się w supeł. Wczoraj był o tym przekonany - właściwie nadal był - ale cały Zakon wydawał się nie przejmować, że stracili Dumbledore'a. Działali sprawnie, byli gotowi i zebrani. Wcale się nie rozpadali.

Dzwoniło mu w uszach, kiedy Syriusz wreszcie pociągnął go do wyjścia z domu. Przecież nie mogli sobie poradzić. Bez dyrektora jedyna nadzieja leżała już tylko w nim, a on miał zawroty głowy jedynie od chodzenia, czuł się bez energii i rozdarty.

Miał wrażenie, że zwymiotuje, kiedy znaleźli się na Grimmauld Place 12 i chrzestny wepchnął go do środka, w obszar barier ochronnych. Na chwilę zamknął oczy, poczekał, aż mdłości ustaną.

Black zaprowadził go na piętro, upewnił się, czy niczego mu nie potrzeba i łagodnie polecił, żeby jeszcze się przespał. Harry leżał na łóżku i próbował odpychać od siebie bolesne myśli. Był zmęczony, ale zbyt wiele się działo, żeby znów zasnął.

Co z tego, że Zakon się nie poddawał, skoro on tego nie wytrzyma? Już teraz pewnie oczekiwali, że za kilka dni zbierze się w sobie i oznajmi, jaki plan miał Dumbledore.

Nawet Syriusz. Chociaż wiedział o Malfoyu.

Czy mogli mieć rację? Pewnie tak. Ale teraz ich szanse były jeszcze mniejsze. Tak małe, że prawie nie istniały. Niewielki sens trzymać się takiego strzępka. Jak dotąd wszystko szło źle - dlaczego nagle miałoby być inaczej?

Nie wiedział co czuje. Nie potrafił do końca się skupić, co chwilę targały go inne emocje, wspomnienia Dumbledore'a, wspomnienia Draco.

Poddawanie się było ostatnim, co chciałby zrobić.

Ale świadomość, że Dumbledore nie wróci uderzała okrutnie. Zostali sami i mieli dokonać niemożliwego - o ile to on nie został sam, bo to na nim leżała odpowiedzialność.

W końcu słońce przemieściło się na niebie i paliło mu prosto w oczy. Przewrócił się na plecy, przełknął ślinę. Jeszcze dobę temu wszystko było w porządku. Wtedy tak nie myślał, ale biorąc pod uwagę co się wydarzyło, tamten stan był wręcz marzeniem.

AmbiwalencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz