Dwa dni później, dwunastego lutego, Hogwart był już tykającą bombą.
Atmosfera pogarszała się z każdą godziną i każdą osobą, która trafiała do szpitala. Harry widział po nauczycielach, że są przyparci do muru. Nie mieli jak pomieścić więcej chorych, poza tym uczniowie domagali się informacji i rozwiązań, odnosili się do nich pogardliwie, zauważając bezradność.
Lekcje były kociołkiem gotowym wybuchnąć. Ku jego lekkiemu rozczarowaniu, jedynie Snape zdołał utrzymać młodzież w ryzach. Odpowiedzialność, którą McGonagall ponosiła za szkołę musiała okazać się zbyt przytłaczająca i kobieta nie zdołała wymóc całkowitego szacunku. Nic bardzo dziwnego, większość winy za nieopanowanie sytuacji spadała na nią, jako na zastępcę dyrektora.
Ale Potter nie mógł zdobyć się na zupełne zrozumienie, bo sam był przestraszony. Jeśli nikt nie wyzdrowieje... Aż był zaskoczony, że Prorok na razie milczy na ten temat.
Martwił się o Draco. Ciągle. Chciałby, żeby wszystko się naprawiło i było z powrotem idealnie.
Zapytał Rona, czy zamierza zerwać z Lavender. Weasley nie odpowiedział, więc tylko oznajmił, że Lavender pytała o niego i jeśli to zrobi, to lepiej niech zrobi to jakoś humanitarnie i oszczędzi jej niepotrzebnego bólu i upokorzenia. Znów nie otrzymał odpowiedzi, ale potem przyjaciel nie wyglądał najlepiej.
Wchodząc na kolację, zamrugał z niedowierzaniem. Na swoim miejscu siedział Dumbledore. Miał ochotę westchnąć z ulgą. Rozmawiał poważnie z McGonagall i Snape'm, zdawał się zmęczony. Harry zajął swoje miejsce, obserwując ich uważnie; był pewien, że w końcu usłyszą kolejne wiadomości. Zdecydowana większość osób w sali również patrzyła na nauczycieli.
Nie pomylił się, ale zrobiło mu się trochę słabo.
Kwarantanna. W Hogsmeade.
Dumbledore wyjaśnił, że skontaktował się z Ministerstwem i jutro rano do szkoły przybędą wyszkoleni medycy, którzy zorganizują transport zarażonych do wioski oraz pozostaną tam, by kontrolować ich stan. Każda kolejna osoba, która zachoruje, również zostanie przeniesiona poza Hogwart.
Zanim podniosły się protesty, oznajmił, że on sam również pozostanie w Hogsmeade. By zapewnić wszystkim bezpieczeństwo, Minister Magii przyśle oddziały aurorów, którzy również będą stali na straży. Albus uroczyście zagwarantował, że nikt nie pozostanie bez ochrony, którą miał zapewnioną wcześniej.
Panowała sceptyczna cisza. Harry zastanawiał się, jak zareagowały osoby w szpitalu. Parkinson wydawała się gotowa do kolejnej kłótni, Ginny ciskała piorunami z oczu. Wcześniej zapewniono ich, że Hogwart jest bezpieczny, a teraz niektórzy musieli go opuścić. Voldemort nie robił nic, o czym by słyszeli, ale burza podczas lata nie była bezpodstawna.
Potter wiedział, że bariery wokół zamku utrzymają się, niezależnie od tego, gdzie przebywa Dumbledore. Może gdyby był naprawdę daleko, osłabłyby, ale nie całkiem zniknęły. Inną sprawą było przebywanie w wiosce, nawet z dyrektorem i aurorami. Tam nie było żadnej tarczy ochronnej. Szczególnie, że chorzy mieli małe szanse, żeby jakkolwiek się obronić, z różdżkami czy bez. W razie niebezpieczeństwa, będą musieli zdać się na innych ludzi. Miał nadzieję, że wszystko jest dokładnie przemyślane.
Poranek trzynastego lutego był jednym wielkim chaosem. W drodze na śniadanie mijał medyków w białych kombinezonach i z białymi maskami na twarzach oraz ponuro wyglądających aurorów. Ich maski były szare. Harry zastanawiał się, czy wszyscy nie powinni takich nosić. Może gdyby mieli je od początku, dzisiaj sytuacja wyglądałby lepiej.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...