Czas się kończył. Draco odnosił wrażenie, że zaczynają się u niego stany lękowe.
Nott wydawał się nie robić nic i właśnie to było najbardziej przerażające.
Jakąkolwiek próbę podjęli, wszystko zawodziło. Nie było sposobu, żeby do niego dotrzeć i wydrzeć z niego plany. Ślizgon trzymał się na uboczu, znikał w tłumie i Malfoya doprowadzało to do szału. Jeśli Nott szykował się na wprowadzenie uderzenia i próbę zabicia Dumbledore'a, robił to w perfekcyjnym ukryciu.
Obserwował go. Blaise i Pansy też. Starał się wyłapywać wszystko, w czym padało jego nazwisko, manipulował rozmowami, próbując zdobyć informacje. Każdego wieczoru zakładał na drzwi jego pokoju jedno z czarnomagicznych zaklęć, które miało powiadomić go, gdyby wychodził gdziekolwiek w ciągu nocy, ale nic takiego się nie działo.
Poza tym Teodor był blady, zmęczony i utrzymywał kontakt z bardzo niewielkim gronem siódmorocznych. Wydawał się zrezygnowany, ale jednocześnie upływający czas nie zdawał się go niepokoić, co z kolei napełniało żyły Dracona czystym przerażeniem - udało mu się obmyślić coś takiego, że ma pewność sukcesu, czy też już się poddał i zamierza apatycznie przyjąć kolejną karę?
Oczywiście - veritaserum i legilimencja były rozwiązaniem. Ale potem musiałby wymazywać mu pamięć. Gdyby Draco jeszcze raz dowiedział się o jego zamiarach i gdyby jeszcze raz coś poszło nie tak - byłby spalony. U niego, a później pewnie przed Voldemortem też. I wątpił, by zdołał się wymówić niechęcią, skoro, do cholery, oferował mu pomoc.
Próbował z nim rozmawiać. Ślizgon unikał konkretów, wymijająco twierdził, że stara się nadążać z nauką.
Po prostu nic się nie działo. Absolutnie nic.
To nawet nie była jego sprawa. To Dumbledore powinien przejmować się swoją śmiercią.
Ale bezpośrednio zanim wyjechał do domu, złożył Przysięgę. Że nie skrzywdzi i nie przyczyni się do krzywdy Pottera. I nie był pewien, czy to Przysięga, czy jego własne przeczucie każe mu coś zrobić, ale myśl, że miałby biernie czekać na katastrofę powodowała początki paniki. Podświadomie pamiętał, jak skończył się ostatni raz, kiedy miał nadzieję, że wszystko samo się ułoży - krok od tragedii.
Poza tym coś osobliwego działo się w Zakonie Feniksa, bo dyrektor zażyczył sobie, by to Snape'owi złożył Przysięgę. Malfoyowi było to właściwie na rękę, chrzestnemu ufał bardziej, ale z lekkim niepokojem myślał o przyczynach takiego posunięcia. Czy Dumbledore nie ryzykował, że w razie niebezpiecznej sytuacji Snape nie złamie jego rozkazów, żeby w jakiś sposób pomóc mu w wypełnieniu zaklęcia?
Pewnie bez znaczenia. Ulżyło mu, że nie będzie w stanie więcej narazić Harry'ego.
Codziennie w nocy wracał do siebie i w dźwięczącej ciszy znów rozbrzmiewała jego ostatnia rozmowa z Potterem. Przypominał sobie, że Harry nadal ma podkrążone oczy, często omija posiłki, wydaje się bez sił; zagryzał wargi i próbował powstrzymać łzy. Granger miała rację, on nie będzie wściekły. Minął już ponad miesiąc i nic się nie zmieniało. Wystarczyło rzucić na niego okiem, żeby zauważyć, że cierpi.
Rozmyślał o tym, co mu powiedziała: Harry cieszy się, że znalazł kogoś, z kim był szczęśliwy. Że bał się i wmawiał sobie, że uczucia wcale nie wygasają.
Częściej niż powinien zażywał Eliksir Bezsennego Snu, ale nie dlatego, że miewał typowe koszmary - śnił, że Voldemort nie istnieje, że może przyciągnąć Pottera do siebie, pocałować go i posłuchać jego śmiechu. Że zasypia z nim w ramionach, a potem budził się sam, nie potrafiąc zapanować nad przeżerającym go bólem.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...