– Harry?
Został gwałtownie wybudzony; odruchowo otworzył oczy i zamknął je od razu na wrażenie ostrego światła. Skrzywił się, pierwsze co poczuł, to tępy ból w skroniach. Ciało było ciężkie, jakby coś przygniatało go do ziemi.
Mruknął coś w odpowiedzi, nie myśląc o tym zbyt wiele.
– Musisz zażyć eliksiry. Poczujesz się lepiej.
Głos był odrobinę przytłumiony. Słyszał też swój własny, powolny oddech.
– Nie mam siły – wymamrotał.
Naprawdę tak było. Nawet mówienie zdawało się wyzwaniem. Z chęcią z powrotem zapadłby w sen, z tym że nie był szczególnie senny - był tylko potwornie zmęczony.
– Wiem. Dlatego ich potrzebujesz.
Zmrużył oczy i wreszcie zamrugał, przyzwyczajając je do słońca. Na początku nie zrozumiał co widzi, obraz był odległy i rozmazany. Nie miał okularów.
Kto w ogóle do niego mówił? Przekręcił głowę, zobaczył ciemno ubraną, znajomą postać tuż obok. W głowie elementy wskoczyły na swoje miejsce - to Wielka Sala, przerobiona na szpital. Dlatego sufit był tak daleko i dlatego wpadało tu tyle słońca.
Zdołał podnieść się do góry i serce załomotało mu w piersi, chociaż od ruchu zakręciło mu się w głowie.
Ale przytłoczyło go tyle emocji, że to nie miało znaczenia.
– Syriusz – powiedział bez tchu, z niedowierzaniem.
Chrzestny uśmiechnął się, nie odezwał. Tak po prostu, siedział tutaj, patrzył na niego i...
Harry nachylił się, natychmiast objął go za szyję. Gardło zacisnęło się bólem, łzy zapiekły pod powiekami, ale roześmiał się, kiedy Syriusz odwzajemnił uścisk.
– Żyjesz – wychrypiał z twarzą w jego ramieniu, cudownie świadomy, że Black naprawdę tu jest.
– Ty też – odparł cicho.
Krótki moment bezgranicznej ulgi i szczęścia pozwolił mu zapomnieć o samopoczuciu i przez ten moment byli tutaj tylko we dwoje. Powstrzymał radosny szloch; tyle razy drżał o życie Syriusza, właściwie był przekonany, że go stracił, a teraz miał go obok, całkowicie zdrowego.
– Myślałem... – wydusił. – Nie było cię z Zakonem, po tym, jak przerwali walkę.
Chrzestny odsunął się i podtrzymał go w pionie, kiedy Harry zachwiał się bezwładnie.
– Byłem w gabinecie Dumbledore'a – wyjaśnił. – To mnie Poppy znalazła jako pierwszego i powiedziała mi o patronusie. Kiedy wróciłem na dół, Śmierciożercy spychali nas do zamku.
Pomfrey pojawiła się z drugiej strony łóżka i podała mu buteleczkę z eliksirem.
– Do dna – zakomenderowała.
Harry skrzywił się niemal odruchowo.
– To tylko pieprzowy. No już. Jeśli chodzi o twoje obrażenia, to właściwie nie są zbyt poważne. Osłabiłeś się takim wyładowaniem mocy, dlatego czujesz zmęczenie. Sprawy pogorszył Cruciatus, bo trafił cię bezpośrednio po tym. W nocy było trochę problemów, ale twój organizm zaczął się regenerować i jesteś teoretycznie zdrowy. Nie musisz zostawać dłużej w szpitalu, tylko nie przeciążaj się fizycznie. I ostrożnie z używaniem magii. Za parę dni wszystko wróci do normy.
Odebrała od niego pustą fiolkę.
Zwróciło to uwagę Harry'ego na inne osoby, które też leżały w nowo powstałym szpitalu. Część łóżek była pusta, na innych siedzieli zdrowi ludzie, ale kilku wciąż było nieprzytomnych. Pomieszczenie nie było zniszczone, jednak drzwi na korytarz zostały zamknięte, więc nie widział, jak wygląda to na zewnątrz. Po Sali niosły się ciche rozmowy, słońce rozrzucało po podłodze nierówne plamy cienia. Z jego pozycji powiedziałby, że minęło południe, zatem nie spał długo.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...