Harry czuł się bezsilny.
Dumbledore właśnie skończył mówić i rozpoczęła się uczta na zakończenie roku. Wpatrywał się otępiały w blat, głowa bolała go w znośny, ale niekomfortowy sposób. Od dawna sypiał nieregularnie.
Tęsknił za Draco.
Nic nie pomagało. Dosłownie nic. Nieważne czego spróbował i jak przekonywał się, że nic mu nie jest, któryś poranek i jeden rzut oka burzył całe to wyobrażenie w ułamku sekundy. Malfoy świetnie się bawił, był szczęśliwy i beztroski, odruchowo poprawiał Heather włosy. Nie myślał o nim, nie istniał dla niego.
Minęły już prawie dwa miesiące, od kiedy ostatni raz rozmawiali i coś powinno się zmienić, ale każdy dzień był taki sam, zwyczajny i okrutny. W kółko wracały do niego wspomnienia, od nowa uświadamiał sobie, że tego już nie ma i nie będzie, ale to zawsze bolało tak samo. Chciał go z powrotem, tak strasznie chciał go z powrotem - dlaczego nie mógł cofnąć czasu i odwrócić tego wszystkiego?
Myślenie o Malfoyu zabijało wszystko inne. Nie było radości z czasu spędzanego z przyjaciółmi, zniknęła przyjemność z luźnej atmosfery pod koniec roku i nawet nie mógł przekonać się, że wakacje będą czymś pozytywnym, chociaż spędzi je z Syriuszem i Weasleyami, z dala od Dursleyów.
Nie mówiąc o tym, że Ron i Hermiona wrócili na swoją najlepszą ścieżkę. Byli przy nim bezustannie, zawsze gotowi na wszystko, ale właśnie dlatego dostrzegł, co się dzieje za jego plecami - coraz lepiej się rozumieli, przy śniadaniu padały skróty myślowe, których mógł się tylko domyślać. I nawet nie miał siły tego nadrobić, nie miał sił uczestniczyć w żartowaniu. Może nawet na to nie zasługiwał.
Sprawa horkruksa nie posunęła się ani o centymetr. Syriusz potwierdził mu, że przyglądają się ludziom i obrotowi towarów na Nokturnie, ale szczerze wątpił w skuteczność tego rozwiązania. Nie robił sobie nadziei, że jeszcze kiedyś zobaczą medalion. Chyba, że Snape podsunie Voldemortowi, że Zakon go szuka - wtedy Riddle mógłby zechcieć go odnaleźć, co dałoby im szansę, żeby go odebrać. Ale do tego trzeba powiedzieć Snape'owi o horkruksach, czego Dumbledore nie chciał robić.
Poza tym był zmęczony. Walką i przegrywaniem, ze samym sobą i ze wszystkim innym. Pewnie nie pozostało nic innego, niż przegrać też z Voldemortem.
Wiedział, że w te wakacje nie będzie miał nawet tak marnego pocieszenia jak listy - tylko nie był pewien, jak to zadziała. Może zupełny brak kontaktu pomoże mu ochłonąć. A może całkiem oszaleje, bez najmniejszej informacji o Draco.
Chciałby wiedzieć wszystko. Czy wszystko w porządku, czy cieszy się na przerwę od szkoły, jakie ma plany. Chciałby wiedzieć, jak minął mu cholerny dzień, co tym razem wymyśliła Parkinson, dlaczego Goyle jest skończonym kretynem i jak to Malfoy najlepiej wykonał dziś polecenia na zaklęciach.
Nie miał apetytu. Sięgnął po sok dyniowy, słuchając gadaniny dookoła. Zapragnął towarzystwa Syriusza, ale z drugiej strony nie chciał widzieć jego zmartwionego wzroku.
Zdawał sobie sprawę, o czym myślą on, Ron i Hermiona. Czy to nie powinno się już skończyć, czemu nadal był rozbity, co z nim nie tak.
Wytrzymał długi, nudny obiad oraz jazdę powozami do Hogsmeade. Podczas przejażdżki Luna przyglądała mu się niedyskretnie, ale nic nie powiedziała, więc to zignorował. Jednym uchem rejestrował rozmowę przyjaciół z Neville'em i Ginny.
Na King's Cross w Londynie miał odebrać go Lupin, bo Syriusz był potrzebny gdzie indziej, ale chrzestny zdążył już mu powiedzieć, że lato zapowiada się pracowicie. Dla wszystkich. Intrygowało go, co dokładnie to oznacza; liczył, że dostanie jakieś zajęcie, które oderwie go od bezczynności. Oraz, że odwiedzanie Nory nie będzie problemem. Riddle na razie ukrywał się bez przerwy, więc nie powinno być to niebezpieczne.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...