XLI cz. VI

2.2K 229 285
                                    


– ...był właściwie fakt. Z żalem myślę o wszystkich niepotrzebnych szkodach, które zostały już dokonane, a które są nieodwracalne.

Najtrudniejszym było nie otwierać oczu.

Świadomość wróciła równie nagle jak zniknęła. Przez pierwszy moment ogarniało go czyste zdezorientowanie, umysł działał jak wyrwany gwałtownie z głębokiego snu. Zdawało się, jakby minęły ułamki jednej sekundy, jednak Voldemort był już w trakcie swojej zwycięskiej przemowy.

Czuł przejmujące zimno kamienia całą powierzchnią ciała, czuł okulary wbijające się w skroń i krew spływającą mu po karku. Tył głowy pulsował bólem, ale słyszał wyraźnie.

Brał płytkie, nieskończenie powolne oddechy.

Nadal żył, czy to umysł próbował go oszukać? Nie chciało mu się w to wierzyć. Był przekonany, że umrze, nie istniała inna możliwość. Poczuł, jak klątwa go dosięga.

Przesunął językiem po zębach, żeby przekonać się, że potrafi się poruszyć. Wszystko było ostre i nie czuł się martwy, chociaż serce na zmianę biło mu boleśnie szybko albo prawie w ogóle.

Dumbledore miał rację; dotarło to do niego i zaparło dech w piersi, ulga przyćmiła resztę chaotycznych myśli. Naprawdę żył. To miał na myśli dyrektor we wspomnieniu - nie mógł przewidzieć, czy Harry zginie razem z horkruksem. Jak zachowa się jego dusza przy śmierci duszy Voldemorta.

Zmusił się do bezruchu, chociaż radość i niedowierzanie uderzyły z siłą sztormu. Strach dobijał się do głosu, jednak nadal panował nad własnym ciałem, myślał i czuł. Chwilę temu był przekonany, że rozstaje się z wszystkimi, których kochał - a teraz w ręce wpadła mu szansa, żeby wywalczyć sprawiedliwość, zakończyć to właściwie.

Być może Dumbledore zmanipulował go kolejny raz - bo mogła istnieć inna metoda, ale wmówienie mu, że musi umrzeć było najpewniejszą drogą do celu. Nieważne, udało się. Wciąż oddychał. Rozkoszował się świadomością, że wciąż oddycha, że gdyby tylko zechciał, mógłby posmakować nocy pełną piersią.

Nie zginął. Jeszcze jeden raz los był po jego stronie.

– Ostatnia formalność, której trzeba dopełnić – Doleciał go zadowolony głos. – Wszyscy zdajemy sobie sprawę ze skomplikowanych stosunków, jakie od zawsze nas różniły. Dzisiaj jednak jest dla mnie świętem. Przebaczę każdą winę czystokrwistym czarodziejom, którzy wyrażą chęć podążenia za mną. Zbudujemy świat od nowa, tak, jak powinno być to zrobione dawno temu. I zobowiązuję się dotrzymać słowa. Przeszłość zostanie w przeszłości, liczyć będą się tylko rzeczy teraźniejsze.

Słyszał go zza pleców, zatem...

Nieskończenie powoli zmrużył oczy. Przed sobą widział ściany zamku, pokruszone kamienie i część schodów, które zajmował Zakon. Upadł niewiele dalej od miejsca, gdzie ściągnął pelerynę, ale nie widział jej nigdzie blisko.

I wypuścił różdżkę. Jej też nie zlokalizował w polu widzenia. Oba przedmioty musiały być za nim, co znacznie ograniczało jego możliwości obrony. A nie mógł czekać wiecznie. Ktoś może zauważyć, że wcale nie jest martwy. Ktoś z Zakonu może porwać się na coś głupiego, bo myśleli, że przegrali.

Miał jednak nóż, ten nasączony jadem bazyliszka. Wciąż musiałby odwrócić się, odszukać Voldemorta wzrokiem i... co, rzucić?. Po jego stronie znajdował się element zaskoczenia, głos Toma nie wydawał się dobiegać z bardzo daleka, ale to zapewne była jedyna pewna okazja. Musiało się udać.

Zastanawiał się gorączkowo, wciąż nie drgnął ani o milimetr. Szukanie różdżki zajmie zbyt wiele czasu, nie zdąży też zniknąć pod peleryną. Wszystko będzie zależało od szybkości reakcji Śmierciożerców, oni zauważą od razu. Jeśli obezwładnią go zbyt wcześnie...

AmbiwalencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz