Była środa, prawie dwudziesta trzecia. W bibliotece panowała ciemność, jedynie lampy, które postawili na stole rozpraszały mrok.
Pióro Hermiony skrobało rytmicznie o pergamin, było jedynym dźwiękiem w ciszy. Ron po jego lewej chyba zasypiał, podpierając się na ręce. Harry wpatrywał się w podręcznik, oczy go piekły, mruganie jednak nie pomagało. Próbował pomyśleć, ale nic z tego nie wychodziło. Z nauki też niewiele wyciągnął.
W tamten czwartek Malfoy zignorował prośbę o spotkanie. Nie pojawił się. Harry był zaniepokojony, przecież to nie było nic aż tak wielkiego, żeby w ogóle nie próbowali tego wyjaśnić. Później Draco rzucił mu spojrzenie, jakby chciał mu powiedzieć "Co ci się uroiło, Potter, że masz tupet czegoś ode mnie chcieć?".
Potem traktował go jak powietrze. Następnego listu nawet nie otworzył.
Tego już nie wytrzymał. Opowiedział o wszystkim Hermionie, Hermiona słuchała go ze zmartwieniem, objęła i próbowała podnieść na duchu. Wydawała się przejęta i szczerze zmartwiona, i nawet zapytała, czemu nic nie mówił wcześniej.
Zaczął się zastanawiać, czy może chłopak jest zły za coś więcej. Ale nie mógł być, nie miał za co. Kompletnie bez sensu, czy gniewałby się tak długo za troskę? Ta sprzeczka w ogóle była śmiechu warta. Z jakiego powodu miałby ją ciągnąć?
Harry miał tego dość. Bardziej niż kiedykolwiek i jeśli cokolwiek pożytecznego zrobił tego wieczoru, to powziął decyzję, że jutro zmusi go do rozmowy i wyjaśni zupełnie wszystko. Wszystko, co działo się od września, powie mu, jak się czuje i nie odejdzie bez satysfakcjonujących odpowiedzi. Bał się, odwlekał to, ale sprawy zaszły za daleko. Sam pozwolił, żeby to się stało.
I tęsknił za nim. Bezustannie, od dłuższego czasu. Nie było go trzy tygodnie, spotkali się raz, po czym znowu go nie miał. To zbyt wiele, chciał Dracona codziennie, przede wszystkim chciał w Draconie widzieć wcześniejsze zaangażowanie.
Ron i Hermiona nie odezwali się do siebie ani słowem. Ron i Lavender zresztą chyba też. Wiedział, że Granger za nic tego nie popchnie w odpowiednim kierunku, a Weasley uparcie odmawiał z jakiegoś głupiego powodu i czuł, że musi coś zrobić, żeby to się skończyło. Dzisiaj wylądowali wszyscy troje w bibliotece, ale ta dwójka ignorowała się ostentacyjnie cały czas. Nie pisnął ani słowa, że Ron wcześniej był zły za Kruma, ale może w końcu powinien. Oboje będą mu wdzięczni.
Nie był pewien, co tu jeszcze robią. Było po ciszy nocnej. Hermiona chyba kończyła wypracowanie.
Ale wcale nie miał szczególnej ochoty stąd iść. I tak nie sypiał dobrze. Ostatnie próby oklumencji kończyły się fatalnie, nie był w stanie się skupić. Dumbledore nie był zadowolony. Ostatnim razem przyglądał mu się przeciągle. Harry nie wiedział, czy dyrektor chciał, żeby to zauważył, ale zauważył; miał to gdzieś. Niech sobie robi co chce.
Wizyta Lucjusza jeszcze nie odbiła się jakimś większym echem. McGonagall ani Dumbledore nie skomentowali tej sytuacji, ale obawiał się, że to może być cisza przed burzą.
Draco prawie całe swoje życie wyglądał, jakby świetnie się bawił, albo przynajmniej pilnował, by tak wyglądać. Śmiał się z Nottem i Zabinim, a Potter mógł tylko obserwować to bezsilnie, zastanawiać się, myśleć o nim i cierpieć, być samotnym, marzyć, żeby się pojawił i zamknął w ramionach, i powiedział, że wszystko jest w porządku.
Czekał, aż Malfoy to zrobi, ale Malfoy nie pojawiał się nigdy. Może nie potrzebował wyjaśnień, może w ogóle go to nie obchodziło. Nie patrzył na Harry'ego ani razu od tamtego czasu.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...