IX

2.9K 276 407
                                    


Harry leniwie otworzył oczy. Jeszcze pogrążony w półśnie, zarejestrował rozświetlony promieniami słońca pokój i obecność Malfoya gdzieś za plecami. Poczuł też jego równy oddech, wydychane powietrze drażniło go w kark.

Po dłuższej chwili obrócił się niezdarnie i trafił prosto na jego przenikliwy wzrok. Wzdrygnął się, syknął.

– Jezu, co jest?

– Dzień dobry, Potter – sarknął Draco. – Obudziłeś mnie.

– Ledwie się ruszyłem.

Ale coś w nim odczuło ulgę, że chłopak rzeczywiście spał. Wczoraj przez krótką chwilę wydawało się, jakby miał koszmary; kilka razy drżał niespokojnie i łapał nierówne wdechy. Wahał się wtedy, czy go nie budzić, ale po jakimś czasie wszystko ucichło, więc pozwolił sobie zapaść w sen.

Malfoy znów wyglądał niemożliwie. Jak on to robił?

Przesunął się do przodu i pocałował go delikatnie; poczuł, że właśnie tak powinno przebiegać to codziennie. Z rozczuleniem odgarnął mu kilka kosmyków za ucho i pochylił się jeszcze raz.

Przeciągnął pocałunek w kolejny, kolejny, a potem jeszcze jeden, przesuwając kciukiem po ostrej szczęce Draco i całowałby go jeszcze dłużej, ale Malfoy nagle oderwał się od niego z czymś pomiędzy parsknięciem a atakiem kaszlu i zwinął się z głośnym śmiechem.

Spojrzał na niego, zdezorientowany.

– Poważnie, co ci się dzieje?

– Co mi się dzieje? – zachichotał. – Ty chyba jednak chcesz się ze mną przespać. Stanął ci, Potter.

***

Czwartek, dwudziestego szóstego listopada, ponad dwa tygodnie później, był najprzyjemniejszym dniem w ostatnim tygodniu, ponieważ w końcu wyszło słońce.

Poza tym, Ron i Lavender posprzeczali się wczoraj i Harry odkrył, że wcale nie jest mu źle z tym, że się z tego cieszy. Było za pierwszym razem, ale to był już co najmniej trzeci. Wrócą do siebie najpóźniej jutro, jednak na razie był z Weasleyem sam, na zimnym, ale przyjemnym powietrzu głównego dziedzińca i zamierzał cieszyć się tym najdłużej jak mógł.

Co zaskakujące, albo też wcale, ich pierwsza kłótnia miała miejsce w ten sam dzień, kiedy Hermiona weszła do Wielkiej Sali z Cormakiem McLaggenem, rozmawiając się i śmiejąc, wręcz z nim flirtując. Harry nie odezwał się przy stole ani słowem, świadom wzburzenia Rona, odrobinę zaniepokojony, ale absolutnie rozumiał Hermionę – widział, że tam głęboko bolało ją, jak rudzielec stale wybierał Brown.

Pewnie nie zdawał sobie sprawy ze wszystkich rzeczy, które się między nimi działy, ale Granger wciąż unikała Rona, a Ron wciąż obściskiwał się z Lavender, mając ją kompletnie gdzieś. Harry poważnie zastanawiał się o co chodzi, ale nigdy nie zapytał. Nie pojmował zupełnie, jak Weasley był w stanie ignorować Hermionę, bo sam Potter odrobinę za nią tęsknił, a przecież czasami rozmawiali, tymczasem oni... prawdopodobnie zamieniali kilka słów na jakichś zebraniach prefektów i to wszystko.

Reszta spraw miała się najwyżej średnio.

Syriusz napisał mu w liście, że chciał się zjawić w tamten weekend, ale Zakon intensywnie pracuje i być może zobaczą się najwcześniej w Święta.

Oklumencja... Cóż, Dumbledore był z niego zadowolony, Potter ćwiczył też z innymi osobami i potrafił powstrzymać ich ataki, ale miał już tego dość. Mimo, że opanował tę umiejętność co najmniej bardzo dobrze, dyrektor nie rozmawiał z nim o Zakonie. Wzrastała niechęć. Znów. Często bolała go blizna, ale Voldemort nie próbował podsyłać mu wizji.

AmbiwalencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz