Sobota tydzień później była punktem kulminacyjnym.
Gryffindor rozniósł Ślizgonów w meczu, wygrywając z przewagą solidnych osiemdziesięciu punktów i zapewniając sobie zwycięstwo Pucharu; Hermiona liczyła, że wieczór będzie radosny i rozluźniony, może Harry w końcu wykrzesa z siebie iskrę życia oraz że od następnego poniedziałku będzie lepiej, bo zniknie napięcie związane z grą - a gdyby rozwiązała się sytuacja wyboru nowego Ministra, to w ogóle byłby cud na ziemi.
Nie miała siły na świętowanie, ale zmusiła się, żeby posiedzieć w Pokoju Wspólnym, kątem oka obserwując Harry'ego, gotowa do interwencji w razie jakiegokolwiek złego obrotu spraw.
Drużyna trenowała codziennie przez ostatni tydzień. Ron spędzał po przynajmniej dwie godziny na boisku każdego dnia. Zmiany w składzie wywołały niemożliwe do ukrycia zachwiania w koordynacji, ale włożył całego siebie w panowanie nad zawodnikami. Miała wrażenie, że nagłe wycofanie się Harry'ego jeszcze bardziej zmotywowało ich wszystkich, żeby nie dać Ślizgonom wygrać - bo Ślizgoni uśmiechali się złośliwie na korytarzach, jakby byli pewni, że ich przeciwnicy nie poradzą sobie z taką zmianą warunków.
Z wyjątkiem Malfoya, bo Malfoy rzekomo wyjechał do domu, co było stosunkowo dziwne, skoro powinien ostro trenować przed meczem. Ale rzeczywiście, w szkole pojawił się z powrotem dopiero w czwartek, nic sobie nie robił z krzywych spojrzeń, jakie mu rzucano. I wyglądał tylko na rozczarowanego, kiedy Ginny zeskakiwała z miotły ze zniczem w ręku.
Gryffindor postanowił sobie, że będą walczyć wszystkim co mają, ale nie uniknęli zgrzytów. Ginny i Ron pokłócili się co najmniej trzy razy, Ron zapomniał o spotkaniu prefektów, Dean Thomas przeżywał załamania nerwowe, że nie powinien brać udziału. Kiedy czuła, że presja ląduje na Harrym, bo zrezygnował z meczu, nie podając nawet konkretnego powodu, wtrącała się z jakąś motywacyjną gadką, próbując z powrotem ich wszystkich nastawić do ciężkiego treningu.
Ku jej satysfakcji, Ron zdołał utrzymać swoje nerwy na wodzy, a nawet skutecznie dowodzić pozostałymi. Przegrywali, jeśli chodziło o strzelone gole, ale Ginny pokonała Malfoya w wyścigu po znicza, co pozwoliło im teraz świętować, w końcu odetchnąć z ulgą.
Oczywiście nie znaczyło to, że wszystko się nagle rozwiąże. Ale z pewnością zniknięcie stresu sprawi, że będzie trochę łatwiej się zorganizować.
Jeśli chodzi o Harry'ego - niewiele się zmieniło, o ile cokolwiek. Nie pojawiał się na treningach, żeby wesprzeć Rona i pozostałych, na sam mecz też nie przyszedł. Dwa razy zniknął z Syriuszem na całe popołudnie, unikał posiłków, wyglądał, jakby coraz mniej spał i próbował się uczyć, ale do tego, jak zresztą do wszystkiego teraz, brakowało mu energii i motywacji.
Jakby Malfoy odciął mu zasilanie, jakby Harry nie widział celu w niczym, co robił. Nie widziała go ze szczerym, chociażby najmniejszym uśmiechem od tamtego nieszczęsnego dnia. Nawet kiedy drużyna wpadła do Pokoju Wspólnego, wszyscy śmiejąc się głośno.
Martwiła się, że nie wydaje się poprawiać. Nie skarżył się na nic, ale bez trudu widziała z jakim wysiłkiem przychodzi mu zostawienie Draco w przeszłości.
Od poniedziałku zaczął się kurs teleportacji, którego termin zresztą był już dwa razy przekładany, ze względu na niekoniecznie stabilną sytuację w szkole. Przypomniała mu delikatnie, że zapisywali się razem, ale on tylko zawahał się, wzruszył ramionami i nie pojawił na zajęciach. Ron został wyeliminowany z listy kandydatów przez McGonagall, ze względu na jego zdrowie.
Teleportacja była... osobliwa. Po kilku dniach kursu jedynym sukcesem całej grupy była udana próba jednego z Krukonów i rozszczepienie Blaise'a Zabiniego.
CZYTASZ
Ambiwalencja
Fanfiction"Każdego nowego dnia sądził, że sięgnął swoich limitów i gorzej być nie może, i nie jest w stanie dać z siebie więcej, i że to już go zabija, ale potem nastawał nowy poranek, południe, wieczór i noc - i nie było innego wyjścia, tylko znaleźć w sobi...