Rozdział 48

54 6 0
                                    

Dobrze wiedziałam, że tekścik Amandy o imprezie powitalnej był jedynie żartem, ale i tak chciałam coś przygotować na tę okazję. Nic wielkiego, po prostu postanowiłam ugotować obiad na jej popołudniowy powrót. Z samego rana udałam się na zakupy, zaopatrzyłam w kurczaka, sałatę i dressing. Początkowo chciałam też kupić butelkę wina, ale odłożyłam ją w ostatniej chwili. Nadal pamiętałam swoje upicie alkoholowe sprzed paru dni i żenujące rzeczy, które wtedy wyprawiałam. Poza tym czekała mnie poważna rozmowa z Mandy. Procenty mogłyby mnie wprawdzie wyluzować, ale nie mogłam myśleć w ten sposób. Picie w stresujących sytuacjach to pierwszy stopień do alkoholizmu.

Poza drobnym stresem czułam się naprawdę dobrze, bo ogółem było dobrze. Święciło słońce, w kuchni pachniało wyśmienitym jedzeniem, uporałam się z jedną z korekt i odesłałam ją do wydawcy, a Michael siedział w areszcie z kilkoma zarzutami. Jedyna sprawa, która wciąż mnie męczyła, to Ashton. Ciągle miałam przed oczami jego twarz, ciągle słyszałam w głowie jego głos, czasem nawet przypominałam sobie uczucie, gdy mnie dotykał, całował. A potem przypominałam sobie naszą ostatnią, pełną niezręczności rozmowę, przypominałam sobie jego zraniony i skołowany wyraz twarzy oraz fakt, że jego ex spodziewa się dziecka. I nagle wszystko pryskało.

Miłość to same kłopoty. Radziłam sobie bez niej przez ponad rok. Byłam szczęśliwa, wolna, nie czułam zmartwień. Ale w końcu znowu do mnie przyszła i to w najmniej nieoczekiwanym momencie. Mówi się, że czas leczy rany i to prawda. Czas uleczył moje rany, które zadał mi Justin. Wiedziałam, że z Asha też bym się wyleczyła i momentami wmawiałam sobie, że właśnie tak powinno się stać; że nie powinnam cierpieć z powodu faceta. Ale niestety, to nie był jeszcze zamknięty rozdział. Dobrze wiedziałam, że Luke knuł jakiś plan związany z Liz i prędzej czy później do mnie zadzwoni z wieściami. A co będzie potem? O tym chwilowo nie chciałam myśleć.

Nie chciałam, ale średnio mi się to udawało.

Gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, oderwałam się od laptopa i pobiegłam do przedpokoju. Amanda właśnie zdejmowała buty, a zaraz za nią do mieszkania wszedł Frank z walizką.

— No cześć! — krzyknęła Mandy, po czym podeszła do mnie i uściskała. — Mam wrażenie, jakbyśmy nie widziały się rok.

— Tak to jest jak się ze sobą mieszka i widuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. — Uśmiechnęłam się. — Cześć, Frank.

— Cześć — odpowiedział szeroko uśmiechając się.

— Zostaniesz na kolacji? Starczy dla wszystkich.

— Oczywiście, że zostanie! — odparła Mandy, po czym wyciągnęła z torby wino. — On pić nie będzie, bo jest autem, ale mi się napijemy, co?

— Czy ty czasem nie wracasz z tygodniowej imprezy? A może chcesz mi powiedzieć, że w ogóle nie piliście?

— Piliśmy, nawet nie wiesz, jak dużo. — Skrzywiła się. — Ale jeszcze nie wyszłam z imprezowego ciągu, więc nie mogę sobie odmówić. Zwłaszcza, że pojutrze wracam już do pracy i skończy się laba.

Amanda poszła do swojego pokoju odłożyć walizkę, po czym wzięła z szafki dwa kieliszki i otwieracz do wina, podczas gdy ja stawiałam na stół sałatkę.

— Wszyscy tu dla mnie gotują, chyba w końcu będę musiał się odwdzięczyć — powiedział Frank nakładając sobie jedzenie.

— A ty w ogóle umiesz gotować? — rzuciła Mandy siadając obok niego.

— Jestem mistrzem spaghetti, jak spróbujesz, to się przekonasz.

— To dlaczego za każdym razem zapraszasz mnie do restauracji, skoro z ciebie taki mistrz kucharz? Już się tak nie popisuj.

Faithful, Unfaithful || A.I. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz