Rozdział 1

151 11 0
                                    


Półtora miesiąca później

Tamten lipcowy dzień był naprawdę męczący. Do korekty miałam tekst liczący sobie ponad pięćdziesiąt stron, który musiałam poprawiać aż dwa razy. W międzyczasie miałam jeszcze awarię prądu w mieszkaniu i krótką wizytę policji, bo Derricksonowie z piętra niżej znowu wszczęli awanturę i któryś z sąsiadów wezwał patrol.

— Naprawdę niczego nie słyszałam — powtórzyłam, gdy gliniarz znowu zapytał o odgłosy kłótni. — Kiedy pracuję, to się wyłączam. Ewentualnie ich wrzaski zlały mi się już z otoczeniem i nawet tego nie dostrzegam.

— Rzeczywiście, to już nasza trzecia interwencja w tym miesiącu.

— To szykujcie się jeszcze na minimum dwie. Przecież te wasze wizyty niczego nie zmieniają.

— Niestety, nic więcej nie możemy zrobić. — Gliniarz wzruszył ramionami. — Jedynie upomnieć, ewentualnie wlepić mandat za zakłócanie spokoju. W każdym razie to tyle na dziś. Już nie będę pani przeszkadzał. Życzę miłego dnia.

Młody policjant ukłonił się i odszedł z przyjaznym uśmiechem na twarzy.

Kochani sąsiedzi... Derricksonowie to nie była jakaś patologia. Nie pili, nie lali się po mordach, ale za to kłócili dzień w dzień. Może przeszkadzałoby mi to, gdybym mieszkała za ścianą. W innym przypadku po co się wtrącać? Ja i mój były też cały czas darliśmy ze sobą koty. Tak to już jest, gdy spotkają się ze sobą dwa ostre temperamenty.

Wróciłam do laptopa i dokończyłam korektę tekstu, co zajęło mi jakieś trzy kwadranse. Akurat gdy wysłałam mailem gotową pracę, zadzwonił do mnie Paul.

— Cześć, co tam?

— Cześć Alex, jest nowa sprawa — powiedział swoim lekko zachrypniętym głosem. — Masz czas?

— Dzisiaj?

— Byłoby najlepiej. Przyjedziesz do biura czy wolałabyś przez Skype'a?

— Dziś wyjątkowo nie chce mi się wychodzić z domu. — Westchnęłam pod nosem.

— A skąd to marudzenie, co?

— Po prostu jestem padnięta. Ale wiesz, że na nowe zlecenie gotowa jestem zawsze.

— No ja myślę. Dobra, to czekam na skypie około siódmej, pasuje ci?

Do „spotkania" z Paulem zostały mi jeszcze dwie godziny, więc miałam czas, by wziąć długą, odprężającą kąpiel oraz zjeść coś pożywnego. Od samego rana siedziałam nad tym cholernym tekstem, nawet nie pamiętałam, czy coś jadłam przez ten czas. Burczący żołądek podpowiadał mi, że zdecydowanie nie.

Amandy jeszcze nie było w mieszkaniu. Miała wrócić trochę później ze względu na jakąś imprezę firmową. Lepiej dla niej. Inaczej narzekałaby na wywalone korki i na kolejną w tym miesiącu wizytę policji. Jej nieobecność była też plusem dla mnie — mogłam w spokoju pogadać z Paulem.

Po wzięciu długiego prysznica udałam się do kuchni. Przygotowałam coś szybkiego do jedzenia, a potem rozsiadłam przed telewizorem. Kanapa była tak wygodna, że prawie na niej przysnęłam. Oj tak, kochałam tę kanapę, nawet bardziej od własnego łóżka. Ogółem lubiłam to nasze mieszkanko, któremu daleko było do jakiegoś nowoczesnego apartamentu w Beverly Hills, ale posiadało przestronny salon z aneksem kuchennym i dwie małe sypialnie, co w zupełności wystarczało. Samej nie byłoby mnie stać na takie lokum, więc posiadanie współlokatorki to obowiązek. I nie miałam z tym żadnego problemu. Kochałam Amandę, mimo wielu różnic między nami.

Faithful, Unfaithful || A.I. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz