Rozdział 19

85 10 2
                                    

Taksówka była tak blisko, wystarczyło paręnaście kroków, by znaleźć się w jej bezpiecznym wnętrzu i ruszyć do swojego poturbowanego przyjaciela. Niestety nie zdążyłam. Zza pleców dobiegł do mnie głos Asha wypowiadający imię, którego już nie chciałam słyszeć, choć z jego ust brzmiało tak jedwabiście, tak niebiańsko... W tamtym momencie podjęłam szybką, aczkolwiek bardzo ważną decyzję. Już nigdy więcej nie będę Melissą. To była moja ostatnia akcja pod tym imieniem.

— Czego jeszcze chcesz? — spytałam odwracając się gwałtownie. Chciałam, by zabrzmiało to szorstko, jednak w swoim głosie usłyszałam jedynie niepewność i wahanie.

— Masz jak wrócić do domu?

— Oczywiście. Właśnie idę do taksówki, więc byłoby miło, gdybyś dłużej mnie nie zatrzymywał, bo zaraz ktoś sprzątnie mi ją sprzed nosa.

— Zaczekaj jeszcze chwilę. Proszę.

Nie wiem, co on w sobie miał, dlaczego jego prośba tak na mnie działała, ale zrobiłam to, czego chciał. Wróciłam na chodnik, by nie stać na środku ulicy, na której ruch zaczął wracać już do normy. Wkrótce niedaleko nas zatrzymał się czarny samochód. Wysiadł z niego wysoki blondyn, a Ash od razu do niego podszedł. Rozmawiali chwilę, a potem obydwaj spojrzeli w moim kierunku. Świetnie, jeszcze tylko tego brakowało, by opowiadał o mnie swoim znajomym. Dlaczego ja wciąż mu ulegałam? Nie wychodziło z tego nic dobrego.

Po paru chwilach Ash znowu stanął przede mną.

— Nie musisz łapać taksówki, odwieziemy cię.

— Słucham? Ashton, błagam...

— W klubie padł prąd. Nie dali rady naprawić awarii, więc koncert odwołany. Chłopaki się zbierają i wracają do domu. Mamy miejsce w samochodzie, podwieziemy cię, gdzie tylko chcesz. Czy do twojego mieszkania w Burbank, czy gdzieś indziej...

— Ashton! — musiałam podnieść głos. — Ja naprawdę umiem sama się sobą zająć. Czy ty nie rozumiesz, że nie chcę żadnej podwózki?

— A czy ty nie rozumiesz, że chcę po prostu ci pomóc? Jesteś strasznie uparta, normalnie jak osioł.

— Ty też.

Nastąpiła chwila ciszy, po której obydwoje parsknęliśmy śmiechem. Nie, to nie było na miejscu. Mieliśmy się kłócić, mieliśmy sobie wygarnąć, a nie zachowywać jak starzy, dobrzy kumple! Cholerny Ashton.

— No jedziesz z nami czy nie? — Obok nas pojawił się kolega Asha. Podał mi dłoń. — Cześć, Luke.

— Uhm... Melissa.

— Naprawdę, jeśli potrzebujesz podwózki, to żaden kłopot, zmieścimy się. Jesteśmy tylko we trzech, reszta chłopaków zbiera sprzęt i pojadą drugim samochodem. Podobno mieszkasz w Burbank, a to dosłownie pięć minut stąd, więc niczym się nie martw i wskakuj.

Luke, właściciel nieokrzesanej blond czupryny i piorunującego uśmiechu wydawał się być bardzo miły i uprzejmy, ale wcale mnie to nie przekonało. Nie chciałam się z nim zapoznawać, nie potrzebowałam podwózki, do tego nie mieszkałam w Burbank i nie miałam na imię Melissa. Wszystko było nie tak.

Spojrzałam na Ashtona morderczym wzrokiem. On naprawdę poprosił kumpli o podwiezienie mnie. Nie robił sobie nic z mojej okazanej niechęci i wściekłego spojrzenia, wręcz przeciwnie — wyglądało, jakby moja irytacja jeszcze bardziej go zachęcała. Czy jego nowym hobby stało się wkurzanie mnie?

— Tak się składa, że nie jadę do Burbank, tylko do szpitala — powiedziałam. — Zabrali tam mojego przyjaciela, muszę go zobaczyć.

— Żaden problem — powiedział Luke. — Który to szpital?

Faithful, Unfaithful || A.I. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz