Rozdział 50

61 5 2
                                    

Frank obiecał, że zaprosi mnie i Amandę do siebie na kolację w ramach rewanżu za te, które jadł u nas. Tak też zrobił pewnej soboty. Udałyśmy się do niego do mieszkania i spędziłyśmy tam calutki wieczór. Frank miał rację — robił fenomenalne spaghetti. Zjadłam wielki talerz, a gdyby nie to, że nie mogłam się potem ruszyć, pewnie poprosiłabym o dokładkę. Amanda miała do niego pretensje, dlaczego nigdy nic dla niej nie ugotował. Stwierdził, że zwyczajnie nie lubi tego robić, ale coś czułam, że zmienił zdanie po tym, ile komplementów dotyczących jego kulinarnych umiejętności usłyszał tamtego wieczora od swojej dziewczyny.

Ich związek całkiem nieźle się rozwijał, Amanda wręcz bujała w obłokach. Mimo że spotykali się dopiero od dwóch miesięcy, któregoś razu wspomniała coś o wspólnym mieszkaniu. Temat wprawdzie ucichł tak szybko, jak się pojawił, ale dzięki temu zaczęłam zdawać sobie sprawę, że Mandy nie będzie moją współlokatorką przez całą wieczność. Każdy kiedyś chce się przenieść na swoje, ustatkować, założyć rodzinę, nas też to pewnie czekało. Amandę prawdopodobnie szybciej niż mnie, ale to nieuniknione.

Powoli zaczęłam obmyślać nowy plan na życie, by nie obudzić się z ręką w nocniku, gdy pewnego razu Amanda oznajmi mi, że się wyprowadza. Moje zarobki nie pozwalały na samotne mieszkanie. To znaczy, pewnie byłabym w stanie wynająć jakąś małą klitkę za te dwie pensje, ale przydałaby mi się stabilizacja w postaci dobrej pracy na pełny etat. Posada za biurkiem od poniedziałku do piątku od ósmej do czwartej brzmiała przeraźliwie nudno, ale chyba nie miałam wyjścia.

Po obiedzie na stole pojawił się deser w postaci brownie, tym razem kupionego w cukierni, bo jak stwierdził Frank: „gotować umiem, ale jeśli chodzi o ciasta, to na zakalcach się kończy". Grzecznie podziękowałam za kawałek, ale nawet nie żałowałam, że miałam pełny żołądek. Frank niestety nie wiedział, a raczej nie pamiętał, że nie szaleję za słodkościami, zwłaszcza za czekoladą, bo przecież kto nie lubi czekolady? Było mu cholernie głupio, gdy się dowiedział, ale Mandy szybko uświadomiła go ze śmiechem, że im mniej dla mnie, tym więcej dla nich.

Od Franka zmyłam się około ósmej, podczas gdy Amanda zamierzała zostać u niego na noc. To nie tak, że mnie wyganiali, wręcz przeciwnie. Frank prosił, bym jeszcze została twierdząc, że wieczór się dopiero rozkręca, ale mówiąc szczerze zmęczyło mnie bycie piątym kołem u wozu. Lubiłam, gdy spotykaliśmy się we trójkę, naprawdę nie miałam nic do Franka, lubiłam go i cieszyłam się ze szczęścia Amandy, ale dłuższe patrzenie na ich czułe gesty i maślane oczy doprowadzało mnie do dziwnej nostalgii za czymś, czego nie miałam. Nie mogłam znieść tego uczucia.

Nie rozmawiałam z Ashtonem od dwóch tygodni. Wmawiałam sobie, że za nim nie tęsknię, ale tęskniłam cholernie, z dnia na dzień coraz mocniej. Wspomnienia naszego ostatniego spotkania wywiercały bolesną dziurę w mojej głowie. Zapewniał, że nie miał do mnie pretensji, ale skoro po takim czasie się nie odezwał... Wiedziałam, że tak będzie, że nie powinnam się mieszać w intrygi Luke'a, tylko od razu powiedzieć Ashowi prawdę. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej niczego przed nim nie ukryję, tymczasem zawiodłam i czułam się z tym fatalnie. Kilkukrotnie chciałam się z nim skontaktować, ale za każdym razem tchórzyłam. A skoro i on nie skontaktował się ze mną, to oznaczało, że zwyczajnie nie chciał ze mną gadać. Amanda wiele razy namawiała mnie, żebym przestała się zadręczać i wzięła sprawy w swoje ręce, by przynajmniej wiedzieć na czym stoję. Ale ja wiecznie odkładałam to na później, argumentując się wieloma rzeczami na głowie. To akurat nie było dalekie od prawdy. W ostatnim czasie bardzo skupiłam się na porządkowaniu swojego życia i zamykaniu niektórych spraw.

Jedną ze spraw, którą już zdążyłam zamknąć, było małżeństwo Derricksonów. Może to dziwnie brzmi, bo przecież to nie ja brałam rozwód, ale nie dało się ukryć, że miałam w tę sytuację jakiś wkład, o czym cały czas przypominała mi Edith. Parę dni wcześniej Hank w końcu dostał papiery rozwodowe i wyprowadził się. Edith prosiła mnie, bym przy tym była i pomysł ten okazał się słuszny. W obecności osoby trzeciej Hank nie robił awantury, tylko grzecznie zabrał swoje walizki i wyszedł. Edith wprawdzie poinformowała mnie później, że jej prawie ex małżonek wydzwaniał do niej kilka razy i robił jej wyrzuty, ale ostatecznie musiał zgodzić się na rozwód. Tak więc miałam jeden problem z głowy — Hank Derrickson, zbok i awanturnik, ostatecznie zniknął mi z oczu i już nie musiałam obawiać się, że wpadnę na niego na korytarzu, a Edith w końcu odżyła i naprawdę się do siebie zbliżyłyśmy.

Faithful, Unfaithful || A.I. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz