Prolog

3.2K 129 184
                                    

Wiem, że miał być jutro, ale ktoś wymyślił sobie, że lepiej będzie dziś, także... bierz xD

Pov. Peter

Ciężko uchyliłem powieki i natychmiast skrzywiłem się. Całe moje ciało przeszył okrutny ból, a głowa niemiłosiernie pulsowała, zupełnie jakbym w coś nią uderzył. Ale nic takiego nie miało... zaraz, chwila. Błyskawicznie podniosłem się do siadu i rozejrzałem się lekko nieprzytomnie, rozmasowując przy tym dwoma palcami obie skronie. Znajdowałem się w jasnej sali. Oślepiająco jasnej i do tego sam. Moje usta powoli otwierały się ze zdziwienia, a ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze.

Nie znałem tego miejsca.

Wziąłem głęboki wdech i powoli oglądałem mlecznobiałe ściany, jasne meble i sufit tego samego koloru. Jednak nie to zdziwiło mnie najbardziej. Dookoła mnie była wszelkiego rodzaju aparatura medyczna, do której byłem podłączony. Wyglądało to trochę jak sala szpitalna, ale taka lepsza, być może nawet i prywatna. W końcu wiedziałem, że zwykle szpitale tak nie wyglądają. Zaraz zaraz... skąd ja to wiem? Byłem już kiedyś w szpitalu? Byłem w prywatnym szpitalu? Czemu miałbym być w szpitalu? Niczego, absolutnie niczego w tej chwili nie rozumiałem. Dlaczego nikogo tutaj nie ma? Dlaczego ta sala jest tak duża, a nie ma tu żadnego fotela czy sofy dla członków rodziny? Może jestem sierotą? A może kimś tak ważnym, że posiadam własny szpital?

Tyle pytań krążyło po mojej głowie, a dookoła nie było nikogo, kto mógłby na nie odpowiedzieć. Nie wiedziałem nic. Spuściłem wzrok na swoje ciało, a raczej to, co leżało na czystej, białej pościeli. Moje dłonie. Zmarszczyłem brwi i zmrużyłem oczy mając nadzieję, że wzrok płata mi figle. Ale tak nie było. Moje dłonie były jasne, wręcz mlecznobiałe i zlewały się z pościelą, a skóra była delikatna, nieskazitelna. Jak u noworodka. Jednak była mała różnica, a mianowicie znajdowały się na nich malutkie, pojedyncze zadrapania. Ale.. skoro tu leżę.. to chyba to musiało być coś bardziej poważnego, niż zwykłe, niemalże w pełni zagojone ranki. W mojej głowie pojawił się jeden wielki znak zapytania.

Co ja tu robię?

Jak się tu znalazłem?

Co to za miejsce?

Jak mam na imię?

Mam dom?

Mam jakąś rodzinę?

Co się tu do cholery dzieje?!

Podniosłem dłonie do góry chcąc dotknąć twarzy. Sprawdzić czy mam nos lub usta w całości. Jednak kołdra, która jeszcze przed chwilą spoczywała na moich kolanach, uniosła się razem z rękami. Zmarszczyłem brwi. Tak wcale nie powinno się dziać. Skąd to wiedziałem? Nie wiem, ale w tej chwili było to zupełnie nieistotne. Byłem pewien, że materiał nie powinien się przykleić do moich dłoni i to wystarczyło. W końcu na nich nie ma kleju! Nie rozumiem.. co się ze mną dzieje?! Mój oddech przyspieszał z sekundy na sekundę, stając się coraz bardziej gwałtowny, a serce zaczynało pogoń niemalże tak samo wyczerpującą, jak moje myśli. Całe pomieszczenie wypełnił przyśpieszający dźwięk bicia mojego serca, który był monitorowany non stop przez jedną z maszyn. W oczach zawirowały łzy przerażenia, co tylko utrudniało mi wymyślenie jakiegoś sensownego wytłumaczenia. W panice zacząłem prawą dłonią odklejać materiał od lewej dłoni, jednak on wciąż przywierał. Nie chciał puścić mimo, że ładnie prosiłem. Kilka kropelek słonej cieczy uwolniło się z moich oczu i spłynęło w dół po policzkach, zostawiając swój mokry ślad na pościeli. Nie wiedzieć kiedy nagle drzwi od sali otworzyły się. Natychmiast spojrzałem w tamtą stronę, gdzie stało dwóch nieznanych mi mężczyzn. Jeden w białym kitlu, a drugi z jasnymi, krótkimi włosami, ubrany w ciemny mundur i ciężkie, czarne buty.

Without pastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz