Sam nie wiem co czuję. Czy żal czy smutek, czy cokolwiek innego. Ta cała sytuacja wysała ze mnie emocje, trudno mi określić jak na ten moment się czuję. Jestem szczęśliwy, ale z drugiej strony mam mętlik.
Kiedy odszedłem od ekipy nie miałem tak naprawdę życia. Każdy dzień wyglądał tak samo, a ja coraz bardziej obarczałem się winą. Odsunąłem od siebie wszystkich, którzy chcieli mi pomóc. Zgrywałem bohatera twierdząc, że poradzę sobie sam, ale to była tylko gra.
Zmieniło się wszystko kiedy poznałem ją. Aż śmieszne, że zwykła dziewczyna z zadziornym charakterem owinęła mnie wokół palca. Każda myśl była o niej nie ważne w jakiej byłem sytuacji. Coś czego nie czułam od dawna pojawiło się wraz z jej obecnością. Pisaliśmy, rozmawialiśmy godzinami, a mi wciąż było mało. Pokochałem jej złośliwe odzywki, piękny śmiech i jej jakże ciekawe opowiadania. Przy niej czułem, że rodzę się na nowo. Miała wady, ale dla mnie i tak była idealna. Sprawiła, że znów zacząłem się uśmiechać, odgarnąłem w końcu od siebie myśli związane z ekipą i rozpocząłem nowy etap w życiu z naszą relacją na czele. Zostawiłem przeszłość za sobą i skupiłem się na niej. W tamtym momencie cały mój świat opierał się na niej. Każda spędzona chwila, każda wiadomość, każda minuta rozmowy była dla mnie czymś najcenniejszym. Starałem się jak mogłem, żeby być dla niej najlepszy. Stała się moim oczkiem w głowie, obiecałem sobie, że będę o nią dbał i nigdy jej nie zranię, ale...
plany się pokrzyżowały. Wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Koniec nastąpił dzień przed Wigilią. Święta - czas, w którym powinniśmy być pogrążeni w świątecznych zakupach, przygotowaniach do tej najważniejszej kolacji i wizytach rodziny, a ja? Ja byłem pogrążony w bólu i żalu do samego siebie. Nie byłem gotowy na dziecko, sam jeszcze nie doroślałem, aby nawet psem się zająć, a co dopiero dzieckiem. Przez całe Święta siedziałem w pokoju i myślałem. W pewnym momencie już nawet łzy mi się skończyły. Nic nie jadłem, nie piłem. Od rana do wieczora siedziałem na łóżku czując wstręt do samego siebie. Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas i pomyśleć, zatrzymać się. Kochałem ją i to cholernie, ale nie chciałem jej oszukiwać. Przetwarzałem sobie jej płacz i cierpienie widoczne w niegdyś pełne szczęścia oczu. Wtedy myślałem, ze już nigdy sobie tego nie wybaczę, do końca życia będę żałował tego, że ją zraniłem. Byłem przekonany, że nienawidzi mnie za to i pewnie nie chcę mnie widzieć na oczy, a kiedy napływała mi myśl, że nigdy nie będę mógł ją przytulić, pocałował, powiedzieć, że ją kocham nie widziałem sensu życia. Byłem głupi, bardzo głupi...
Przez ten cały czas ekipa nie odstąpiła mnie na krok. Nie miałem ochoty na rozmowy, co w stu procentach zrozumieli, jedynie czasem przyszli, aby dać mi jedzenie lub sprawdzić czy wszystko ze mną dobrze, za co będę im dziękować do końca życia. To dzięki nim stanąłem w końcu na nogi. Pomogli mi zrozumieć, że nie cofnę tego co zrobiłem, a czas na użalanie się nad sobą właśnie się skończył. Swoją miłością i troską choć częściowo zagoili moją "ranę". Obiecałem sobie wtedy, że zamykam raz na zawsze przeszłość i zapominam o tym co się działo wcześniej, długo to jednak nie trwało.
Poprosiła o spotkanie, nie chciałem, bałem się, że uczucia powrócą. Mimo wszystko się zgodziłem, nie mogłem jej odmówić, nie przyznałem tego sam przed sobą, ale okropnie za nią tęskniłem. Dlatego też kiedy ją zobaczyłem serce podskoczyło mi do gardła. Może i nie miała wielkiego brzuszka, ale i tak był on widoczny. Wyglądała pięknie, tak delikatnie, ale jak zawsze z pazurem.
Już wcześniej podjąłem decyzję. Miałem zamknąć przeszłość na zawsze, więc odmówiłem kontaktu z dzieckiem. To nie tak, że wyrzekłem się własnego dziecka, po prostu delikatnie podkreśliłem, że nie chcę się widywać z dzieckiem, ale inaczej to zrozumiała. Wiem, wiem, że jest i pewnie będzie jej ciężko, ale czy na pewno chciałaby, abym poznał dziecko, którego nie chciałem?
Teraz ona ma Marcina, może i nie są jeszcze razem, ale daję im trochę czasu, a na pewno w końcu do tego dojdzie. Gdyby sama sobie nie radziła zawsze może się nim wesprzeć. To co nas łączyło jest dla mnie już przeszłością, a jeśli myśli, że znów wtargnie do mojego życia to się grubo myli. Uważam, że każdy z nas powinien się zająć swoim życiem i swoimi sprawami. Chcę ruszyć dalej nie grzebiąc w przeszłości. Chcę skupić się na sobie i własnym rozwoju. Spróbować czegoś nowego, a nie dalej żyć czymś co nie jest już istotne. Oboje wycierpieliśmy ogromnie dużo, ale mniejsze straty poniesiemy nie będąc razem niż gdybyśmy byli. Mógłbym dalej o nią walczyć, ale czy to ma sens? Ona ma już kogoś innego i tak pewnie teraz nie chcę mnie widzieć na oczy. Są pewne sytuację w życiu, w których warto odpuścić dla dobra siebie i tej drugiej osoby.
Kiedy skończyłem pisać poczułem ogromną ulgę z serca. Nie chciałem czytać tego od nowa, więc zamknąłem laptopa i odłożyłem go na ówczesne miejsce.
-W końcu -mruknąłem opatulając się kołdrą.
dzisiaj troszkę bardziej taki "przemyśleniowy" rozdział, koniecznie napiszcie czy Wam się podobał!
CZYTASZ
Puzon, mamy problem/Tromba
Fiksi PenggemarBłędy przynoszą ból, cierpienie i nienawiść. Przynoszą wszystko co najgorsze i wszystko co jeszcze nieodkryte. Błędy niosą koniec. Definitywny, nieodwracalny koniec, który dla tak wielu jest nie do udźwignięcia. Do takiego stopnia, że kiedy stają pr...