XV

577 40 7
                                    

Po śniadaniu wzięła kolejny tego dnia prysznic. Na zewnątrz zaczęło padać i zbierała się nieciekawa mgła. Podeszła do okna i sprawnie wyskoczyła po czym wspięła się na dach. Usiadła na krawędzi i patrzyła się w niebo. Było pochmurnie ale Liv to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, uwielbiała patrzeć jak obłoki płyną po nieboskłonie. Z zadumy wyrwał ją dźwięk za jej plecami. Poderwała się szybko sięgając do buta po sztylet. Zaklęła pod nosem przypominając sobie, że całą broń skonfiskowali jej póki nie złoży przysięgi. Spojrzała w stronę hałasu i po chwili ujrzała rękę i zaraz potem nogę. Ktoś wspinał się za nią na dach. W końcu pokazała się kręcona, czarna czupryna.

- Jak Ty tu włazisz?! - krzyknął Tom. - Przecież to jest praktycznie niewykonalne. - sapał cały czerwony.

Gdy już udało mu się wdrapać padł na dach zdyszany i wyczerpany. Był to komiczny widok. Czarnowłosa spojrzała na niego z iskierkami rozbawienia w oczach. Chłopak powoli wstał lecz nogi trzęsły mu się z wysiłku i niebezpiecznie odchylił się do tyłu. Liv doskoczyła do niego, złapała go za koszulę i pociągnęła do siebie. Widząc jego przerażoną twarz zaśmiała się w głos. Niebieskooki patrzył na nią skołowany. Czy ona kiedykolwiek wcześniej się śmiała? Był pewny, że nie. Przez miesiąc w Korpusie ledwo się uśmiechała nie mówiąc o śmiechu. Stał tak chwilę w osłupieniu i po chwili dołączył do niej wraz ze swoim śmiechem. Umilkli po chwili i podziwiali obłoki.

- Dlaczego tak często wchodzisz na budynki? - zaczął.

Postanowił nie poruszać tematu śmiechu, czuł, że nie jest to przyjemny dla niej temat.

- Hmm... Chyba dlatego, że mogę na wszystkich patrzeć z góry. - westchnęła. - Wszystko widzę, obserwuję a ludzie raczej rzadko patrzą ponad głowy więc jestem praktycznie niewidoczna. - wyjaśniła.

- Nie boisz się, że spadniesz? - dopytał.

- Nie, podoba mi się ta adrenalina. Jeden źle postawiony krok a ze mnie zostanie mokra plama. - uśmiechnęła się pod nosem.

Spojrzał na nią uważnie. Była piękną kobietą, może nie najładniejszą jaką spotkał na swojej drodze ale była wyjątkowa. Łagodne rysy szczęki okalały czarne, teraz rozpuszczone włosy. Widoczne kości policzkowe nadawały jej szlachetnego wyglądu a czarne oczy spowijały długie, równie ciemne rzęsy. Pod lewym okiem miała małą bliznę, pewnie od noża a prawy łuk brwiowy zdobiła szrama świadcząca, że kiedyś był on rozcięty.

- Mam coś na twarzy? - zapytała.

- Skąd ta blizna? - zapytał wskazując na blady ślad ciągnący się od kręgów szyjnych, po łuku aż po obojczyk.

Mimowolnie dotknęła tego miejsca. Przypomniała sobie jak wojsko przyłapało ją na kradzieży chleba. Jeden z żołnierzy przyłożył jej ostrze do karku a drogi do brzucha i jeszcze dwóch stało po jej bokach. Wiedziała, że nie wyjdzie z tego bez szwanku, nie miała się jak ruszyć nie robiąc sobie krzywdy. Wtedy zrobiła krok w tył. Lekko naparła na ostrze za sobą, szybko zrobiła obrót i zaczęła biec ile sił w nogach. Ostrze mężczyzny za nią przecięło jej skórę aż do obojczyka. Oni w szoku, że dziewczyna dobrowolnie zadała sobie ból tylko po to żeby uciec stali chwilę lecz zaraz rzucili się za nią w pogoń. Nie mięli już szans jej złapać. Tak do kolekcji dołączyła ta rana.

- Skąd masz taki krzywy ryj? - spojrzała na Toma zimno.

Nadal mu nie ufała.

- Dobra, dobra już nie pytam. - podniósł ręce do góry. - Jak będziesz chciała to powiesz mi coś o sobie. - dodał i położył się na plecach.

Leżeli tak do momentu kiedy chłopak musiał iść rozpocząć gotowanie obiadu dla Zwiadowców. Dziewczyna poszła za nim. Chciała zrobić sobie kawę.

Weszli do kuchni a na miejscu spotkali pozostałe cztery osoby przydzielone do stołówki. Spojrzeli na nią niepewnie. Zupełnie ich zignorowała. Zalała zmielone ziarna gorącą wodą i usiadła do stołu sącząc napar. Na sali nadal panowała cisza.

- No dobra. - zaczął. - Ja jestem Tom a to jest Liv. - wskazał na nią. - Liczę na współpracę. - uśmiechnął się.

- Natsu. - ukłoniła się pulchna dziewczyna.

- Leon. - powiedział okularnik.

- Kristof. - skinął głową białowłosy.

- A ja jestem Miria! - uśmiechnęła się wysoka dziewczyna. - Miło mi was poznać. - ukłoniła się.

Cała piątka zabrała się do roboty. Po 30 min skończyli a do sali zaczęli schodzić się Zwiadowcy. Tom podszedł do stolika Wilczycy i postawił przed nią posiłek. Ona skinęła tylko głową w podziękowaniu i zabrała się do jedzenia. Po chwili przysiadła się do nich Miria. Brunetka zerknęła na nią znad talerza. Miała niebieskie włosy, pewnie farbowane oraz równie niebieskie prawie granatowe oczy. Duże usta i zgrabny nos sprawiały, że była naprawdę ładna. Była też bardzo wysoka, nawet wyższa od Toma. Mogła mieć nawet 180 cm wzrostu.

- Czemu otaczają mnie same wielkoludy? - zastanawiała się Liv.

- Czy mogę zobaczyć Twój sławny wisiorek? - zapytała niebieskowłosa.

- Nie. - warknęła czarnooka.

Tom tylko się zaśmiał.

- Szkoda. Może innym razem. - mruknęła.

Zaraz potem uśmiechnęła się szeroko i zaczęła plotkować z Tomem. Gdy kończyli już posiłek a większość osób wyszła z sali drzwi otworzyły się z hukiem. Do stołówki wpadła Hange.

- Chodźcie pomóc. - rzuciła tylko i wybiegła.

Wszyscy, którzy byli na miejscu wyszli na plac. Oddział wrócił z wyprawy i trzeba było pomóc w transporcie rannych do skrzydła szpitalnego. Liv skierowała swoje kroki prosto w tamto miejsce. Wiedziała, że bardziej się przyda podczas opatrywania ran niż transportu tych ciężkich żołnierzy po schodach. Miała ogromne doświadczenie w leczeniu chorób i ran, wszystkie swoje opatrunki robiła sama i często bandażowała Jake'a. Podeszła do pierwszego mężczyzny, nie miał on ręki a krwawienie było obfite. Zajęła się nim z beznamiętnym wyrazem twarzy a on patrzył na nią z przerażeniem. Dopiero gdy zrozumiał, że kobieta chce mu pomóc rozluźnił się nieco i pozwolił robić jej co do niej zależy. Gdy skończyła skierowała się do kolejnego łóżka.

- Dziękuję. - powiedział jej pacjent.

Ona nawet się nie zatrzymała.

- Po co ja to robię? - zapytała siebie w myślach. - Jestem tutaj miesiąc, nie znam ich i jestem tutaj wbrew mojej woli. Powinnam mieć ich wszystkich w dupie i pozwolić zdechnąć. - myślała.

Lecz wbrew samej sobie zajęła się kolejnym rannym. Do sali weszli Erwin, Levi i Hange niosąc towarzyszy chociaż sami też byli poobijani. Liv podeszła do Erwina.

- Siadaj. - wskazała na łóżko.

- Nie zapominasz się? - spojrzał na nią. - To ja tu wydaję rozkazy. - zgromił ją.

- Nie kiedy to ja zajmuje się rannymi a Pan jest jednym z nich. - powiedziała zimno. - Proszę usiąść. - powiedziała. - Lepiej? - dodała wrednie.

Usiadł na łóżku i pozwolił się opatrzyć. Zmoczyła szmatkę i wytarła jego zaschniętą krew z twarzy. Nachyliła się nad nim a jej stalowy wisiorek wypadł zza koszulki. Przyglądał mu się gdy dziewczyna przemywała mu rany.

- Skąd go masz? - zapytał.

Wiedziała o co chodzi. Nie chciała odpowiadać a jego pytanie nie było rozkazem więc milczała. Przyjrzała mu się, miał rozcięty łuk brwiowy. Wzięła nić i igłę, zdezynfekowała ją i przybliżyła się do niego.

- Może zaboleć. - powiedziała i wbiła igłę.

Nie skrzywił się, nie zasyczał ani nie wyrwał czym zasłużył na jej uznanie. Nie dała po sobie tego poznać ale była w lekkim szoku. Pamiętała ból towarzyszący zszywaniu brwi, może Jake był mniej delikatny ale bolało jak cholera. Gdy skończyła Erwin spojrzał w lusterko by obejrzeć jej dzieło.

- Masz wprawę. - powiedział. - Szyłaś siebie czy kogoś? - zapytał.

- Łuk brwiowy komuś ale wiele razy sama siebie łatałam. - odparła i poszła do kolejnych Zwiadowców.

Smith patrzył za nią i głęboko myślał jaką przeszłość ma ta kobieta.

Czarne Serce || Erwin Smith x OC ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz