11.

809 58 13
                                    

Wrócił do siebie i z westchnieniem ulgi opadł na fotel. Noga bolała go tak, że nie potrafił na niczym się skupić. Wiedział, że powinien ją obejrzeć, oczyścić ranę i zastosować jakieś leki, ale nie miał na to siły.

Zamknął oczy i starając się nie myśleć o obezwładniającym bólu, przywołał w pamięci obraz Quirrella. Nauczyciel Obrony musiał być doskonałym aktorem. Tylko w momencie, gdy zmierzał na trzecie piętro wydawał się być pewny siebie i zdecydowany. W każdej innej chwili udawał. Wcale nie był wystraszonym, roztrzęsionym jąkałą, za jakiego chciał uchodzić. I właśnie dlatego wydawał się Severusowi znacznie bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem niż początkowo sądził.

Nadal nie wiedział, czy Quirrell chce wykraść Kamień dla siebie czy rzeczywiście współpracuje z Czarnym Panem, ale w zasadzie to nie było w tym momencie istotne. Bardziej martwiło go, czy Kwiryniusz da radę przejść przez resztę zabezpieczeń chroniących Kamień. Bo Puszek mógł być przeszkodą, ale był też tylko psem, którego na pewno da się unieszkodliwić jakimś zaklęciem.

Nagle poczuł, że robi mu się słabo. Zrozumiał, że zbyt długo zwlekał i że już dawno powinien był zażyć coś przeciwbólowego. Teraz już było na to za późno – stracił przytomność, zanim zdążył podnieść się z fotela.

*

Następnego dnia Cassandra stawiła się w Hogwarcie z samego rana. Zdziwiła się, gdy okazało się, że drzwi laboratorium są zamknięte i że nikt nie reaguje na pukanie. Czyżby profesor Snape zaspał?

Ta myśl była tak absurdalna, że dziewczyna roześmiała się nerwowo i pomyślała, że to pewnie znowu jakiś test. Westchnęła i zaczęła się zastanawiać, co powinna dalej zrobić. Nie chciała włamywać się do pracowni, ani sterczeć bez sensu na korytarzu, więc postanowiła sprawdzić, czy przypadkiem profesor nie czeka na nią w Wielkiej Sali lub w swoim gabinecie.

Po kilkunastu minutach bezsensownego biegania po schodach i korytarzach, wróciła do lochów. Niepewna, czy dobrze robi, zaryzykowała i zapukała do drzwi jego prywatnych komnat.

*

Snape odzyskał przytomność w momencie, gdy stojący w jego sypialni budzik wybił godzinę szóstą rano. Był jednak tak osłabiony, że nie dał rady podejść do niego, żeby go wyłączyć.

Czuł, że ma gorączkę wywołaną trucizną, która wciąż płynęła w jego żyłach, bolała go już nie tylko noga, ale też całe ciało. Spanie na niewygodnym fotelu kompletnie go połamało. Do tego natarczywy dźwięk budzika potęgował ból głowy, który zdawał się dominować nad resztą jego dolegliwości.

Drżącą ręką odszukał różdżkę i na oślep miotał zaklęciami, przywołując do siebie różne przedmioty. Osiągnął w ten sposób tylko tyle, że stłukł kilka fiolek z eliksirami i zepsuł budzik, który teraz terkotał jeszcze głośniej.

– Kurwa mać! – warknął wściekle i nagle usłyszał pukanie do drzwi.

Nie odezwał się więcej, licząc na to, że stojący za drzwiami natręt zniechęci się i odejdzie. Po chwili jednak pukanie powtórzyło się.

– Profesorze Snape, jest pan tam? – usłyszał głos panny Flamel i westchnął zrezygnowany.

Wycelował różdżkę w drzwi, skoncentrował się z całych sił i zdjął zabezpieczenia, mówiąc:

– Wejść.

Snape wyglądał tak źle, że Cassandra powstrzymała się od zadawania pytań, tylko od razu podeszła do niego i zaczęła go pospiesznie badać. Zerknęła na ocalałe eliksiry leżące obok fotela i po chwili namysłu sięgnęła po pustą fiolkę. Zmieszała w niej eliksir przeciwbólowy, przeciwgorączkowy i coś na wzmocnienie i podała tę miksturę profesorowi.

Wypił ją bez słowa i oddał jej pustą fiolkę. Wiedział, że eliksiry potrzebują czasu, żeby zacząć działać, więc jeszcze nie próbował wstawać z fotela. Czuł się skrępowany jej obecnością. Raz, że jako jego uczennica nie powinna była oglądać go w takim stanie, a dwa, że był brudny, spocony i miał na sobie wczorajsze, w dodatku zakrwawione, ubrania. Nic jednak nie mógł na to poradzić, więc tylko zamknął oczy i zacisnął mocno szczęki.

Cassandra patrzyła na niego z mieszaniną troski i lęku. Nadal nie wiedziała, co się wydarzyło, ale wciąż bała się o to pytać. Dyskretnie odwróciła wzrok i zaczęła sprzątać bałagan, który zrobił Snape próbując przywołać skrzynkę z eliksirami. I w końcu wyłączyła ten przeklęty budzik.

– Panno Flamel... – odezwał się Severus, gdy poczuł się nieco lepiej. – Na moim biurku leżą klucze do laboratorium... Proszę tam iść i kontynuować swoją pracę... Niedługo do pani dołączę...

Jeśli Cassandra liczyła na choć jedno słowo podziękowania, to właśnie zrozumiała, że może się nigdy nie doczekać. Skinęła więc tylko głową, bez słowa zabrała klucze i poszła do pracowni.

Snape podniósł się z fotela i rozprostował się z głośnym trzeszczeniem kości. Tak szybko, jak się dało, poszedł do łazienki i unikając patrzenia w lustro, rozebrał się i wszedł pod prysznic.

Odkręcił gorącą wodę i pozwolił by rozgrzała jego zesztywniałe ciało. Rana na nodze zapiekła okropnie, ale nie przejął się tym. Umył się, wytarł i poszedł do sypialni, żeby się ubrać.

Dopiero wtedy zdecydował się spojrzeć na pogryzioną łydkę i zaklął. Ugryzienie wyglądało gorzej, niż się spodziewał. I w dodatku cały czas wypływała z niego jakaś żółtawa substancja zmieszana z krwią. Wrócił do łazienki i wyjął z apteczki opatrunek nasączony dyptamem. Nakleił go na ranę i dokończył ubieranie.

Zerknął w lustro. Świeżo umyte włosy zdążyły już podeschnąć i zaczęły się puszyć. Gdyby były trochę krótsze, to pewnie sterczałyby zawadiacko do tyłu, zupełnie jak u Harry’ego. Przygładził je i opuścił łazienkę. Wiedział, że nadszedł czas by pójść do laboratorium i wyjaśnić wszystko pannie Flamel. Nie chciał tego robić, ale przeczuwał, że może jeszcze potrzebować jej pomocy.

*

Kwiryniusz Quirrell po tym, jak wyprowadził trolla z powrotem w góry, wrócił do swojego mieszkania. Podobnie jak Snape rozpamiętywał to, co się wydarzyło tego wieczora. Przekonał się, aż za bardzo, że nie docenił dyrektora i jego pomysłowości. Droga do Kamienia wciąż była dla niego zamknięta, ale teraz miał jeszcze jeden problem – Severusa Snape’a. Wiedząc, że Mistrz Eliksirów go podejrzewa, musiał znacznie staranniej zaplanować swoje kolejne kroki. Albo zdobyć sojusznika.

Ta myśl była odświeżająca, choć ciężko powiedzieć, żeby nie pojawiała się już wcześniej. W zasadzie zastanawiał się nad tym od momentu, gdy poznał nazwisko praktykantki Snape’a. Od tamtej pory gromadził informacje na jej temat, a teraz zaczął je porządkować.

Cassandra Flamel była bardzo ambitna, to nie ulegało wątpliwości. Od samego początku jej nauki w Hogwarcie widać było, że największą pasją dziewczyny są eliksiry, ale pozostałe przedmioty także zaliczała na najwyższe oceny. Jednak to z alchemią związała swoje życie. No tak, tylko że tego można było się domyślić, wiedząc wyłącznie o tym, że wybrała staż u Snape’a. Poza tym niewiele było o niej wiadomo. Studiowała, była prymuską, miała dużo zajęć dodatkowych. Jednak nigdy nie spotykała się ze znajomymi ze studiów. Nie chodziła na imprezy, nie zapraszała nikogo do siebie, nikt nawet nie wiedział, gdzie mieszkała. Utrzymywała kontakty wyłącznie z członkami swojej rodziny, a i to niezbyt często.

Quirrell zaczął podejrzewać, że Flamel coś ukrywa. Jednak siedząc w szkole nie miał możliwości odkryć, co to mogło być. Jedynym punktem zaczepienia, jaki dostrzegł, było jej ubogie życie towarzyskie i chłodne relacje rodzinne. Jeśli dobrze to rozegra, dziewczyna wpadnie w jego ręce. I zacznie działać przeciwko swojej rodzince.

*

– Panie profesorze, nie chcę, żeby pomyślał pan, że jestem wścibska, ale czy mogę spytać, co panu dolega? – nie wytrzymała Cassandra, kiedy Snape w końcu pojawił się w laboratorium i kuśtykając podszedł do biurka.

Mężczyzna usiadł, zaczął przekładać leżące na biurku papiery i dopiero gdy stłumił cisnące mu się na usta złośliwości, spojrzał na swoją praktykantkę. Zaskoczony wyrazem jej twarzy, a zwłaszcza malującą się na niej troską, jeszcze przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.

– Miałem mały wypadek – odezwał się w końcu.
– Chyba nie taki mały, skoro standardowe leczenie nie podziałało – pozwoliła sobie zauważyć Cassandra.
– To nie pani sprawa, panno Flamel – odburknął. – Proszę się skoncentrować na swojej pracy.
– Gdyby mi pan powiedział, co się panu stało i czemu pan kuleje, to może mogłabym pomóc – stwierdziła urażona dziewczyna i pochyliła się nad kociołkiem.

Severus obserwował ją w milczeniu. Jeśli ktokolwiek w tej szkole mógłby mu pomóc, to tylko ona. Gdyby wiedział, czym się leczyć, bez wahania kazałby jej przyrządzić lekarstwo. Problem w tym, że wciąż nie miał pojęcia, jak zneutralizować jad, którym zatruł go Puszek.

– Niech będzie, pokażę pani, w czym problem – zdecydował, podwinął nogawkę i oderwał plaster. Zacisnął szczęki, gdy rana zapiekła.

Cassandra odłożyła chochlę, umyła ręce i podeszła do biurka. Spojrzała na odsłoniętą ranę i zachłysnęła się. Krew nie zrobiła na niej wrażenia, ale sącząca się ropa wydzielała nieprzyjemny zapach, od którego aż kręciło w nosie. Mimo tych niezbyt przyjemnych doznań, dziewczyna pochyliła się i uważnie obejrzała ranę.

– Coś pana ugryzło... i to coś miało niezbyt czysty pysk – stwierdziła.
– Tak pani myśli? – zdziwił się Snape. – Byłem przekonany, że to zwierzę jest jadowite.
– Niewykluczone – zamyśliła się. – Wydaje mi się jednak, że to może być wina bakterii beztlenowych... Nie oczyścił pan rany od razu, prawda?
– Byłem zajęty – mruknął. – Nie sądzi pani, że trochę za bardzo się to paprze jak na zwykłą ranę po ugryzieniu?
– Gdyby pan ją oczyścił, to by się nie paprała – zwróciła mu uwagę. – I jeszcze ten plaster! Zamknął pan te bakterie pod zbyt szczelnym opatrunkiem i zaczęły się żywić pańskimi tkankami!
– Skończyła pani? – warknął i opuścił nogawkę.
– Nie, panie profesorze – odparła niezrażona. – I w dodatku wiem, jak panu pomóc, ale... będzie pan musiał mi zaufać.

Snape zaklął w myślach. Nie pozostawiła mu wyboru, musiał się zgodzić na ten warunek. W końcu sam jej powtarzał, że ich relacja musi opierać się na zaufaniu. Niechętnie skinął głową.

– Proszę tu na mnie zaczekać, muszę na chwilę skoczyć do domu – powiedziała dziewczyna i podeszła do wieszaka, na którym wisiał jej płaszcz, ale głos Snape’a zatrzymał ją w pół kroku.
– Może pani skorzystać z kominka w moim mieszkaniu.

Odwróciła się szybko i zauważyła, że mężczyzna wstał i ostrożnie stawiając obolałą nogę zaczął iść w jej stronę.

– Nie powinien pan jej obciążać.
– Być może, ale jeśli mam siedzieć i cierpliwie znosić pani wymądrzanie się, to wolę robić to w nieco bardziej komfortowych warunkach – mruknął.

Dziewczyna powstrzymała się od komentarza i poszła za nim. Snape zaległ na kanapie w swoim salonie, a ona przez kominek przeniosła się do swojego mieszkania. Po kilku minutach wróciła podzwaniając buteleczkami jakichś eliksirów.

– Czy wie pan, jak mugole leczą tego typu rany? – spytała zaczepnie.
– Nie mam pojęcia – mruknął.
– Zakładają dreny, żeby odsączyć ropę na zewnątrz i...
– Aż tak to ja pani nie ufam – zastrzegł się na wszelki wypadek, ale kąciki ust delikatnie mu zadrżały.
– Niech się pan nie boi, zrobię to różdżką – zaśmiała się. – Ale poza tym leczenie będzie podobne.
– To znaczy?
– Przyspieszę gojenie się rany, podając panu środek, który wypłukuje martwe tkanki i zaaplikuję panu antybiotyk – oznajmiła mu. – Zgadza się pan?
– To miłe, że pani spytała – zakpił. – Zgadzam się.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz