21.

757 50 10
                                    

Dumbledore upewnił się, że Harry wrócił do dormitorium, a sam zszedł do lochów i zapukał do pokoju Severusa.

Mistrz Eliksirów był wyraźnie zaskoczony tą wizytą. Albus nie miał w zwyczaju nachodzić swoich podwładnych w ich czasie prywatnym. Owszem, grono pedagogiczne Hogwartu było ze sobą dosyć zżyte, ale jednak po całym dniu spędzonym w szkolnym gwarze, każdy wolał odpoczywać w ciszy i spokoju. I w samotności.

Po wysłuchaniu opowieści dyrektora, Severus zrozumiał, czemu zawdzięczał tę wizytę. A raczej – komu. Odetchnął głęboko i spojrzał na Dumbledore’a z wyraźnym zainteresowaniem.

– Chcesz powiedzieć, że Harry widział w tym Zwierciadle Lily i mnie? – spytał, a gdy dyrektor potwierdził skinieniem głowy, dodał: – Mnie a nie Pottera? Jesteś pewny?

– Myślę, że najbardziej na świecie chciałby chociaż raz zobaczyć swoją rodzinę – powiedział dyrektor z uśmiechem. – Rodziców... A nie mamę i jej męża czy Lily i Jamesa Potterów. Rozumiesz, co mam na myśli?

– Chyba tak – zamyślił się Severus. – Gdy trafił tam za pierwszym razem jeszcze nie wiedział, na kogo patrzy.

– Nie mógł świadomie wybrać, co chce zobaczyć, więc zobaczył to, czego skrycie pragnął – dodał Albus. – A później już widział te same osoby, co za pierwszym razem.

– Ale nadal myśli, że widział Pottera – zauważył przytomnie Snape.

– Niestety – westchnął Dumbledore, ale w jego oczach zapaliły się wesołe iskierki, jak zawsze, gdy wpadał na jeden ze swoich genialnych pomysłów. – Chociaż może...

– Co wymyśliłeś? – zainteresował się zaniepokojony Severus.

– Dowiesz się w swoim czasie – uśmiechnął się tajemniczo dyrektor.

– Już się boję – mruknął Snape.

– Och, tym razem to naprawdę świetny pomysł – zachichotał Albus, widząc powątpiewającą minę Severusa. – Przekonasz się. A teraz pomóż mi przenieść Zwierciadło... Wiem, jak je wykorzystać do ochrony Kamienia.

Snape, nie po raz pierwszy zresztą, doszedł do wniosku, że woli, gdy Dumbledore mówi „wiem” niż kiedy oznajmia mu, że właśnie wpadł na jakiś pomysł. W tym pierwszym przypadku przynajmniej chodzi o jakieś konkretne, dobrze przemyślane działanie, w drugim... nigdy nic nie wiadomo. Minerwa zawsze wtedy powtarza, że aż strach się bać.

Dlatego zanotował w pamięci, że powinien być przygotowany na najgorsze i bez słowa poszedł za dyrektorem do komnaty, w której stało Zwierciadło Ain Eingarp.

– Nie chcesz w nie spojrzeć? – spytał Dumbledore, widząc, że Severus obszedł lustro i stojąc za nim zaczął unosić je zaklęciem do góry.

– Nie – odparł zdecydowanie młodszy mężczyzna.

Nie musiał dodawać, że bał się tego, co mógłby w nim zobaczyć. Tego, co wciąż jeszcze mogło się czaić w głębi jego umysłu.

*

Następnego dnia Dumbledore przystąpił do realizacji swojego genialnego pomysłu. W tym celu udał się spacerem do chatki Hagrida i upewniwszy się, że gajowy jest w niej sam, wprosił się na herbatę i ciasteczka. I na szklaneczkę brandy.

– Tak sobie myślę, Hagridzie, że Harry chciałby mieć jakąś pamiątkę po rodzicach – powiedział, gdy już trochę rozmiękczył półolbrzyma alkoholem i wspomnieniami. – Coś, co mają inne dzieci... listy, zdjęcia, coś takiego...

– Zdjęcia? – podchwycił podchmielony Rubeus. – Mógłbym mu to zorganizować. Lily i James mieli wielu przyjaciół... mogę ich popytać... Może przyślą mi jakieś odbitki...

– Świetny pomysł, Hagridzie – uśmiechnął się ciepło dyrektor. – No, to ja już pójdę.

I zostawił gajowego pogrążonego we wspomnieniach a sam wrócił do zamku.

*

Severus próbował skupić się na czymś innym niż ciągłe rozpamiętywanie tego, co mu powiedział dyrektor. Jednak nie potrafił przestać myśleć o tym, że Harry nadal nie dostrzega tego, jak bardzo jest do niego podobny. A to przeklęte Zwierciadło tylko go w tym utwierdziło. Gdyby wiedział... Gdyby zobaczył podobiznę Pottera...

Niestety, Severus nie dysponował żadnym zdjęciem, na którym znajdowałby się James Potter. Nie miał także pojęcia, kto mógłby posiadać taką fotografię, w końcu prócz Lily nie mieli z Potterem żadnych wspólnych znajomych.

Zerknął na stojące na regale za biurkiem jedyne zdjęcie, na którym znajdował się w towarzystwie Lily. To był ostatni rok ich nauki, jakieś spotkanie Klubu Ślimaka... Wtedy postanowił ponownie ją przeprosić, a ona w końcu zgodziła się go wysłuchać. I było prawie tak, jak dawniej...

Otrząsnął się i skupił na rzeczywistości. Lily nie żyła i nic nie mogło tego zmienić, a on nie chciał tracić czasu na rozważania o przeszłości. To już minęło, a on zapłacił za każdy swój błąd ogromną cenę.

Zerknął na pracującą niedaleko pannę Flamel. Dziewczyna ostatnio prawie się nie odzywała. Odkąd rozpoczął się jej sprawdzian z trucizn i antidotów zaczęła zostawać na noc w zamku i, z niewyjaśnionych przyczyn, to zdawało się źle wpływać na jej samopoczucie.

Snape nie miał w zwyczaju wypytywać swoich stażystów o ich życie prywatne, ale zwykle i tak wiedział o nim więcej niżby sobie życzył. A to komuś się wyrwało, że woli siedzieć w szkole niż użerać się ze wścibską teściową, a to ktoś był nieuważny, bo spieszył się na randkę i tym podobne sytuacje, które coś mu mówiły o jego uczniach.

Cassandra, poza kilkoma wzmiankami o swoich rodzicach i braciach, nie mówiła w ogóle o swojej sytuacji życiowej. Nie wiedział, czy miała kogoś bliskiego, jakiegoś męża, narzeczonego czy innego chłopaka. Na dobrą sprawę nie miał pojęcia, gdzie mieszkała, co ją interesowało oprócz alchemii, ani dlaczego upierała się przy tym, by mieszkać poza Hogwartem.

To ostatnie wydawało mu się dotychczas dziwaczną fanaberią, ale teraz zaczął podejrzewać, że coś się za tym kryło. Podobnie jak za jej wzmianką, że spanikowała, gdy dostała od niego list. Czyżby panna Flamel skrywała przed światem jakąś mroczną tajemnicę?

Odrzucił tę myśl jako niedorzeczną, ale ona i tak czaiła się gdzieś na granicy świadomości. Przynajmniej do czasu, gdy dostrzegł, że dziewczyna nie patrzy na to, co robi.

Podbiegł do niej, szarpnął ją za rękę i pociągnął na podłogę. Zdążył jeszcze nakryć ich oboje swoją peleryną, gdy ścianami laboratorium wstrząsnęła niewielka eksplozja.

Kociołek z głuchym łoskotem potoczył się gdzieś po posadzce, rozlewając wszędzie dookoła resztki wrzącego antidotum. Posypały się szklane rurki, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Brzdęknęła cicho rozpryskująca się fiolka z trucizną.

Zdumiona Cassandra uniosła do oczu dłoń, w której tkwiły resztki szkła z fiolki. W chwili wybuchu trzymała ją w dłoni, a gdy upadła na ziemię, musiała ją stłuc. Zanim zrozumiała, co się stało, kilka kropel trucizny zdążyło spłynąć wzdłuż jej dłoni wprost do jednej z ranek. Dziewczyna rozpłakała się.

– Gratulacje, panno Flamel, właśnie wysadziła pani swój pierwszy kociołek – warknął Snape dźwigając się z ziemi.

Zlustrował uważnie wnętrze pracowni. Wbrew pozorom nie było tak źle. Kociołek co prawda pękł, ale szklana aparatura alchemiczna była cała, chociaż porozrzucana po całej podłodze. Szkło okazało się naprawdę odporne, jak zapewniał go sprzedawca. Ze skorup kociołka udało mu się nawet pobrać próbkę substancji, którą warzyła dziewczyna.

Pozostałe stanowiska nie zostały w żaden sposób uszkodzone, bo pamiętny własnych eksperymentów, zawczasu zabezpieczył je specjalnymi zaklęciami. Nadal można było wysadzić wszystkie kociołki, ale pojedynczo a nie na zasadzie reakcji łańcuchowej.

– Niech pani przestanie rozpaczać, nic się nie stało – westchnął. – Chociaż będzie pani musiała tu posprzątać.

– Ja nie... nie dlatego... – wyjęczała i rozpłakała się jeszcze mocniej. – To ten eliksir...

Spojrzał na nią uważniej. Była na granicy histerii, a łzy ciurkiem płynęły po jej policzkach. Zaklął pod nosem. Jeśli to naprawdę był skutek działania jednej z trucizn, Eliksiru Tysiąca Łez, to dziewczyna mogła stracić zmysły, a nawet umrzeć z odwodnienia.

Podszedł do niej i pomógł jej wstać. Z trudem hamując narastający w nim warkot, otworzył tajne drzwi prowadzące z pracowni wprost do jego komnat. Nie chciał jej wyprowadzać na korytarz, gdy była w takim stanie. Posadził ją na kanapie i po chwili namysłu wezwał do siebie Poppy Pomfrey.

– Co jej się stało? – spytała rzeczowo pielęgniarka, od razu odgadując, że nie chodzi o zwykły atak histerii.

– Eliksir Tysiąca Łez – odparł krótko. – Prawdopodobnie dostał się do krwiobiegu, gdy stłukła fiolkę.

Cassandra nie była w stanie nic powiedzieć, ale potwierdziła kiwając głową. Poppy westchnęła z dezaprobatą. Zawsze to samo. Jak nie Severus i jego ryzykowne eksperymenty, to któryś z jego uczniów lub stażystów.
Przygotowała dziewczynie solidną porcję Eliksiru Nawadniającego i opatrzyła jej dłonie.

– Masz na to jakąś odtrutkę? – spytała Severusa.

– Odrobinę – mruknął. – Panna Flamel miała ją przygotować, ale, jak widzisz, trochę jej nie wyszło.

– To bierz się do roboty, a ja postaram się, żeby do tego czasu Cassandra się nie odwodniła – zarządziła Pomfrey i nie czekając na jego odpowiedź, zaczęła się szarogęsić w jego mieszkaniu.

Severus już miał jej powiedzieć, co myśli o takim traktowaniu, ale tylko zacisnął mocniej zęby i wrócił bez słowa do pracowni. Jeszcze będzie miał na to czas, a teraz ważniejsze było uwarzenie odtrutki dla panny Flamel.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz