58.

437 46 2
                                    

Cassandra weszła do skrzydła szpitalnego razem z panią Pomfrey.

– Och, moja droga, to wspaniała wiadomość – mówiła rozradowana pielęgniarka zbliżając się do łóżka Hermiony. – Panno Granger, ma pani gościa.

Dziewczyna otworzyła oczy i nie zdołała ukryć zaskoczenia. Bardziej zdumiona byłby tylko, gdyby przy swoim łóżku zobaczyła Snape’a.

– Panno Flamel, czy coś się stało? – spytała.

– Patrząc na ciebie, to chyba ja powinnam o to pytać – zaśmiała się Cassie. – Na szczęście nie muszę. I w dodatku mam tutaj coś, co ci pomoże.
Wyciągnęła z torby wielką butlę wściekle czerwonego, gęstego płynu.

– Co to jest? – zainteresowała się mimo woli Hermiona.

– To Eliksir Detransformujący – odparła Flamel. – Zwykle podaje się go ofiarom nieudanych eksperymentów z transmutacją, ale myślę, że tobie nie zaszkodzi.

– Pewnie nie – zgodziła się dziewczyna. – A skąd w ogóle pani wiedziała, co... mi dolega?

Cassandra nalała trochę eliksiru do szklanki, którą następnie podała Hermionie.

– Dyrektor poinformował grono pedagogiczne, że przez jakiś czas będziesz nieobecna na lekcjach i... poprosił profesora Snape’a o jakieś lekarstwo dla ciebie. A on z kolei kazał mi uwarzyć ten eliksir w ramach praktyk.

– Dziękuję – mruknęła Hermiona i ostrożnie powąchała zawartość szklanki. – Pachnie truskawkami!

– Powinny trochę zabić smak właściwego eliksiru, a przy tym nie wpływają na jego działanie – uśmiechnęła się lekko Cassandra. Poczekała, aż dziewczyna wypije lekarstwo i spytała: – Powiesz mi, co dokładnie ci się przydarzyło?

– Wolałabym nie – odparła zawstydzona Granger.

– A jeśli sama zgadnę?

Hermiona patrzyła na nią podejrzliwie i biła się z myślami. Czy powinna się przyznać? Czy mogła jej zaufać? A co jeśli panna Flamel wygada wszystko Snape’owi? Z drugiej strony, może warto porozmawiać z kimś dorosłym, kto może wiedzieć o tym, co się dzieje w szkole więcej niż ona i jej przyjaciele?

– Wtedy pani powiem – zdecydowała się.

– Wypiłaś Eliksir Wielosokowy z dodatkiem kociej sierści – powiedziała konspiracyjnym szeptem Cassandra. – Bo to ty go warzyłaś w łazience Jęczącej Marty, prawda?

– Tak, ja, ale skąd...

– Prowadzę własne śledztwo w sprawie Komnaty Tajemnic i kilkakrotnie byłam w tej łazience. Widziałam twój kociołek i... muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem. Tylko nie wiem, czemu użyłaś kociego włosa?

– To był wypadek – westchnęła Hermiona.

– Tak myślałam – Cassandra uśmiechnęła się do niej pocieszająco. – Każdemu zdarzają się błędy.

– Ja swój zapamiętam na długo.

– W kogo planowałaś się zmienić?

– To już nieważne i tak nic by to nie dało.

– Ale miało to związek z Komnatą Tajemnic, prawda? – indagowała cierpliwe Flamel.

– Tak... chcieliśmy się dowiedzieć czegoś więcej o Komnacie i dziedzicu Slytherina, ale nic z tego nie wyszło – wyznała. – I nadal jesteśmy w punkcie wyjścia. Tak naprawdę dopiero teraz, kiedy leżę tutaj z nimi – wskazała ręką spetryfikowanych – zaczynam się naprawdę bać... Co to za potwór? Czemu nikt poza ofiarami go nie widział? Kto i jak go kontroluje?

Wyrzuciła z siebie te pytania i utkwiła spojrzenie mądrych, brązowych oczu w Cassandrze, która nagle zaczęła odczuwać presję. Chciała uspokoić tę dziewczynę, zapewnić ją, że dorośli mają wszystko pod kontrolą, a jednocześnie nie mogła powiedzieć jej całej prawdy, bo wtedy zdecydowanie podpadła by Snape’owi. Dlatego powiedziała dokładnie tyle ile mogła:

– Też się nad tym zastanawiałam... zresztą nie tylko ja. Od profesora Dumbledore’a wiem, co zeznawali świadkowie wydarzeń sprzed pięćdziesięciu lat i tak myślę, że jest tylko jedno stworzenie... – sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej książkę, którą wcześniej pokazał jej Snape, a w którą później razem powtykali zapisane jej pismem notatki o okularach lustrzanych – Bazyliszek. Przeczytaj i powiedz, co myślisz.

Hermiona chciwie rzuciła się na książkę i szybko przebiegła wzrokiem fragment dotyczący bazyliszka. W tym czasie Cassandra wyliczała:

– Marta umarła po spojrzeniu w gadzie oczy. Z zamku uciekają pająki, podobno wtedy też tak było, a Hagrid mówił, że nawet akromantule były przerażone. No i od początku roku skarży się, że coś wybija mu koguty.

– Tak, to by się zgadzało – przytaknęła Hermiona. – Tylko kto za tym stoi i jak...
Urwała w pół słowa. Wiedziała jak. W końcu bazyliszek to wąż, a skoro rządził nim potomek Salazara, to mógł znać mowę wężów... To dlatego Harry słyszał głos, którego nikt inny nie mógł usłyszeć!

– On go słyszał, a my nie, ale czemu go nie widzieliśmy? – wyszeptała, z czego zdała sobie sprawę dopiero, gdy panna Flamel nachyliła się nad nią.

– Kto go słyszał? – spytała cicho.

– Harry – wyjawiła Hermiona. – On... jest wężousty. I kilka razy słyszał jakiś bezcielesny głos, ale nie przyszło nam do głowy, że to się ze sobą łączy.

– Żadne z was nie zostało spetryfikowane lub... zabite, więc raczej nie spotkaliście się z bazyliszkiem oko w oko – stwierdziła Cassandra i zamyśliła się.

Dziewczyna mogła mieć rację. Tylko gdzie znajdował się wąż, którego Harry słyszał, chociaż nikt go nie widział? Bazyliszek raczej nie był małym zwierzątkiem, które można minąć niezauważenie na korytarzu. Czyżby przemieszczał się po szkole w inny sposób? Za ścianami? Czy są tam jakieś tajne korytarze? A może...

– Rury! – wykrzyknęła tryumfalnie Hermiona, która najwyraźniej myślała o tym samym.

– Możliwe, że masz rację – ostrożnie zgodziła się z nią Cassandra. – Będę musiała to sprawdzić.

– Pomogłabym, ale w tym stanie... – jęknęła żałośnie dziewczyna.

– I tak już bardzo mi pomogłaś – zapewniła ją stażystka. – Mam prośbę. Nie mów nic Harry’emu dopóki będziesz uziemiona w skrzydle szpitalnym. Wiem, że Potter i tak uprze się doprowadzić sprawę do końca, ale wolałabym, żebyś była wtedy przy nim. No i pomyśl o jakimś zabezpieczeniu... Bazyliszek jest naprawdę niebezpiecznym stworzeniem.

– Obiecuję, że na razie zachowam to w tajemnicy – powiedziała uroczyście Hermiona. – A te okulary... W książce były notatki... Myśli pani, że zadziałają?

– Mam nadzieję, bo sama zamierzam z nich korzystać – odparła Cassie z uśmiechem. – Muszę wracać. Pamiętaj o eliksirze, trzeba go pić trzy razy dziennie, po posiłku. Do zobaczenia, Hermiono.

– Do zobaczenia, panno Flamel.

*
Cassandra wróciła do gabinetu Snape’a i z westchnieniem ulgi opadła na fotel.

– Czy mogłabym dostać coś do picia? – spytała zdyszana i zaraz dodała: – Jeśli to nie problem, profesorze.

Snape zerknął na nią. Ostatnio jej zakłopotanie strasznie go bawiło. Wezwał skrzata, zamówił u niego herbatę i sok dyniowy i usiadł na wprost stażystki.

– Jak poszło? – spytał krótko.

– Lepiej niż przypuszczałam. To był genialny pomysł, żeby porozmawiać z Hermioną! Obiecała, że na razie nic nikomu nie zdradzi, ale założę się, że jeśli dojdzie do kolejnego ataku, to nie wytrzyma i powie Harry’emu o bazyliszku. Za to zainteresowała się okularami, więc jest szansa, że zadba o bezpieczeństwo zanim postanowią zrobić coś głupiego.

– Czyli wszystko przebiegło zgodnie z planem – wtrącił Snape, gdy dziewczyna przerwała, by napić się dostarczonego przez skrzata soku.

– Tak. W dodatku odkryłyśmy, jak bazyliszek porusza się po zamku – powiedziała z tryumfem. – Rurami!

– Skąd takie przypuszczenie? – zainteresował się Severus.

– Wiedział pan, że Harry rozumie mowę wężów? I że skarżył się, że słyszy głosy? – spytała.

– Tak, ale... – urwał i popatrzył na nią z uznaniem. – To rzeczywiście ma sens. Nie łączyłem tych głosów z Komnatą Tajemnic, no ale aż do wczoraj nie wiedziałem o bazyliszku. Brawo, panno Flamel.

– Dziękuję – szepnęła i zarumieniła się delikatnie. – Co teraz?

Było to wyjątkowo niefortunnie zadane pytanie. Przynajmniej w odczuciu Severusa, który poczuł się trochę niepewnie. O co tak naprawdę pytała? Czy chciała od razu zabrać się do pracy, czy może... Odrzucił każde „może”, które przyszło mu do głowy, odchrząknął i powiedział:

– Przede wszystkim musimy zabronić uczniom korzystać z tej łazienki, a najlepiej z całego korytarza.

– Niektórych to i tak nie powstrzyma – zauważyła rozsądnie Cassandra.

– Pewnie nie, ale może pozwoli zminimalizować ilość ofiar – odparł Snape. – Ustalę to z dyrektorem, ale to dopiero jutro. Najpierw powinniśmy zająć się okularami i przygotować tajny schowek Salazara.

– Jeśli Hermiona dotrzyma słowa, to spokojnie zdążymy to zrobić.

– Tak. O ile go dotrzyma.

Flamel skinęła głową. Mogła podejrzewać, że dziewczyna długo nie wytrzyma i wygada wszystko Harry’emu i Ronowi.

– Ma pan rację, musimy się spieszyć – powiedziała i uśmiechnęła się. – Możemy zacząć od razu.

– Podoba mi się pani zapał – stwierdził z rozbawieniem Severus i podniósł się z fotela. – W takim razie zapraszam do laboratorium.

*

Cassandra nie była w stanie policzyć, ile godzin spędziła w szkolnej pracowni, ale tego dnia poczuła, jakby była tam po raz pierwszy. Być może dlatego, że tym razem nie warzył się tam żaden eliksir.

Najpierw przerysował znaleziony w książce szkic na arkuszu pergaminu, a później ze szkiełek laboratoryjnych stworzył formę do odlewania oprawek okularów. Wypełniał ją stopioną cyną i odkładał do wystygnięcia. Cassie za pomocą szablonu wycinała szkiełka z wielkiej tafli lustra, które wcześniej wymontowali z łazienki.

Każda czynność wymagała skupienia i precyzji, dlatego niewiele ze sobą rozmawiali, co wcale im nie przeszkadzało. Zwłaszcza Severusowi, który obawiał się, że Flamel będzie chciała za wszelką cenę wypełnić błogą ciszę zbędnym gadaniem. Zaskoczyło go to, że w jej towarzystwie pracowało mu się tak dobrze i swobodnie.

Gdy skończył z ostatnimi oprawkami, zerknął na nią i uśmiech sam wypłynął na jego usta. Była skoncentrowana na swoim zadaniu, nożyk w jej szczupłej dłoni płynnie sunął po wyrysowanych na lustrze liniach. Emanowała spokojem i pewnością siebie, których na co dzień nie było po niej widać. Spochmurniał i odwrócił wzrok. Dlaczego, gdy z nim rozmawiała stawała się niepewna i nerwowa? Czyżby nadal tak ją przerażał? Jakoś nie mógł w to uwierzyć. To dlaczego?

– Panie profesorze, skończyłam – przerwała mu rozmyślania. – Myśli pan, że to wystarczy?

– Powinno – rzucił okiem na równiutko wycięte kawałki lustra. – Cyna potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby wystygnąć, więc na dzisiaj chyba wystarczy. Będzie pani mogła jutro mi z tym pomóc, czy mam sam dokończyć?

Spojrzał na nią i wyraźnie dostrzegł moment, w którym jej pewność siebie całkowicie znikła. Był pewien, że nie zrobił nic, co mogłoby to spowodować. Jego pytanie też nie powinno wywołać takiej reakcji. O co w tym chodziło?

– Jeśli nie, to nic nie szkodzi – zapewnił ją starając się, by jego głos brzmiał przyjaźnie. – W końcu ma pani ferie.

– Och, ja... bardzo bym chciała pomóc, tylko... nie wiem, czy jutro dam radę... – zaczęła się nieudolnie tłumaczyć. – Jeśli będę mogła, to...

– Panno Flamel, czy wszystko w porządku? – przerwał jej Severus, a ona zmieszała się jeszcze bardziej.

– Tak, tak, w porządku – zapewniła, chociaż nie zabrzmiało to przekonująco. – Postaram się jutro panu pomóc.

Wybiegła z laboratorium bez pożegnania, a on wpatrywał się w zamknięte drzwi ze ściągniętymi brwiami. Co ukrywała? O czym bała się lub wstydziła powiedzieć? Z jej wypowiedzi wynikało, że mieszka sama, a rodziców odwiedza tylko co jakiś czas, ale wyglądało na to, że musi się liczyć z ich zdaniem, gdy coś jej niespodziewanie wypadnie. Czyżby Nathaniel Flamel był aż takim tyranem, że bronił córce samej o sobie decydować? To by do niego pasowało.

Snape otrząsnął się i jeszcze raz sprawdził, czy niczego nie pominęli, a później zamknął pracownię i wrócił do siebie. To był długi dzień, więc postanowił się od razu położyć.

*

Hermiona kiepsko spała tej nocy. Zaczynała rozumieć, co musiał przeżywać Harry, mając tak wiele spraw na głowie. Dlatego, gdy po raz kolejny wybudziła się z płytkiego snu, stwierdziła, że może lepiej spożytkować czas i w świetle budzącego się dnia obejrzeć zdjęcia, które zostawił jej Potter.

Na palcach podeszła do okna i zaczęła badać każdy szczegół widoczny na fotografiach. Kim był ten chłopak, który na zdjęciu stał obok mamy Harry’ego? Nie udało jej się rozszyfrować podpisu, nawet gdy przyjrzała się mu w powiększeniu. Ustaliła tylko tyle, że wszystkie imiona i nazwiska zostały wypisane jednym charakterem pisma. Gdyby rozpoznała jakąś literę albo dwie, to być może odgadłaby pozostałe.

Nagle pacnęła się dłonią w czoło! Przecież mogła to zrobić! Znała dane jednej z osób ze zdjęcia, więc to powinno się udać. Już miała sobie przyciągnąć krzesło do parapetu okna i zabrać się do pracy, gdy usłyszała głos wchodzącej do sali pielęgniarki.

– Jak się czujesz, Hermiono? – spytała pani Pomfrey podchodząc do niej. – Bo wyglądasz dużo lepiej. Ten eliksir od Severusa naprawdę działa.

Hermiona prawie zapomniała o zagadce, którą próbowała rozwiązać. Podbiegła do szafki nocnej, na której stało lusterko i przyjrzała się swojemu odbiciu. Włosy z twarzy zniknęły! Podobnie jak ten przeklęty ogon! Uradowana i pełna wdzięczności dla dyrektora, Snape’a i panny Flamel szybko zjadła śniadanie i popiła je drugą porcją eliksiru.

– Cieszę się, że odzyskałaś apetyt – stwierdziła z zadowoleniem Poppy.
Podniosła leżącą na parapecie fotografię i podała ją zakłopotanej dziewczynie.

– Znalazłam je w książce panny Flamel – skłamała gładko Hermiona.

– To dziwne... Przecież jej nie mógł uczyć Horacy Slughorn. Już tu wtedy nie pracował. Ale może jej ojciec był w Klubie Ślimaka? – powiedziała zamyślona kobieta. – No nic, postaraj się pilnować swoich a zwłaszcza nie swoich rzeczy, żeby później nikt nie miał do mnie pretensji, że coś mu zginęło w moim szpitalu.

Hermiona przeprosiła i pokornie zwiesiła głowę, licząc na to, że pielęgniarka wreszcie sobie pójdzie i zostawi ją samą. Tak też się stało, ale dziewczyna chwilowo nie miała odwagi wrócić do okna. Zresztą, pracować mogła także w łóżku, tylko potrzebowała kilku rzeczy, o które zamierzała poprosić Harry’ego. Przez chwilę wahała się, czy nie spytać pielęgniarki o ten cały Klub Ślimaka, ale doszła do wniosku, że lepiej, żeby nikt nie wiedział, że interesuje się jego członkami. Poza tym chciała sama rozwikłać tę zagadkę.

*

Severus dotarł do Wielkiej Sali tuż przed rozpoczęciem śniadania. Panna Flamel już na niego czekała. Nie spodziewał się, że będzie mogła mu dzisiaj towarzyszyć, ale udało mu się ukryć zaskoczenie. Usiadł obok niej i przywitał się.

– Panie profesorze, chciałam coś wyjaśnić – zaczęła odważnie dziewczyna, chociaż mówiła szeptem, by nikt inny jej nie usłyszał. – Nie chcę, żeby pan myślał, że migam się od pracy... Ja po prostu mam pewne... kłopoty osobiste i... nie zawsze mogę tak od razu zadecydować, czy mogę sobie pozwolić na dodatkowe zajęcia.

– Nie musi się pani tłumaczyć – przerwał jej.

– Może nie muszę, ale chcę – odparła.

– Rozumiem – mruknął, po czym zaskoczony własną śmiałością spytał: – Te kłopoty to coś poważnego? Może potrzebuje pani pomocy?

Tak bardzo chciała potwierdzić. Powiedzieć mu o wszystkim i liczyć, że jej pomoże. Ale jednak powstrzymała się i pokręciła głową.

– Dam sobie z tym radę – powiedziała to tak pewnie, że prawie go przekonała.

– Niech będzie, że pani wierzę – wzruszył ramionami i nie chcąc słuchać dalszych wykrętów, zmienił temat: – Po śniadaniu powinniśmy zakończyć pracę nad okularami i przygotować skrytkę, a później porozmawiać z dyrektorem o zamknięciu korytarza w pobliżu łazienki.

– Brzmi jak plan – uśmiechnęła się do niego.

Severus już miał odwzajemnić jej uśmiech, ale skrzywił się, gdy dostrzegł zbliżającego się do nich Lockharta. Zaklął w myślach.

– Severusie, nie spodziewałem się, że będziesz męczył tę biedną dziewczynę także w czasie ferii świątecznych – odezwał się Gilderoy i błysnął zębami w zbyt szerokim uśmiechu. – Powinieneś dać jej wolne i samemu także odpocząć. Może dziś wieczorem, przy kieliszku wina... u mnie?

Snape żałował, zresztą nie po raz pierwszy w życiu, że jego spojrzenie nie potrafi zabijać. Z wielką przyjemnością patrzyłby, jak Lockhart pada martwy. A może dałoby się napuścić na niego bazyliszka? Na pewno można się gdzieś nauczyć mowy wężów. Przynajmniej na tyle, by wydać to jedno polecenie – pomyślał.

– Będę zajęty – wysyczał przez zęby. – Ale panna Flamel, jeśli ma ochotę, może cię odwiedzić. W swoim czasie wolnym, oczywiście.

– To może jutro? – kusił Lockhart, który teraz nachylił się w stronę Snape’a, jakby chciał wyszeptać mu coś na ucho.

– Raczej... nigdy – Snape wstał od stołu i nie oglądając się na nikogo, uciekł z Wielkiej Sali.

Cassandra nie przewidziała jego manewru i nagle została sam na sam z Gilderoyem, który miał minę zbitego psa.

– Ja... też muszę już iść – oznajmiła mu przepraszającym tonem.

– Ach, jak ja ci zazdroszczę – jęknął rozdzierająco Lockhart. – Może pójdę z tobą? Na pewno na coś się przydam.

Cassie zamarła i z rozpaczą popatrzyła dokoła siebie. Oczy wszystkich uczniów, na szczęście zaledwie kilku, i nauczycieli były utkwione w niej i szlochającym Gilderoyu. Spanikowana nie wiedziała, co zrobić, ale na szczęście profesor McGonagall przyszła jej z pomocą.

– Gilderoy, mogę cię prosić na słówko? – zagadnęła, jednocześnie dając Cassandrze znać, żeby się wycofała.

Nie trzeba jej było tego dwa razy powtarzać. Chwyciła swoją torbę i prawie biegiem poszła w ślady swojego profesora.

Zaledwie chwilę później wpadła do laboratorium i od progu krzyknęła:

– Jak pan mógł mi to zrobić?

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz