49.

461 30 15
                                    

Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


Severus oglądał mecz - najpierw z udawaną obojętnością, a później z narastającą zgrozą. Jeszcze nigdy nie widział, żeby tłuczek tak się zachowywał w trakcie gry! Tłuczki nigdy nie prześladowały jednego gracza, przeciwnie, ich zadaniem było ugodzenie jak największej liczby zawodników. Dlaczego więc wyglądało to tak, jakby jedna z tych piłek uwzięła się na Harry’ego? I czemu właśnie na niego? No to w zasadzie nie powinno go już dziwić, chłopak był jak magnes na kłopoty.

Niestety, siedząc na trybunach nie miał możliwości ingerować w przebieg meczu. Harry musiał radzić sobie sam albo oddać grę walkowerem. Coś mu mówiło, że nigdy tego nie zrobi, prędzej zginie próbując złapać znicza. Nie wiedział, czy to powinno go martwić czy cieszyć. Dlatego nie poczuł się zdziwiony, gdy po chwili przerwy, o którą poprosili Gryfoni, jego syn ponownie wzleciał w górę.

*

Deszcz rozpadał się na dobre. Na gwizdek pani Hooch Harry wzbił się w powietrze i natychmiast usłyszał za sobą złowieszczy furkot tłuczka. Poszybował wyżej. Wywijał pętle i spirale, nurkował i obracał się wokół osi miotły, starając się nie spuszczać wzroku z czarnej piłki.

Grube krople deszczu rozmazywały mu się na okularach i wciskały do nosa, kiedy wisiał głową w dół, unikając kolejnego ataku złośliwej piłki. Słyszał śmiech widowni; wiedział, że musi wyglądać głupio, ale bezczelny tłuczek był ciężki i nie mógł zmieniać kierunku tak szybko jak on. Zaczął krążyć wokół stadionu, obracając się i wywijając koziołki jak wagonik diabelskiego młyna, zerkając przez srebrne strugi deszczu na słupki bramkowe Gryfonów, gdzie Adrian Pucey próbował właśnie minąć Wooda…

Po świście tuż przy uchu poznał, że tłuczek znowu chybił o włos; zrobił zwrot i poszybował w przeciwnym kierunku.

– Trenujesz do baletu, Potter? – ryknął Malfoy, kiedy Harry został zmuszony do wywinięcia zwariowanego młynka w powietrzu, żeby przechytrzyć tłuczka.

Piłka ścigała go, furkocąc kilka stóp za nim. Obejrzał się, zmierzył z nienawiścią Malfoya i zobaczył złotego znicza… Wisiał zaledwie parę cali nad lewym uchem Malfoya, który naśmiewając się z Harry’ego, nawet go nie zauważył. Przez chwilę Harry zawisł nieruchomo w powietrzu, nie śmiał pomknąć ku Malfoyowi w obawie, by ten nie zobaczył znicza. ŁUUP! Wisiał w powietrzu nieruchomo o sekundę za długo. Tłuczek trafił go w końcu, uderzając w łokieć.

Harry poczuł, że pęka mu kość. Oszołomiony straszliwym bólem, zachwiał się na swojej przemoczonej miotle, zahaczony na niej jednym kolanem, z prawą ręką zwisającą luźno przy boku. Tłuczek nadleciał znowu, tym razem godząc prosto w jego twarz. Harry zrobił unik, a w jego otępiałym mózgu kołatała tylko jedna myśl: dotrzeć do Malfoya. Ogarnięty bólem zanurkował poprzez mglistą zasłonę deszczu ku tej błyszczącej, drwiącej twarzy i zobaczył oczy rozszerzające się ze strachu: Malfoy pomyślał, że Harry go atakuje.

– Co ty… – wydyszał, usuwając się w bok.

Harry oderwał od miotły zdrową, lewą rękę i sięgnął nią rozpaczliwie ku złotej piłce. Poczuł jej chłód, zacisnął wokół niej palce, ale teraz ściskał miotłę tylko nogami. Widownia ryknęła głośno, kiedy zanurkował prosto ku ziemi, starając się nie spaść z miotły. Z głuchym łoskotem wylądował w błocie i stoczył się z miotły. Prawe ramię zwisało mu pod bardzo dziwnym kątem. Czuł fale porażającego bólu, słyszał – jakby z oddali – jakieś krzyki i gwizdy. Skupił się na zniczu, który ściskał w zdrowej ręce.

– Aha – powiedział, jakby w gorączce. – Zwyciężyliśmy.

I zemdlał.

*

Severus wiwatował ze wszystkimi. Co prawda po cichu i raczej mało ekspresyjnie, ale jednak dało się zauważyć, że w ogóle nie przejął się przegraną Slytherinu. Pomimo dumy i radości rozsadzającej go od środka, zbiegał z trybun na boisko pragnąc upewnić się, czy z Harrym wszystko w porządku. Niestety, okazało się, że ktoś go ubiegł. Aż mu pociemniało przed oczami, gdy zobaczył Lockharta pochylającego się nad jego dzieckiem. Nikłą pociechę stanowiło to, że Harry najwyraźniej miał podobne odczucia.

– Och, nie… tylko nie to – jęknął.
– Nie wie, co mówi – powiedział głośno Lockhart do przerażonego tłumu Gryfonów, cisnących się wokół nich. – Nie martw się, Harry. Zaraz ci nastawię ramię.
– Nie! – syknął Harry. – Nie trzeba, dzięki…

Próbował usiąść, ale ból był trudny do wytrzymania. Usłyszał znajome kliknięcie.

– Nie chcę żadnego zdjęcia, Colin – powiedział głośno.
– Leż na plecach, Harry – uspokajał go Lockhart kojącym głosem. – To proste zaklęcie… używałem go wiele razy.
– Lepiej zanieście mnie od razu do szpitala – wycedził Harry przez zaciśnięte zęby.
– Tak, trzeba go zanieść do szpitala, panie profesorze – powiedział ubłocony Wood, uśmiechając się szeroko, mimo że jego szukający odniósł kontuzję. – Wspaniały chwyt, Harry, naprawdę bardzo widowiskowy, chyba twój najlepszy…

Przez gąszcz nóg Harry zobaczył Freda i George’a Weasleyów, mocujących się z tłuczkiem, który za nic nie chciał dać się zamknąć w skrzynce.

– Odsuńcie się – rozkazał Lockhart, podwijając rękawy ciemnozielonej szaty.
– Nie… nie chcę… – jęknął Harry, ale Lockhart już unosił różdżkę i w chwilę później wycelował ją prosto w jego ramię.

Poczuł dziwne i nieprzyjemne mrowienie, najpierw w ramieniu, potem coraz niżej, spływające aż do końców palców. W ślad za tym mrowieniem szła jakaś tępa niemoc i pustka, jakby całe ramię było pierwotnie napełnione powietrzem, które teraz z niego uszło. Bał się spojrzeć na swoją rękę, bał się zobaczyć, co z niej zostało. Zamknął oczy, odwrócił głowę w lewą stronę, ale jego najgorsze przeczucia zdały się sprawdzać, bo usłyszał zduszone okrzyki Gryfonów i szybkie klikanie aparatu Colina. Ramię już go nie bolało – w ogóle go nie czuł.

– Ach – westchnął Lockhart. – No tak. To się czasami zdarza. Ważne, że kości nie są już złamane. O tym trzeba pamiętać. Tak więc, Harry, możesz teraz iść do szpitala… Aha, panie Weasley, panno Granger… dobrze by było, gdybyście mu towarzyszyli… Nie martw się, Harry, pani Pomfrey na pewno zdoła… ee… doprowadzić cię do porządku.

Harry dźwignął się na nogi, stanął i poczuł się jakoś dziwnie krzywy. Wziął głęboki oddech i spojrzał na swój prawy bok. To, co zobaczył, prawie go zwaliło z nóg. Z rękawa szaty zwisało coś, co przypominało grubą gumową rękawicę koloru ludzkiej skóry. Spróbował poruszyć palcami. Bezskutecznie. Lockhart nie wyleczył mu złamanych kości. Po prostu je usunął.

*

Snape miał wielką ochotę zamordować Lockharta. Aż czuł dreszcze na myśl o tym, jak zaciska dłonie na jego gardle, jak powoli, ale nieubłaganie wydusza z niego ostatni dech, jak patrzy w jego przerażone, gasnące oczy. To byłoby takie proste! Wystarczyłoby teraz wyjść z gabinetu, odnaleźć Gilderoya i pozbawić go życia. Nie miałby żadnych wyrzutów sumienia. Przeciwnie, byłby dumny, że usunął ze świata kogoś, kto zagrażał zdrowiu i życiu niewinnych dzieci.

Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. Otworzył i zaklął pod nosem. W progu stał Lucjusz i wyglądał na niezadowolonego.

– Dlaczego mój syn przegrał w swoim pierwszym meczu? – spytał Malfoy pełnym pretensji głosem i zatrzasnął za sobą drzwi.

– Myślę, że to jego powinieneś o to spytać – wzruszył ramionami Snape.

– Pytam ciebie! – ryknął Lucjusz, ale już po chwili pożałował, bo Snape założył ręce na piersiach i popatrzył na niego z wyraźną kpiną.

– Już ci powiedziałem – zaczął spokojnie. – Spytaj swojego syna, czemu mając lepszą miotłę i mniejszą odległość do znicza, dał go sobie sprzątnąć sprzed nosa i to niemalże dosłownie! Też jestem ciekaw, co ci powie.

– Potter go zagadał i wykorzystał okazję…

– Dość tego! Draco był zbyt zajęty naigrywaniem się z Pottera, żeby skupić się na meczu. A przeciwnik to wykorzystał. Pomimo kontuzji i atakującego go wciąż tłuczka, potrafił zachować zimną krew i zapewnić zwycięstwo swojej drużynie – wyjaśnił mu dobitnie Severus.

– Mówisz, jakbyś go podziwiał – prychnął obrażony Lucjusz.

– Bo tak jest. Jako kibic quidditcha potrafię docenić dobrego zawodnika – ponownie wzruszył ramionami. – Ale żałuję, że to członek przeciwnej drużyny zasługuje na podziw, podczas gdy mój szukający może się popisać tylko tym, że wkupił się w łaski drużyny prezentem w postaci kilku mioteł. Jak widać, to mu nie pomogło wygrać, a reszta zawodników już żałuje, że ktoś taki lata na tak istotnej pozycji.

– Severusie… ale to przecież nie jego wina – próbował bronić syna Malfoy.

– To twoja wina, bo mnie nie słuchałeś. I moja, bo uległem twojej prośbie – przyznał Severus. – Ale ty zawsze dostajesz to, czego chcesz. Może przynajmniej ostatnie wydarzenia nauczą cię trochę pokory.

– Masz na myśli mecz, czy coś jeszcze? – spytał podejrzliwie Lucjusz.

– Nie tylko mecz, ale też twoją wizytę w moim gabinecie i bezsensowne oskarżenia pod moim adresem, a także twoją bójkę z Weasleyem… Wygląda na to, że ostatnio nie panujesz nad nerwami. Czyżby nie wszystko układało się po twojej myśli?

Lucjusz nie zamierzał zwierzać się Severusowi ze swoich problemów, ani tym bardziej wtajemniczać go w swoje działania, ale coś mu musiał powiedzieć, więc zaczął się mętnie tłumaczyć, zrzucając winę na problemy w pracy i w małżeństwie.

Severus, po swojej przydługiej wypowiedzi, którą chciał zdezorientować przeciwnika, nie słuchał zmyślonych odpowiedzi Malfoya, tylko wykorzystał okazję i używając legilimencji wydobył na powierzchnię wspomnień Lucjusza te, które dotyczyły Komnaty Tajemnic i udziału Ginny Weasley w jej otwarciu.
Potwierdziło się wszystko, co do tej pory udało mu się odgadnąć: to Lucjusz podrzucił Ginny dziennik, który niegdyś należał do Czarnego Pana. Chyba sądził, że jest w nim zapisana instrukcja, jak dotrzeć do Komnaty i zamkniętego w niej potwora, ale Malfoy nigdy nie miał odwagi sprawdzić, co dokładnie zawiera w sobie ten dziennik. Za to bez skrupułów obarczył nim małą dziewczynkę. Wyglądało na to, że to była jego własna inicjatywa, a nie dawne polecenie ich Pana. Chociaż nie można było tego całkowicie wykluczyć.

– Rozumiem – Severus podsumował krótko wynurzenia Malfoya. – Proponuję, żebyś teraz opuścił mój gabinet i poważnie porozmawiał z synem o jego zachowaniu na boisku. Może coś do niego dotrze i następnym razem uda mu się złapać znicza.

Malfoy skinął mu głową i wyszedł zadowolony, że udało mu się odwrócić uwagę Snape’a od swoich działań.

Z kolei Snape wrócił do rozmyślań o tym, jak zamordować Lockharta. Może jednak zamiast go udusić, powinien zaaranżować jakiś nieszczęśliwy wypadek?

*

Pani Pomfrey nie była zachwycona tym, co zobaczyła.

– Powinieneś od razu przyjść do mnie! – krzyknęła, podnosząc smętną, bezwładną pozostałość czegoś, co jeszcze pół godziny wcześniej było sprawną ręką. – Złamaną kość jestem w stanie wyleczyć w ciągu sekundy… ale sprawić, żeby odrosła…

– Ale zrobi to pani, prawda? – zapytał zrozpaczony Harry.

– Zrobię, oczywiście, ale będzie trochę bolało – oświadczyła pani Pomfrey ponuro, rzucając mu piżamę. – Będziesz musiał zostać tu na noc…

Hermiona czekała za parawanami, którymi obstawiono łóżko Harry’ego, podczas gdy Ron pomagał mu włożyć piżamę. Długo trwało, zanim udało mu się wepchnąć do rękawa sflaczałą, pozbawioną kości rękę.

– No i co, Hermiono, nadal jesteś fanką Lockharta? – zawołał Ron zza parawanu, kiedy w końcu przeciągnął gumowe palce Harry’ego przez mankiet. – Gdyby Harry chciał, żeby go wydrylowano, to by sam poprosił.

– Każdy ma prawo do błędu – odpowiedziała Hermiona. – Ale już cię nie boli, Harry, prawda?

– Nie, nie boli. Coś, czego nie ma, nie może boleć.

I opadł na łóżko, a jego ręka pacnęła bezwładnie na pościel. Hermiona i pani Pomfrey weszły za parawan. Pani Pomfrey trzymała wielką butlę z nalepką, na której było napisane: „Szkiele–Wzro”.

– Poleżysz całą noc – oznajmiła, napełniając szklankę parującym płynem i wręczając Harry’emu. – Odtwarzanie kości to paskudna sprawa.

Paskudne okazało się samo zażycie Szkiele–Wzro. Płyn palił w usta i gardło, dusił i wywoływał kaszel.

Pani Pomfrey, mrucząc coś pod nosem na temat niebezpiecznych sportów i niedouczonych konowałów, wyszła, prosząc Rona i Hermionę, by podali Harry’emu trochę wody, kiedy wypije już cały lek.

– No, ale zwyciężyliśmy – powiedział Ron, szczerząc zęby. – Ależ to był chwyt! Żebyś widział twarz Malfoya… Wyglądał, jakby chciał kogoś zabić!

– Chciałabym wiedzieć, jak mu się udało zaczarować tłuczka – wyznała ponuro Hermiona.

– Możemy to dodać do listy pytań, które mu zadamy po wypiciu Eliksiru Wielosokowego – powiedział Harry, opadając na poduszki. – Mam nadzieję, że będzie smakował trochę lepiej od tego świństwa…

– Po dodaniu odrobiny jakiegoś Ślizgona? Chyba żartujesz – prychnął Ron.

W tym momencie drzwi od skrzydła szpitalnego otworzyły się z hukiem. Przybyła reszta drużyny Gryffindoru, brudna i mokra, żeby zobaczyć się z Harrym.

– Harry, to, co wyprawiałeś w powietrzu, było zupełnie niesamowite – powiedział George. – Właśnie widziałem, jak Marcus Flint objeżdżał Malfoya. Wspominał coś o tępym bubku, który nie widzi znicza, mając go na głowie. W każdym razie Malfoy nie wyglądał na zadowolonego z życia.

Przynieśli ciastka, cukierki i butle soku z dyni. Zebrali się wokół łóżka Harry’ego i już mieli rozpocząć balangę, kiedy wpadła pani Pomfrey, grzmiąc:

– Ten chłopak potrzebuje spokoju, muszą mu odrosnąć trzydzieści trzy kości! Wynocha! WYNOCHA!

Harry został sam i nikt nie rozpraszał jego uwagi skupionej na rwącym bólu w bezwładnym ramieniu.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz