69.

338 37 0
                                    

Snape przez kilka dni włóczył się po Londynie bez celu, ale też bez pośpiechu. Czuł się trochę jak turysta, który po latach wraca w dobrze sobie znane strony tylko po to, by zobaczyć, czy wciąż są takie, jakimi je zapamiętał.

Niemagiczna część miasta zmieniła się przez ten czas nie do poznania. Na każdym kroku widać było nowe budynki, sklepy, restauracje. Miasto żyło i pulsowało w rytmie migających neonów, pędzących samochodów i spieszących się gdzieś ludzi.
Severus w pierwszej chwili miał ochotę stamtąd uciec. Ten pęd i gwar wydały mu się przytłaczające, ale wreszcie odkrył, że w tłumie był całkowicie anonimowy i że mimo wszystko mógł się delektować spokojnym, niespiesznym zwiedzaniem miasta. Dlatego przedłużył pobyt w pensjonacie, płacąc z góry za wynajem do końca sierpnia.

Wyjście ze znienawidzonej roli Kevina było proste, ale tęsknota za synem sprawiała, że czasem żałował, że się na to zdecydował. Teoretycznie mógł stać się niewidzialny i obserwować Harry’ego, ale wiedział, że to by tylko pogłębiło jego żal. Nie tego chciał. Ciekawiło go, czy chłopak skorzysta z jego sugestii i napisze do Spencera.

Samotność nigdy mu nie doskwierała tak, jak teraz. Może dlatego, że wcześniej nie było nikogo na kim by mu zależało? Nie, to nie była prawda. Przecież był Harry. Czemu więc teraz czuł się tak podle?

*

W przeciwieństwie do ojca, Harry przeżywał najlepsze chwile swojego życia. Weasleyowie otoczyli go rodzinnym ciepłem i opieką, a on coraz poważniej myślał o tym, żeby przyłączyć się do nich podczas ich wyjazdu do Egiptu.

– Byłoby super, gdybyś z nami pojechał – powiedział Ron, gdy Harry nieśmiało przypomniał mu o swoim pomyśle. – Tylko nie wiem, jak to zorganizować, żeby mama się zgodziła.

– To proste – stwierdziła Ginny. – Trzeba ją postawić przed faktem dokonanym.

– Nie no, serio, jesteś bardzo pomocna – parsknął Ron.

– A ty jesteś głupi – odcięła się. – W zeszłym roku, jak polecieliście po Harry’ego, na początku była zła, ale szybko się z tym pogodziła, prawda?
– Tak, bo chodziło o Harry’ego.

– Właśnie! Teraz mama się martwi, że Harry wkrótce wróci do swoich mugoli, więc ucieszy się, jeśli nie będzie musiał tego robić. Pomarudzi trochę, żebyście myśleli, że jej się to nie podoba, ale w głębi duszy będzie zadowolona.

– Tylko bez pomocy kogoś dorosłego nie damy rady tego załatwić – zauważył rozsądnie Harry. – Muszę najpierw dostać się do Gringotta, po pieniądze, a później... sam nie wiem... Gdzie można kupić bilet do Egiptu? I jak w ogóle zamierzacie się tam dostać całą rodziną?

– Świstoklikiem oczywiście – odpowiedział mu Ron, który czasem zapominał, że Harry niewiele wiedział o magicznym świecie. – Podróż kosztuje dwadzieścia galeonów, a zapłacić za nią można w Ministerstwie, w Departamencie Transportu Magicznego.

Po usłyszeniu tych wyjaśnień w głowie Harry’ego zaczął kiełkować pewien pomysł, jednak nie potrafił go wyklarować, póki nie wyjaśnił jeszcze jednej kwestii:

– A co to właściwie jest ten świstoklik?

*

Plan Harry’ego był stosunkowo prosty, a osobą, która miała mu pomóc w jego realizacji był pan Weasley. Podczas długich rozmów, gdy chłopak tłumaczył, jak działają niektóre wynalazki mugoli, jednocześnie dopytywał Artura o jego pracę. Aż wreszcie osiągnął to, na co liczył – pan Weasley obiecał zabrać go na wycieczkę do Ministerstwa Magii.

Wybrali się tam we czwórkę – Harry, Ron, Ginny i oczywiście Artur.

– A może najpierw zajrzymy na Pokątną? – poprosiła Ginny. – Kupimy trochę proszku Fiuu, bo mama mówiła, że się prawie skończył.

– O tak, to dobry pomysł – zgodził się szybko Artur.

– Przy okazji możemy pójść na lody. Strasznie dzisiaj gorąco – dodał Ron.

Na Pokątnej Harry oznajmił, że musi na chwilę zajrzeć do banku, ale Weasleyowie nie muszą mu towarzyszyć, niech spokojnie zrobią zakupy, a później spotkają się z nim w kawiarni Floriana Fortescue. Nawet jeśli jego prośba zaskoczyła pana Weasleya, to nie dał tego po sobie poznać.
Dziwić zaczął się dopiero później, już w Ministerstwie, kiedy dzieci zaczęły nalegać by najlepiej od razu opłacił świstoklik do Egiptu. Ron tłumaczył, że takie rzeczy trzeba załatwiać jak najszybciej, a Ginny dodała, że to na pewno ucieszy mamę.

Skołowany Artur zgodził się z ich argumentacją, pozwolił Ronowi załatwić wszystkie formalności i nie od razu zorientował się, że kupił bilety dla ośmiu osób, zamiast siedmiu.

– Ale przecież Charlie będzie leciał do Egiptu z Rumunii! Zapłaciliśmy za dużo! – jęknął zrozpaczony, przystając na środku korytarza.

Wpatrywał się w pergamin z datą i godziną odlotu z tak nieszczęśliwą miną, że Harry’emu ścisnęło się serce.

– Wszystko się zgadza, tato – powiedział Ron. – Zaprosiliśmy Harry’ego na wakacje, więc trochę głupio by było, gdyby musiał zaraz wracać do tych okropnych mugoli.

– Dlatego namówiliśmy go, żeby pojechał z nami – dodała Ginny.

– A ja dałem Ronowi pieniądze i poprosiłem, żeby kupił mi bilet – wtrącił nieśmiało Harry.

– Ale... ale... – Artur zamrugał patrząc na trójkę dzieciaków z niedowierzaniem. – Jak ja to teraz powiem waszej matce?

– Harry jej powie, że zawsze marzył o rodzinnych wakacjach czy coś takiego i mama od razu zmięknie – pocieszył go Ron.

– No, tak. Tak. Pewnie macie rację – wykrztusił z siebie Artur. – Harry, naprawdę się cieszę, że z nami pojedziesz.

– Ja też się cieszę, panie Weasley – uśmiechnął się chłopak.

Teraz, gdy najgorsze zostało załatwione, nie widział problemu w przekonaniu pani Weasley, że to dobry pomysł.

*

– Och, Harry – szepnęła wzruszona Molly. – To naprawdę cudowny pomysł, ale mogłeś wcześniej powiedzieć, coś byśmy wymyślili.

– Nie chciałem robić państwu kłopotów – bąknął zawstydzony chłopak.

Czuł się niezręcznie, gdy lawirował wokół tematu pieniędzy. Był pewien, że gdyby wcześniej zdradził się ze swoimi planami, to Weasleyowie nie pozwoliliby mu za siebie zapłacić, a przecież dobrze wiedział, że nie mogli sobie pozwolić na taki wydatek. Rozumiał to aż za dobrze – przed pójściem do Hogwartu nigdy nie dostał od Dursleyów ani centa.

Na jego szczęście rodzice Rona dość szybko zmienili temat i dali mu spokój. Wymknął się więc z kuchni, odszukał przyjaciela i zrelacjonował mu rozmowę z jego mamą.

– Wiedziałem, że tobie nie zrobi awantury – stwierdził Ron, jakby to on był pomysłodawcą całej akcji.

– Pewnie by zrobiła, gdyby już nie było za późno.

– Tak czy inaczej... Za dwa tygodnie lecimy do Egiptu! Już się nie mogę doczekać!

– Ja też – szepnął Harry.

Nie potrafił wytłumaczyć Ronowi, że wcale nie chodzi o Egipt jako taki, tylko o fakt spędzenia wakacji wśród ludzi, którzy zdawali się go tak po prostu lubić. To było dla Harry’ego cenniejsze niż jakiś tam wyjazd za granicę.

*

Cassandra, podobnie jak jej Mistrz, nie potrafiła cieszyć się wakacjami. W zeszłym roku mogła przynajmniej spotkać się z Lorelai i poplotkować, ale teraz nie wiedziała, czy nadal może wierzyć uzdrowicielce.

Dlatego całe dnie spędzała w domu, czego szczerze nie cierpiała i próbowała warzyć pewien skomplikowany eliksir, który, zdaniem praprapradziadka Nicolasa, powinien ją zainteresować. Owszem, był zajmujący. Począwszy od instrukcji, która tylko częściowo została przetłumaczona na angielski, poprzez listę składników, o istnieniu których nie miała pojęcia, skończywszy na enigmatycznym wyjaśnieniu, do czego właściwie ten eliksir miałby służyć. Praca nad nim zajmowała jej większość wolnego czasu.

Pozostałą jego część Cassandra poświęciła na zastanawianie się, czemu tak właściwie Snape zaprosił ją na Kongres. Rzeczywiście tegoroczny zjazd był w dużej mierze poświęcony składnikom eliksirów, więc nie obawiała się o swoją pracę domową, jednak podświadomie czuła, że nie tylko o to chodziło profesorowi.

Od czasu wyjazdu do Portugalii odnosiła wrażenie, że Snape obserwuje każdy jej ruch, chociaż mężczyzna dobrze się z tym krył. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wcześniej tego nie robił. Zastanawiała się, skąd ta nagła zmiana, bo przecież niemożliwe, żeby był nią zainteresowany. Chociaż ona nie miałaby nic przeciwko temu.

Kiedy na niego zerkała, on już zwykle zajęty był czymś innym, więc może tylko jej się wydawało, że na nią patrzył. Czuła się zawiedziona i skołowana i bardzo liczyła na to, że podczas zjazdu uda jej się wreszcie wyjaśnić te wątpliwości.

Teraz, na tydzień przed Kongresem, stwierdziła, że nie ma sensu niepotrzebnie się zadręczać, ale jak zwykle łatwiej było pomyśleć, niż zrobić. Dlatego postanowiła porozmawiać z kimś, kto szybko ustawi ją do pionu.

*

– Cassie? Co ty tu robisz? Coś się stało? – zaniepokoiła się Miranda Flamel, gdy na progu zobaczyła swoją córkę.

– Nie, mamo, wszystko w porządku – zapewniła ją szybko Cassandra. – Po prostu… jadę na weekend z profesorem Snape’em. To znaczy jedziemy na Kongres i… Potrzebuję sukienki na uroczystą galę. Pomożesz mi coś wybrać?

Matka przyjrzała się jej uważnie i pokiwała głową z entuzjazmem. Mogły się spierać, mieć inne zdanie na każdy temat, jednak w tej jednej kwestii zawsze się zgadzały – Miranda potrafiła doradzić jak nikt inny. I w dodatku świetnie sobie radziła z igłą i nitką, więc jeszcze się nie zdarzyło, żeby jakaś inna czarownica miała taką samą suknię, jak ona.

– Oczywiście, że ci pomogę – uśmiechnęła się do córki. – Chodźmy do garderoby.

W garderobie państwa Flamelów spokojnie mogłaby zamieszkać czteroosobowa rodzina. Pomieszczenie było przestronne i dobrze oświetlone, ale stojące wzdłuż każdej ściany wypełnione ubraniami szafy zdawały się je przytłaczać. Cassandra nigdy nie potrafiła tam niczego znaleźć, jednak jej matka mogła poruszać się wśród gromadzonych latami ubrań z zamkniętymi oczami.

– Sukienki wiszą tutaj – wskazała jej jedną z szaf. – Wybierz sobie coś, co ci się podoba, a potem zobaczymy.

Cassandra z początku niepewnie, a później coraz śmielej wyciągała rozmaite kreacje i odwieszała je na podsunięty przez matkę wieszak. Miranda milczała, uważnie przyglądając się wyborom córki. Cassie miała dobry gust i zdecydowaną słabość do zielonego. I dobrze, bo pięknie podkreślał kolor jej oczu, a także pasował do jej brązowych włosów.

Podczas przymiarek wyraźnie było widać, jak bardzo młoda alchemiczka schudła w ciągu ostatniego roku. Na szczęście z tym problemem Miranda potrafiła sobie poradzić, gorzej było z uporem córki, który jak zwykle doprowadzał ją do szału.

– Powinnaś odsłonić nogi! Masz się czym pochwalić, więc to wyeksponuj – gderała, podtykając córce krótkie sukienki.

– Mamo, ja tam jadę w ramach stażu, w dodatku w towarzystwie mojego profesora – jęknęła Cassie.

– No i co z tego? Możesz się przy okazji zabawić. A przynajmniej kogoś poznać.

– I co? Ten ktoś ma polecieć na moje nogi? – zirytowała się Cassandra. – Wolałabym, żeby dostrzegł we mnie coś więcej.

– No racja, racja – skapitulowała matka i wyciągnęła spomiędzy pozostałych na wieszaku kreacji kolejną sukienkę.

Podała ją córce bez słowa, chociaż wiedziała, że to będzie strzał w dziesiątkę. Podczas gdy Cassie przebierała się za parawanem, jej matce przez myśl przemknęło, że to już naprawdę najwyższy czas, by dziewczyna kogoś poznała. Najlepiej kogoś spokojnego, statecznego i nieco starszego, kto potrafiłby nie tylko ją pokochać, ale też zaopiekować się nią tak, jak na to zasługiwała. Kogoś kto będzie dla niej wsparciem i przyjacielem.

– Mamo! Pytam już drugi raz… I jak? – głos Cassandry wyrwał Mirandę z zamyślenia.

– Idealnie – uśmiechnęła się szeroko. – Tylko ten gorset trzeba trochę dopasować. I być może dodać karczek z koronki…

Machnęła różdżką. Przywołała nitkę, igłę i skrawki materiału i od razu naniosła stosowne poprawki. Cassandra poddawała się tym zabiegom w milczeniu. Dobrze wiedziała, że w takich chwilach lepiej matki nie dekoncentrować. Za to cierpliwość na pewno zostanie nagrodzona.
Tak było i tym razem. Suknia wyglądała jak szyta na miarę – długi, prosty dół zwieńczony koronkowym gorsetem z delikatnym karczkiem zapinanym na szyi, za to z odkrytymi plecami. Dopasowana, dość skromna, ale podkreślająca figurę i urodę dziewczyny.

– Wyglądasz pięknie – stwierdziła z zadowoleniem Miranda. – Twój profesor będzie tobą oczarowany.

– Mamo! – jęknęła zawstydzona dziewczyna, a na jej policzki wypłynął delikatny, zdradliwy rumieniec.

– Oj, Cassie – matka pokręciła głową z politowaniem. – Przecież nie stroiłabyś się tak, gdyby ci nie zależało.

Zakłopotana dziewczyna szybko schowała się za parawanem i nerwowo rozsznurowała gorset. Przeklęta Miranda Flamel i jej spostrzegawczość! Teraz już nie da jej spokoju, dopóki Cassandra nie przyzna się do wszystkiego. I w niczym nie pomoże jej fakt, że nie bardzo było o czym mówić. Te kilka ukradkowych spojrzeń to przecież jeszcze nic takiego!

Ubrała się w końcu w swoją codzienną sukienkę i wróciła do matki.

– Przyjdę po nią w czwartek – powiedziała, podając jej suknię.

– Cassie, przepraszam, nie chciałam cię zawstydzić – powiedziała Miranda.

– Ale ci się udało – mruknęła dziewczyna, wiedząc, że tylko się pogrąża.

– Porozmawiamy o tym?

– Mamo… – Cassandra już miała zaprotestować, gdy nagle poczuła, że w zasadzie nie ma nic przeciwko. W końcu tylko z matką mogła być całkowicie szczera, nawet jeśli wiązało się to z wysłuchiwaniem mniej lub bardziej złośliwych uwag rodzicielki. – Niech będzie.

Usiadły w salonie, wezwały skrzata, który podał im kawę i ciasto i zaczęły rozmawiać.

Cassandra, chociaż z początku niechętnie odpowiadała na pytania mamy, ośmieliła się i wyznała jej wszystko to, co kłębiło się w niej od czasu pierwszego wyjazdu ze Snape’em.

Miranda słuchała uważnie i uśmiechała się lekko. Rozumiała uczucia córki lepiej niż ta mogła sądzić. W końcu ją także zauroczył tajemniczy Mistrz Alchemii, nawet jeśli okoliczności ich poznania były nieco inne. Miranda nigdy nie miała ambicji, by dorównać mężowi i w zupełności zadowalało ją życie w jego cieniu. Cassandra była pod tym względem jej całkowitym przeciwieństwem, ale też obiekt jej westchnień w niczym nie przypominał spokojnego, flegmatycznego Nathaniela Flamela.

– To idealna okazja, żebyś się przekonała, czy twoje odczucia są słuszne – stwierdziła, gdy córka już wyrzuciła z siebie wszystko to, co ją gniotło.

– Być może masz rację – Cassandra nie wyglądała na przekonaną.

– Tak czy inaczej, baw się dobrze i spróbuj chociaż trochę wypocząć – poradziła jej mama.

– Raczej nie będę miała na to czasu – zauważyła smętnie dziewczyna.

– Cassie, ja wiem, że jedziesz tam, żeby się czegoś nauczyć, ale założę się, że część prelekcji będzie mniej interesująca od innych – zaśmiała się Miranda. – Zawsze tak jest.

– A w ogóle… Czy ty i tata też się wybieracie na Kongres? – spytała Cassandra.

– No cóż, nie miałam tego w planach, ale teraz… Chyba skorzystam z zaproszenia. Twoi bracia na pewno też się pojawią.

– Cudownie – mruknęła Cassie i zapadła się głębiej w fotelu.

Jak mogła wcześniej o tym nie pomyśleć? Cała jej rodzina, i to nie tylko ta najbliższa, na pewno zjawi się na tej przeklętej imprezie! Klan Flamelów będzie uważnie obserwować każdy jej ruch, żeby później przez lata wytykać jej każde potknięcie! I jak ona w tych warunkach miała się wyluzować i… I w ogóle! Czym miało być to „w ogóle” nie chciała sobie precyzować nawet w myślach.

Późnym wieczorem, gdy już leżała w łóżku i przeglądała program naukowej części Kongresu, pomyślała, że mimo wszystko dobrze się stało, że poszła do mamy i zwierzyła się jej ze swoich rozterek. Być może Miranda, wiedząc, co czuje jej córka, zdoła jakoś powstrzymać resztę rodziny od ich zwyczajowej dociekliwości.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz