9.

854 49 11
                                    

– Pani profesor, czy mogę o coś spytać? – zaczął Harry wchodząc do gabinetu tuż po tym, jak Severus z niego wyszedł.
– Wejdź, Harry – zaprosiła go do środka.

Była wzburzona, blada, z wyjątkiem zaczerwienionych policzków, i lekko drżała. Chłopak pomyślał, że to na pewno wina Snape’a, który był tu chwilę wcześniej i wiedziony współczuciem, spytał:

– Coś się stało, pani profesor?
– Nic się nie stało – odparła i szybko doprowadziła się do porządku. – Ale chyba nie przyszedłeś tu, żeby pytać o moje samopoczucie?
– Nie, chciałem spytać, czy... czy to pani podarowała mi Nimbusa? – wydusił z siebie.
– Nie, Harry, to nie byłam ja – odpowiedziała mu i uśmiechnęła się do swoich myśli. – Szkoła posiada specjalny fundusz na takie okazje, ale tym razem znalazł się... anonimowy darczyńca, który kupił ci tę miotłę.
– Ktoś kupił ją specjalnie dla mnie? – nie wierzył chłopak. – Naprawdę?
– Tak, Harry – kiwnęła głową. – Komuś naprawdę na tobie zależy.
– To musiał być ktoś ze szkoły – myślał na głos chłopak. – I to ktoś, kto wie, że będę grał w drużynie... Nie powie mi pani nic więcej?
– Przykro mi, ale sam musisz do tego dojść – odparła stanowczo. – A teraz uciekaj na lekcję.

Pożegnał się i wybiegł z gabinetu, cały czas myśląc o tym, kto też mógłby go aż tak polubić, żeby bezinteresownie dać mu taki wspaniały prezent. Był pewien, że Snape’a od razu może wykluczyć.

*

Tego dnia Harry miał duże kłopoty ze skupieniem myśli na lekcjach. Wciąż uciekały mu do dormitorium, gdzie pod łóżkiem leżała jego nowa miotła, albo pędziły na pole do quidditcha, gdzie wieczorem miał rozpocząć trening, albo krążyły po szkole w beznadziejnej próbie odnalezienia tajemniczego darczyńcy.
Po lekcjach wchłonął szybko kolację, nie bardzo wiedząc, co połyka, i popędził z Ronem na górę, żeby rozwinąć Nimbusa Dwa Tysiące.

– Ojejku – westchnął Ron, kiedy miotła potoczyła się na łóżko Harry’ego.

Nawet Harry, który w ogóle nie znał się na miotłach, pomyślał, że naprawdę wygląda wspaniale. Smukła i lśniąca, z mahoniową rączką, miała długi ogon ze starannie dobranych, prostych witek, a tuż przy końcu rączki lśnił złoty napis: Nimbus Dwa Tysiące.

Przed siódmą Harry opuścił zamek i w gęstniejącym zmierzchu ruszył w stronę boiska do quidditcha. Jeszcze nigdy nie był na stadionie. Wokół boiska wznosiły się rzędy ławek, tak żeby widzowie dobrze widzieli, co się na nim dzieje. Po obu stronach tkwiły trzy złote tyczki zakończone pętlami. Harry’emu przypominały one małe, plastikowe patyczki, służące dzieciom mugoli do wydmuchiwania baniek, tyle że te miały z pięćdziesiąt stóp wysokości.

Harry tak się palił do latania, że nie czekając na Wooda, dosiadł swojej miotły i odepchnął się stopami od ziemi. Ach, cóż to było za uczucie! Krążył od bramki do bramki, a potem przyspieszał i opadał jak jastrząb na boisko. Nimbus Dwa Tysiące reagował na najlżejszy ruch i dotyk.

*

Siedzący na trybunach, ukryty pod Zaklęciem Niewidzialności, Snape przyglądał się mu z uśmiechem. Czuł dumę, podszytą goryczą. Bolało go to, że wszyscy myśleli, że Harry był synem Pottera. Że uważali, że to po nim miał talent do quidditcha. Rzadko się do tego przyznawał, nawet przed samym sobą, ale pokochał tego chłopca od pierwszej chwili...

Przed śmiercią Lily widział go tylko raz. To ona nalegała na tamto spotkanie. Wiedziała już wtedy, że Czarny Pan chce zabić Harry’ego i postanowiła zdobyć dowód na to, że chłopiec jest synem jednego ze śmierciożerców. Liczyła, że w ten sposób zapewni mu jakąś ochronę. Chciała też, żeby to Severus zajął się synkiem, w razie gdyby jej coś się stało. Wtedy też namówiła go na zrobienie testu, chociaż on wcale tego nie chciał. Wierzył jej, że Harry jest jego synem.
Jednak teraz cieszył się, że ma jakiś dowód na to, że go nie okłamała. Nie potrzebował go dla siebie, ale inni mogli być nieco bardziej nieufni, zwłaszcza, że chodziło o Harry’ego, a nie o jakiegoś nieznanego nikomu chłopca. Zaraz jednak pomyślał, że najbardziej nieufny ze wszystkich będzie właśnie sam Harry.

– Harry Potter! Na dół!

Głos Olivera Wooda wyrwał go z zamyślenia. Skupił się na tym, co działo się na boisku i miał ochotę klaskać, widząc popisy Harry’ego na miotle. Brakowało mu jeszcze wprawy, jednak chłopak i tak pokazywał, na co go stać. Jeśli trochę potrenuje, osiągnie poziom zawodowy. Co prawda Severus wolałby, żeby syn poszedł raczej w jego ślady, ale nie zamierzał mu niczego narzucać.

Kiedy chłopcy wrócili do zamku, cofnął Zaklęcie Niewidzialności i opuścił trybuny. Szedł okrężną drogą, żeby nikt go nie zauważył w okolicy stadionu. Jeszcze by go posądzono o szpiegowanie drużyny Gryfonów, a on wolał uniknąć kolejnego konfliktu z Minerwą.

Był już prawie przy wejściu, kiedy dostrzegł zakapturzoną postać wymykającą się ze szkoły i zmierzającą w stronę lasu. Domyślił się, kto ukrywał się pod kapturem, ale nie zamierzał go ścigać. Jeszcze nie. Jednak to nieoczekiwane spotkanie zmusiło go do zmiany planów i zamiast do lochów, skierował się do gabinetu Dumbledore’a.

*

– Masz rację, Severusie – westchnął ciężko dyrektor. – I obawiam się, że to dopiero początek naszych kłopotów.
– Kamień jest dobrze chroniony – przypomniał mu Snape. – Myślisz, że Quirrell mógłby obejść wszystkie nasze zabezpieczenia?
– Nie wiem – odparł staruszek. – Jeśli działa sam, to pewnie nie, ale zaczynam myśleć, że... oni się ze sobą kontaktują.
– Będę go dalej obserwował – zadeklarował Severus. – Ale czy nie sądzisz, że nie tylko Kamień jest w tej chwili zagrożony?
– Och, masz na myśli pannę Flamel? – odgadł dyrektor. – Cassandra potrafi o siebie zadbać. Poza tym, z tego co wiemy, jeszcze nie udało jej się stworzyć Kamienia, a ja celowo nie mówiłem jej, jakie zabezpieczenia zastosowaliśmy, by chronić własność jej praprapradziadka.
– Mimo wszystko powinieneś pomyśleć, czy Quirrell nie spróbuje jakoś jej wykorzystać, żeby zdobyć Kamień – kontynuował Snape. – Może ją szantażować, porwać albo... przeciągnąć na swoją stronę.
– Pomyślę o tym – obiecał dyrektor i uśmiechnął się szeroko. – Chociaż jeżeli tak bardzo ci zależy na bezpieczeństwie panny Flamel, to może ty o nie zadbasz? Spędzasz z nią mnóstwo czasu, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś został jej... ochroniarzem?
– Jak słusznie zauważyłeś, spędzam z nią aż za dużo czasu, dlatego pozwolisz, że ograniczę się do swoich zwykłych obowiązków – odparł Snape z niechęcią. – I do tych kilku dodatkowych, które już na mnie nałożyłeś.
– Niech ci będzie, Severusie, sam zajmę się ochroną panny Flamel – zgodził się Dumbledore, dobrze wiedząc, że Snape i tak będzie chronił dziewczynę. – Masz jeszcze jakieś uwagi?
– Nie, Dumbledore, to już wszystko – mruknął Severus i wyszedł z gabinetu.

*

Cassandra ostro zabrała się do pracy. Eliksir Wielosokowy na szczęście nie wymagał tego, żeby go non stop doglądać, ale i tak miała z nim mnóstwo roboty. Zwłaszcza, że warzyła go na dwa różne sposoby. Z początku było jej bardzo trudno skupić się na dwóch kociołkach, ale po kilku dniach czuła się już całkiem pewnie. Stresowało ją już tylko to, że wkrótce będzie musiała zacząć pracę nad kolejnym eliksirem. A właściwie nad dwoma.

Tym razem wiedziała, czego się spodziewać, więc lepiej się przygotowała do zadania, które postawił przed nią Snape. Jednak to, że była przygotowana nie sprawiło, że nie poczuła się odrobinę słabo, kiedy na jednym ze stołów pojawiły się dwa nowe kociołki.

– To już dzisiaj – stwierdziła tylko i najpierw sprawdziła swoje Eliksiry Wielosokowe, a dopiero później weszła do magazynku po nowe składniki.
– Tak, teraz będzie pani miała okazję, by się wykazać – odparł profesor, kiedy wróciła do laboratorium.
– A co, jeśli mi się nie uda? – spytała ostrożnie, patrząc na niego wyczekująco. – Wyrzuci mnie pan ze stażu?
– To zależy tylko od pani – odrzekł spokojnie. – I od tego, co pójdzie nie tak.
– Czy pan od razu zakłada, że coś mi nie wyjdzie?
– Odniosłem wrażenie, że to pani tak założyła, zadając swoje pytanie – stwierdził. – A teraz może pani już zacząć pracę.
– Przecież już zaczęłam – mruknęła pod nosem, na co on się tylko uśmiechnął.
– Widocznie nie takiego tempa oczekiwałem.
– No cóż, musi się pan wyrażać bardziej precyzyjnie – narzekała. – Ja nie potrafię czytać w myślach.
– Mniej gadania, więcej działania – odparł na to. – Czy teraz było wystarczająco precyzyjnie?
– Tak, panie profesorze.

Obiecała sobie, że do końca dnia nie odezwie się już ani jednym słowem. I chociaż na początku była zła, że tak ją potraktował, to jednak po kilku godzinach stwierdziła, że udało jej się zrobić więcej niż planowała. Milcząca obecność Snape’a nie przeszkadzała jej w pracy. Była bardziej skoncentrowana i odważniej podejmowała decyzje dotyczące swoich eksperymentalnych eliksirów. W efekcie wyszła z pracowni zadowolona i uśmiechnięta, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz