80.

431 26 3
                                    

„Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”


Snape pożegnał się z Minerwą dość szybko, bo oboje mieli kolejne lekcje, ale nie dane mu było zaznać spokoju. Na kolejnej przerwie został wezwany do skrzydła szpitalnego, gdzie Draco Malfoy trafił po zranieniu przez hipogryfa. Severus podejrzewał, że chłopak nie zastosował się do wskazówek Hagrida i dlatego zwierzak go zaatakował. Co nie zmieniało faktu, że sam pomysł, by pokazywać dzieciakom tak niebezpieczne stworzenia, był w jego opinii czystym szaleństwem.

Najpierw porozmawiał z Poppy Pomfrey, która zapewniła go, że Draconowi nic nie zagraża i wieczorem wypuści go ze szpitala. Ręka powinna wydobrzeć w ciągu kilku dni, a chłopak niepotrzebnie robi wokół siebie tyle szumu. Podziękował pielęgniarce i podszedł do łóżka chłopaka.

— Draco, opowiedz mi, co się wydarzyło podczas lekcji — spytał spokojnie Snape.

— Ten bezmózg... — zaczął chłopak, ale wychowawca od razu mu przerwał.

— Profesor Hagrid.

— Nie będę nazywał tego bezmózga profesorem! — zaperzył się Draco, jednak nieprzejednane spojrzenie Snape’a sprawiło, że nieco spuścił z tonu. — Niech będzie. Profesor Hagrid sprowadził na lekcję niebezpieczne kreatury, nad którymi kompletnie nie panował. Nie potrafił też zapanować nad klasą i jak wszyscy nauczyciele, poza panem oczywiście, zachwycał się cudownym Potterem!

— Czy zostałeś poinformowany o tym, że hipogryf jest niebezpiecznym zwierzęciem? — spytał Severus, puszczając mimo uszu słowa chłopaka.

— Tak, ale...

— Czy profesor Hagrid powiedział ci, w jaki sposób należy podchodzić do hipogryfa?

— Tak, ale...

— Czy uprzedził, że jeśli hipogryf nie odkłoni się człowiekowi, to należy się wycofać?

— Tak, ale...

— Czy potraktowałeś to zwierzę z należnym mu szacunkiem?

— Jakim szacunkiem? To zwierzę! To ono ma być posłuszne czarodziejowi, a nie odwrotnie!

— To wszystko, co chciałem wiedzieć — oznajmił mu profesor i zaczął wychodzić, gdy zatrzymał go krzyk chłopaka.

— I nic z tym nie zrobisz? Powiem ojcu o wszystkim! Pożałujesz!

Snape zawrócił. Pochylił się nad siedzącym na łóżku chłopcem i powiedział bardzo cichym, spokojnym głosem:

— Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty, panie Malfoy. I nie życzę sobie, żebyś podnosił na mnie głos. Oczywiście masz prawo poinformować o wszystkim rodziców. A ja nie zostawię tej sprawy, o to możesz być spokojny. Zrobię to, co należy do moich obowiązków.

Nie tłumacząc mu, co dokładnie zamierza zrobić, opuścił skrzydło szpitalne, a blady i roztrzęsiony Draco opadł na poduszki. Chyba źle to rozegrał.

*

Podczas kolacji Snape podszedł do stołu Gryfonów, sprawiając, że ta część Sali stała się oazą ciszy i spokoju.

— Potter, jak skończysz, zapraszam do mojego gabinetu — oznajmił zdumionemu chłopakowi. — Tylko pośpiesz się z łaski swojej.

Zaskoczony Harry odprowadził go wzrokiem. O co mogło chodzić? Był dopiero pierwszy dzień zajęć, a on nie zdążył jeszcze nic przeskrobać. To, że miał w planach wieczorne wyjście z zamku, żeby odwiedzić Hagrida, się nie liczyło.

— Ciekawe, czego od ciebie chce — powiedział Ron.

— No właśnie nie mam pojęcia.

— Może znowu chce porozmawiać o dementorach? — zasugerowała Hermiona.

— Wątpię — stwierdził Harry. — No dobra, i tak już nic nie zjem, więc idę. Czekajcie na mnie w bibliotece.

Wstał od stołu i poczuł, że drżą mu kolana. Czemu aż tak się denerwował? Wałkując w głowie wszelkie możliwe powody tego wezwania, zszedł do lochu i stanął przed drzwiami gabinetu Snape’a. Odetchnął głęboko kilka razy zanim zapukał.

Severus otworzył drzwi i wpuścił wyraźnie przestraszonego chłopaka do gabinetu. Zaklął w myślach. Nie chciał, żeby syn się go bał. W zasadzie w ogóle nie chciał, żeby jakikolwiek uczeń się go bał.

— Siadaj i opowiedz mi, co się wydarzyło dzisiaj podczas lekcji Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami — wskazał mu krzesło, a sam zasiadł za biurkiem.

Harry wyraźnie się rozluźnił. I zaczął opowiadać, jak krok po kroku przebiegała lekcja. Severus docenił, że była to pozbawiona zbędnych emocji relacja. Chłopak ani nie gloryfikował Hagrida, z którym się przyjaźnił, ani nie wyzywał Malfoya, którego nie cierpiał. On sam nie potrafiłby się zdobyć na taki obiektywizm. Dopiero na koniec Harry powiedział:

— Moim zdaniem Draco specjalnie chciał zakłócić tę lekcję, a później przesadzał, mówiąc o swoich obrażeniach.

— Czemu miałby zrobić coś takiego? — spytał Severus.

— Bo jest uprzedzony w stosunku do Hagrida — odparł poważnie chłopak.

— To mi wystarczy. Możesz iść — oznajmił mu profesor, a Harry odetchnął z ulgą.

Po wyjściu z gabinetu puścił się biegiem do biblioteki.

— Pytał mnie o lekcję opieki — powiedział, gdy tylko dopadł do stolika, przy którym czekali Ron i Hermiona. — Chyba prowadzi śledztwo.

— Powinien, w końcu to jego wychowanek został ranny — zgodziła się z nim Granger.

— Tylko czy to coś da? — zastanawiał się Weasley.

— Przekonamy się — odrzekł Harry. — A teraz lepiej już chodźmy do Hagrida, zanim ktoś zdąży nas zatrzymać.

*

Severus nie był idealnym ojcem i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jego relacja z synem właściwie nie istniała, a to co ich łączyło, zbudowane zostało na kłamstwie. Jednak to, że kompletnie sobie nie radził z tym całym ojcostwem, nie znaczyło, że nie troszczył się na swój sposób o Harry’ego. I trochę już zdążył go poznać. Stąd właśnie wiedział, że wieczorem chłopak wymknie się z zamku, żeby odwiedzić Hagrida. Ponieważ nie chciał zostawiać chłopaka bez opieki, a sam musiał jeszcze coś załatwić, poprosił Aleksandra, żeby ten miał na niego oko.

Rasputin, który pierwszego dnia szkoły nie prowadził żadnych zajęć, podjął się tego zadania z ochotą. Stanie się niewidzialnym nie stanowiło dla niego problemu, w końcu był Mistrzem Iluzji. Oczywiście wciąż musiał zachowywać ostrożność, kiedy mijał innych ludzi, no i nie potrafił przenikać przez przedmioty, dlatego, żeby nie zostać wykrytym, czekał na Harry’ego i jego przyjaciół na zewnątrz. Nie potrwało to długo. Młodzi czarodzieje nawet nie próbowali się ukrywać, więc śledzenie ich było banalnie proste.

Na błoniach po ostatnich deszczach było mokro, więc Sasza w zapadającym mroku musiał kluczyć między kałużami, by nikt nie usłyszał chlupotu wody, gdyby wpadł w jedną z nich. Bawiło go to. Czuł się tak, jak w czasach młodości, gdy wymykał się ze szkoły by spacerować pod gwiazdami. Już wtedy potrafił utkać iluzję, która kryła go przed wzrokiem nauczycieli.

Harry wraz z przyjaciółmi wszedł do chaty Hagrida, a śledzący ich Aleksander kręcił się w pobliżu. Nagle wyczuł drgnienie, gdzieś na granicy Zakazanego Lasu. Nie widział ani nie słyszał niczego podejrzanego, ale wiedział, że ktoś czai się w pobliżu. Ktoś albo coś. Najostrożniej jak potrafił zbliżył się do miejsca, gdzie jak mu się zdawało, pozostał ulotny ślad magii. Innej niż ta, której sam używał a jednak podobnej. Magii, która miała omamiać zmysły, ukrywając prawdziwą postać używającego jej czarodzieja. Sfrustrowany przeszedł parę kroków najpierw w lewo a potem w prawo, ale ślad rozwiał się, a on nie potrafił przypomnieć sobie, skąd go znał. A znał na pewno.

Zaniepokojony cofnął się pod drzwi chaty. Chwilę później wyszła z niej Hermiona, by wylać zawartość jakiegoś dzbanka, a zaraz po niej Hagrid. Półolbrzym wsadził głowę do beczki z wodą, najwyraźniej po to, żeby przetrzeźwieć. Oboje wrócili do środka, skąd po chwili dało się słyszeć ryk Hagrida.

— CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ?! TOBIE NIE WOLNO WAŁĘSAĆ SIĘ PO ZMROKU, HARRY! A WY DWOJE POZWALACIE MU NA TO!

Drzwi otworzyły się z trzaskiem, a światło zalało skrawek trawnika przed wejściem.

— Idziemy! — powiedział ze złością Rubeus. — Zaraz was wszystkich zaprowadzę do zamku i żebyście mi tu więcej nie przyłazili po zmierzchu. Nie zasługuję na to!

Aleksander ucieszył się widząc, że dzieciaki wracają do szkoły pod opieką Hagrida. Rubeus może nie był tytanem intelektu, ale nie pozwoliłby nikomu skrzywdzić szczeniaków, a sam był odporny na większość zaklęć. Rasputin odprowadził ich wzrokiem, póki nie zniknęli za drzwiami, a potem wrócił na skraj lasu. Nie był detektywem, ale gdy chciał, potrafił tropić. Problem w tym, że bardzo tego nie lubił. To wymagało zaufania zmysłom, których Sasza nie używał na co dzień. Ale czego się nie robi dla dzieci najlepszych przyjaciół?

Zamknął oczy, spowolnił oddech i wciągnął głęboko powietrze do płuc. Wydychając je, poznawał jego smak, teksturę, gęstość. Ktoś tu był przed nim. Człowiek, chociaż nie do końca. Zaczarowany, ale nie przeklęty. Ponownie zaczerpnął tchu jednak niczego więcej nie wyczytał. Kto do cholery potrafił tak dobrze maskować swoje ślady? Przecież każda oddychająca istota, zwłaszcza magiczna, zostawiała po sobie jakieś tropy. Zapach, ciepło, resztki aury. Osoby z odpowiednio wyczulonymi zmysłami, potrafiły to wychwycić z otoczenia. Z drżenia roślin, łoskotu kropel rosy spadających na ziemię, czy, jak w przypadku Rasputina, ze smaku i zapachu powietrza.

Zły, że ta metoda zawiodła, nagle zatrzymał się w pół kroku i obejrzał przez ramię. Ten zapach! Tak, powietrze zdecydowanie pachniało mokrym psem. Tylko, że czuł to od samego początku i zakładał, że woń należała do psa Hagrida. A co, jeśli się mylił?

*

Podczas gdy Sasza śledził Harry’ego, Rona i Hermionę, Severus udał się do gabinetu dyrektora. Spodziewał się, że atak hipogryfa na ucznia został już omówiony podczas nadzwyczajnego zebrania rady nadzorczej szkoły, ale i tak chciał podzielić się z Albusem wynikami swojego małego śledztwa.
— Przyszedłeś porozmawiać o Draconie? — odgadł Dumbledore, kiedy Snape stanął w progu.

— To mój obowiązek jako wychowawcy, żeby poznać okoliczności wypadku — zaczął Severus, ale dyrektor tylko machnął ręką.

— Doceniam to, ale rada już podjęła decyzję — wyznał niechętnie. — Może gdyby nie chodziło o hipogryfa... albo o Hagrida, to potraktowaliby sprawę łagodniej. Niestety, Rubeus będzie musiał zeznawać przed Komisją Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń.

— A Lucjusz wykorzysta wszystkie swoje możliwości, by komisja wydała wyrok, który będzie po jego myśli — dopowiedział Severus, zaciskając dłonie w pięści.

— Nic już na to nie poradzimy. Niepotrzebnie się fatygowałeś.

— Jak widać — mruknął Snape.

— Ale skoro już tu jesteś, to może opowiesz mi, co się działo na zjeździe alchemików. Doszły mnie słuchy, że pokłóciłeś się z ojcem Cassandry.

— Ja bym tego tak nie nazwał — Severus skrzywił się na samo wspomnienie. — Flamel trochę przesadził, a ja stanąłem w obronie mojej stażystki. Nie doszło do rękoczynów, nie zwyzywałem go, nie przekląłem. Naprawdę nie ma o czym opowiadać.

— Nathaniel przedstawia to inaczej — zmartwił się Albus.

— To już jego problem — Snape wzruszył ramionami. — Zawsze miał skłonność do przesady.

— A co na to Cassandra?

— Chyba była wdzięczna za ratunek. Naprawdę nie masz nic ciekawszego do roboty, że wypytujesz mnie o kongres?

— Mógłbym spytać, jak się czujesz z tym, że ojciec chrzestny twojego syna jest na wolności i najprawdopodobniej czyha na jego życie, ale wątpię, żebyś mi odpowiedział.

— Trzymam się — odpowiedział Severus, zaskakując tym nie tylko dyrektora. — Nie ruszyłem za nim w pościg od razu, więc nie musisz się martwić, że teraz to zrobię. Chociaż lepiej dla Blacka, żeby nie trafił na mnie nieprzygotowany.

— Masz jakiś pomysł, w jaki sposób udało mu się uciec?

— A to Lupin tego nie wie?

— Nic o tym nie wspominał, ale jestem pewien, że coś przede mną ukrywa.

— To dlaczego go zatrudniłeś? — zdziwił się Snape.

— Żeby mieć na niego oko — wyznał Dumbledore z wyjątkowo przebiegłym uśmiechem na ustach. — W końcu jest ostatnim żyjącym przyjacielem Syriusza Blacka i osobą, która zna go lepiej niż ktokolwiek inny.

Severus ugryzł się w język, by nie powiedzieć, że jest jeszcze ktoś, kto dobrze znał Blacka. Za względu na Aleksandra, wolał nie wspominać o Lorelai.

*

Zziębnięty Aleksander wrócił do swojego pokoju, rozpalił w kominku i przebrał się w suche ubrania, nie przestając przy tym myśleć o tym, co wywęszył w Zakazanym Lesie. Ta znajoma magia i zapach mokrego psa nie dawały mu spokoju.

Podszedł do stolika, na którym stał samowar. Wrzucił trochę rozżarzonych węgielków do komina, wlał wodę i postawił czajniczek z esencją na górze urządzenia. Gdy kilkanaście minut później usłyszał pukanie do drzwi, woda zaczęła się gotować.

— Chcesz herbaty? — spytał, wpuszczając Severusa do środka.

— Chętnie — odparł Snape. — I jak poszło?

— To zależy, jak na to spojrzeć. Dzieciaki nie zorientowały się, że je śledziłem, co można uznać za plus.

— Mhm. A jaki jest minus?

— Nie tylko ja ich obserwowałem.

— Wiesz kto?

— Niestety nie. Nie mam nawet pewności, czy to był człowiek.

— Ale nie był to, przypadkiem, wilkołak? — spytał podejrzliwie Severus.
— Wątpię czy byśmy teraz rozmawiali, gdyby Lupin zerwał się ze smyczy — odparł Sasza, wzruszając ramionami. — To było coś innego, ale nie wiem co.

— Następnym razem pójdziemy we dwóch i przyłapiemy to coś — stwierdził Snape.

— A jak było u Dumbledore’a? Uda się uratować tego hipogryfa?

— Nie sądzę. Lucjusz już się postara o to, żeby komisja wydała wyrok skazujący. Tyle dobrze, że Hagrida nie wyrzucą.

— A może powinni? W końcu to cud, że nikomu innemu nic się nie stało.

— Znam go od lat i wiem, że jeśli się słucha tego, co mówi o swoich ukochanych potworach, to naprawdę nie stanowią zagrożenia. A Draco miał to gdzieś. Chciał pokazać, że jest lepszy, że wszyscy muszą się z nim liczyć i być mu posłuszni. No cóż, hipogryf nie był.

— I zapłaci za to najwyższą cenę — westchnął ze smutkiem Sasza. — A Draco nie wyciągnie z tego żadnej nauki.

Severus zamyślił się nad słowami przyjaciela. Czy byli w stanie coś zrobić, żeby uratować niewinne zwierzę i ukarać Malfoya? Chwilowo nic nie przychodziło mu do głowy. Ale to nie znaczyło, że nie powinni spróbować.

*

Malfoy pojawił się w klasie dopiero w czwartek przed południem, kiedy Ślizgoni i Gryfoni byli już w połowie dwugodzinnej lekcji eliksirów. Wszedł do lochu chwiejnym krokiem, z prawą ręką owiniętą bandażem i unieruchomioną na temblaku; według Harry’ego zachowywał się jak bohater, któremu udało się wyjść cało ze straszliwej bitwy.

— No i jak, Draco? — zapytała Pansy Parkinson, uśmiechając się przymilnie. — Bardzo boli?

— Taak — mruknął Malfoy, krzywiąc się, co miało oznaczać, że mężnie znosi potworny ból.

Harry zauważył jednak, że mrugnął do Crabbe’a i Goyle’a, kiedy Pansy odwróciła głowę. Snape także to dostrzegł i aż się w nim zagotowało. Jak bardzo Draco przypominał mu w tym momencie młodego Blacka!

— Siadaj — rozkazał chłopakowi. — A ty, Parkinson, jeśli tak bardzo przejmujesz się stanem zdrowia kolegi, to pomożesz mu podczas dzisiejszej lekcji.

Harry i Ron wymienili ukradkiem spojrzenia: co się właśnie wydarzyło? Zwykle na eliksirach Malfoyowi wszystko uchodziło płazem; Snape był opiekunem Slytherinu i często faworyzował swoich podopiecznych.

Tego dnia warzyli nowy eliksir, roztwór powodujący kurczenie się ludzi i zwierząt. Malfoy ustawił swój kociołek tuż obok kociołków Harry’ego i Rona, więc przygotowywali składniki na tym samym stole. Pansy szybko przeniosła swoje rzeczy, żeby być jak najbliżej Dracona. Podczas, gdy ona odwalała za niego całą pracę, Malfoy zagadywał ich szeptem:

— Widzieliście się ostatnio z waszym kumplem Hagridem?

— Nie twój interes — warknął Ron spode łba.

— Obawiam się, że już niedługo przestanie być nauczycielem — powiedział Malfoy z szyderczym smutkiem. — Ojciec bardzo się zmartwił moim wypadkiem...

— Mów tak dalej, Malfoy, a przydarzy ci się prawdziwy wypadek — syknął Ron.

— ...i już złożył skargę do rady nadzorczej. I do Ministerstwa Magii. Jak wiecie, mój ojciec ma duże wpływy. A taka poważna kontuzja... — westchnął z przesadną afektacją — kto wie, może ręka już nigdy nie będzie sprawna?

— A więc o to ci chodziło — powiedział Harry, niechcący obcinając głowę martwej dżdżownicy, bo ręce drżały mu z gniewu. — żeby pozbyć się Hagrida ze szkoły.

— No... — szepnął Malfoy — częściowo tak, Potter. Ale są i inne dobrodziejstwa tej... kontuzji. Pansy, posiekaj mi dżdżownice.

Kilka kociołków dalej Neville miał poważne kłopoty. Nigdy nie dawał sobie rady na lekcjach eliksirów; nie znosił tego przedmiotu, a lęk przed profesorem Snape’em czynił z tych lekcji prawdziwą katorgę. Wywar, który powinien uzyskać jasną, jadowitozieloną barwę, w jego kociołku stał się...

— Pomarańczowy, Longbottom — powiedział Snape, nabierając chochlą nieco płynu i wylewając go z powrotem do kociołka z dużej wysokości, tak żeby wszyscy zobaczyli. — Pomarańczowy. Powiedz mi, chłopcze, czy przez twój gruby czerep nic nie dociera do mózgu? Nie słyszałeś, jak mówiłem, i to bardzo wyraźnie, że trzeba dodać tylko jedną śledzionę szczura? Czy nie powiedziałem, że wystarczy tylko odrobina soku z pijawek? Co mam zrobić, żebyś zrozumiał, co się do ciebie mówi, Longbottom?

Neville zaczerwienił się i cały dygotał. Wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać.

— Panie profesorze — odezwała się Hermiona — może bym pomogła Neville’owi zrobić to jak należy...

— Granger, czy ja cię prosiłem, żebyś się popisywała przed wszystkimi? — zapytał chłodno Snape, a Hermiona zarumieniła się jak Neville. — Longbottom, pod koniec lekcji zaaplikujemy kilka kropel tego eliksiru twojej ropusze i zobaczymy, co się stanie. Może to cię zachęci do słuchania, co się do ciebie mówi.

Snape odszedł, pozostawiając Neville’a sparaliżowanego strachem. Był zły. Głównie na siebie, ale trochę też na Malfoya, przez którego nie zapanował nad sobą i wyżył się na pierwszej lepszej ofierze. Dyskretnie spojrzał na Neville’a, który mieszał gorączkowo w swoim kociołku, cały oblany potem. Granger udzielała mu rad półgębkiem, dając mu kolejny pretekst do wyładowania resztek kłębiącej się w nim złości.
Zerknął na zegar nad biurkiem — lekcja powoli dobiegała końca, więc ogłosił uczniom:

— Koniec mieszania składników! Eliksir musi się uwarzyć, zanim będzie gotowy do użytku. Posprzątajcie, zanim zacznie wrzeć, a potem wypróbujemy wywar Longbottoma...

Harry i Ron pochowali resztę składników i poszli umyć ręce i chochle w kamiennym zbiorniku w kącie lochu. A Hermiona wciąż jeszcze pracowała nad eliksirem Neville’a.

Kilkanaście minut później Snape podszedł do chłopaka, który skulił się za swoim kociołkiem.

— Niech wszyscy tu podejdą — polecił Snape, a jego czarne oczy połyskiwały złowrogo — i zobaczą, co się stanie z ropuchą Longbottoma. Jeśli sporządził eliksir jak należy, ropucha zamieni się w kijankę. Ale jeśli zrobił coś nie tak, w co nie wątpię, najprawdopodobniej otruje swoją ropuchę.

Ślizgoni byli wyraźnie podnieceni. Snape chwycił ukochaną ropuchę Neville’a, zaczerpnął z jego kociołka nieco eliksiru, który teraz miał zieloną barwę, po czym wlał jej kilka kropel do pyszczka. Gryfoni patrzyli z niepokojem.

Zapadła głucha cisza. Słychać było, jak ropucha głośno przełknęła napój. Po chwili rozległo się ciche pyknięcie i oto na dłoni Snape’a wiła się maleńka kijanka.

Gryfoni zaczęli gromko klaskać. Snape zrobił kwaśną minę, wyjął z kieszeni mały flakonik, wylał z niego kilka kropel na kijankę, a ta natychmiast zamieniła się z powrotem w dorosłą ropuchę.

— Gryffindor traci pięć punktów — oznajmił Snape, a Gryfonom uśmiechy spełzły z twarzy. — Panno Granger, mówiłem, żeby mu nie pomagać. Koniec lekcji. Rozejść się.

Gdy uczniowie wyszyli, rozejrzał się po pustej klasie. Czuł niesmak do siebie, ale też ulgę, że tym razem nie było przy nim jego stażystki i jej potępiającego spojrzenia. Zdecydowanie musiał znaleźć inny sposób na radzenie sobie ze złymi emocjami.

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz