„Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”
Następnego dnia, już nie była tego taka pewna. Zjawiła się u Snape’a z samego rana, jeszcze przed śniadaniem, żeby omówić z nim swój projekt zaliczeniowy. W miarę, jak mówiła, jego mina wyrażała coraz większy sceptycyzm.
— Zaczęłam nad nim pracę w wakacje — kontynuowała niezrażona. — Nie skończyłam tłumaczyć formuły na angielski, ale to nie problem, bo mogę pracować na tekście francuskim czy nawet łacińskim.
— To nie tłumaczenie jest tutaj problemem — stwierdził Severus, krytycznie przyglądając się przepisowi, który mu pokazała. — Nie zna pani tego eliksiru. Ja zresztą też nigdy o nim nie słyszałem. Wygląda na bardzo skomplikowaną i zaawansowaną miksturę leczniczą, ale nie ma pani pewności jak zadziała. Ani nie da mi pani gwarancji, że w ogóle zadziała.
— Dlaczego pan odrzuca mój projekt? — krzyknęła oburzona. — Może nie jest idealny, ale spełnia wszystkie założenia egzaminacyjne! Jest oryginalny, wystarczająco zaawansowany i skomplikowany. Wymaga ode mnie samodzielnego wyhodowania czy zdobycia składników oraz pracy z wieloma substancjami jednocześnie.
Każde kolejne słowo wypowiadała coraz głośniej, a ostatnie wykrzyczała mu prosto w twarz. Dopiero, gdy brakło jej tchu, cofnęła się o krok, przestraszona swoim wybuchem.
— Może lepiej niech pani wyjdzie, przewietrzy się, zje coś i zastanowi się nad sowim zachowaniem — upomniał ją profesor.
— Ale...
— To nie była propozycja, panno Flamel — powiedział stanowczo. — Proszę opuścić pracownię. Nie chcę tu pani widzieć przez najbliższą godzinę, czy to jasne?
— Jak słońce — odburknęła, ale zaraz spuściła z tonu: — Niech pan da mi szansę. Ja... nie przygotowałam nic innego.
Severus już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale dziewczyna wybiegła z laboratorium. Westchnął ciężko. Zerknął jeszcze raz na trzymany w ręku pergamin. Miał godzinę na podjęcie decyzji, od której zależeć będzie kariera zawodowa młodej, ambitnej kobiety. W dodatku kobiety, na której mu zależało. Zerknął na zegarek, była za kwadrans siódma. Złośliwy uśmiech sam wypłynął na jego usta. Najwyżej Cassandra poczeka trochę dłużej.
Podszedł do drzwi pokoju, który graniczył z jego własną kwaterą pracowniczą i załomotał w nie pięścią. Za drzwiami panowała cisza, więc powtarzał walenie tak długo, aż wreszcie usłyszał stłumione przekleństwo i odgłos pośpiesznych kroków.
— Przestań walić, już idę — warknął Rasputin i otworzył. — Czego chcesz?
— Za dziesięć minut śniadanie. Miałem dopilnować, żebyś się nie spóźnił.
— Nie jestem głodny — zaburczał Aleksander, ale cofnął się do pokoju, żeby się ubrać. Podstawową higienę załatwił zaklęciem, a poważniejsze zabiegi zostawił sobie na później. — Możemy iść.
Poszli razem do Wielkiej Sali i usiedli przy stole nauczycielskim. Cassandry przy nim nie było, co Snape odnotował z niejaką ulgą. Jeszcze nie ochłonął na tyle, by spokojnie z nią rozmawiać.
— Jesteśmy pierwsi — wytknął mu Rasputin, nalewając sobie kawy do kubka. — Nie musiałeś mnie wyciągać z łóżka aż tak wcześnie.
— Ja tam wolę jeść śniadanie w spokoju, a uczniowie skutecznie potrafią pozbawić człowieka apetytu.
Snape sięgnął po dzbanek z herbatą, nałożył na talerz pierwszą lepszą kanapkę i zerknął na projekt panny Flamel. Był to wyjątkowo skomplikowany eliksir, wymagający ogromu pracy, wiedzy i umiejętności. Cassandra myliła się sądząc, że nie jest idealny. Był. Jako zadanie testowe na ostatni rok stażu był dokładnie taki, jak powinien. A on wiedział, że ona sobie z nim poradzi, tylko obawiał się, że nie starczy jej czasu. Bo właśnie czas, który należało poświęcić na jego uwarzenie, był tutaj czynnikiem kluczowym. Na tym etapie szkolenia mógł jej pomagać, ale nie mógł pracować za nią. I nie miał wpływu na termin egzaminu, który ustaliła komisja.
Pochłonięty rozmyślaniami nie słyszał, że Aleksander coś do niego mówił. Nie zarejestrował też, że wyszedł z Wielkiej Sali i bezwiednie dotarł do gabinetu. Przepisał całą formułę na podręcznej tablicy, przy okazji tłumacząc te fragmenty, na które Cassandrze zabrakło czasu i zerkając na nią od czasu do czasu zaczął sporządzać szczegółowy harmonogram pracy. Krok po kroku, dzień po dniu, godzina po godzinie. Uwzględnił w nim każdą czynność, każde zaklęcie, składnik wraz z czasem zbiorów lub datą, gdy należało go posiać i zebrać. Pisał, kreślił i notował, aż wreszcie miał przed sobą gotowy plan.
*
Cassandra wróciła do laboratorium po godzinie, ale nie zastała tam Snape’a. Wątpiła, by złośliwie opuścił zamek, nie zaczął też jeszcze lekcji, więc po szybkiej kalkulacji zajrzała do jego gabinetu. I stanęła oniemiała w progu. Nie śmiała nawet głośniej odetchnąć, by nie wyrwać profesora z transu. Stała więc, patrzyła, a w jej sercu odżywała nieśmiała nadzieja. Może jednak uda jej się uwarzyć ten eliksir.
— Może pani wejść — powiedział Severus, kiedy odzyskał kontakt z rzeczywistością.
Posłusznie weszła i zamknęła za sobą drzwi. Niepewnie zbliżyła się do biurka.
— Proszę usiąść.
Usłyszała kolejne polecenie i znowu go usłuchała. Już nie pamiętała, jak bardzo potrafi się denerwować w jego obecności. Jak desperacko pragnie jego aprobaty. I jak bardzo boi się jego odrzucenia.
— Przyjrzałem się temu przepisowi nieco uważniej i oto moje wnioski — podał jej plik kartek. — Proszę to na spokojnie przeczytać.
Chwyciła podane papiery i starając się zachowywać przy tym spokojnie, przebiegła wzrokiem przez wnioski Snape’a. Była pod ogromnym wrażeniem tego, co zrobił, by umożliwić jej zrealizowanie projektu. Sama pewnie nie uwzględniłaby części z kroków, które należało podjąć, by wyrobić się w terminie. A on miał na to niewiele ponad godzinę, podczas gdy ona męczyła się z tym przepisem od dwóch miesięcy.
— Rozłożył pan ten eliksir na czynniki pierwsze — powiedziała z podziwem.
— I dostrzegłem jego potencjał — przyznał niechętnie. — Nadal uważam, że to ryzykowne, ale jeśli pani jest pewna, że chce go pani uwarzyć, to nie będę protestował.
— Jestem pewna — zapewniała go gorąco.
— Proszę to jeszcze przemyśleć — powstrzymał jej zapędy. — Na moim biurku znajdzie pani dokładny plan pracy, który zagwarantuje, że zdąży pani w wyznaczonym terminie. Proszę się z nim zapoznać i podjąć decyzję, czy na pewno jest pani w stanie poświęcić tyle czasu na naukę. Ja teraz idę na lekcję, więc nie musi się pani śpieszyć.
— Tak jest, panie profesorze.
— I proszę pamiętać, że w przypadku niedotrzymania terminu oddania eliksiru, to pani poniesie konsekwencje tej decyzji, Ja co najwyżej przez kolejne pięć lat nie będę mógł przyjąć nikogo na staż i może mi pani wierzyć, że to żadna kara.
Po tych słowach opuścił gabinet a ona na miękkich nogach podeszła do biurka. Plan pracy, który opracował był nie tylko drobiazgowy, ale też morderczy. Zakładał pracę po dwanaście godzin na dobę, w weekendy, święta, czasem też po nocy. Ale dawał jej szanse, a to było najważniejsze. Była gotowa poświęcić się bez reszty temu projektowi i to nie tylko dlatego, że od tego zależała jej zawodowa przyszłość.
*
Harry przez pół nocy nie zmrużył oka. Rozgardiasz panujący podczas pierwszego wieczoru w Hogwarcie nie sprzyjał rozmowom, dlatego po powrocie z uczty nie dał rady pogadać z Ronem i Hermioną o Kevinie czy tam Aleksandrze. Za to nocą nie potrafił przestać o nim myśleć. Kto w końcu wcielał się w jego sąsiada? Snape czy Rasputin? A jeśli ten drugi to czego mógł od niego chcieć? I kim on w ogóle był?
Rano półprzytomny z niewyspania powlókł się na śniadanie.
— Wczoraj nie było okazji — zaczęła Granger, kiedy dostrzegła siedzącego przy stole Rasputina. — Ale naprawdę sądzisz, że to Kevin?
— Nie wiem — mruknął Harry. — Wygląda jak on. Może to tylko ktoś bardzo do niego podobny.
— Taa, jasne — wtrącił się Ron. — Bo my jeszcze naiwnie wierzymy w takie zbiegi okoliczności.
— Moim zdaniem Kevinem jest Snape — Hermiona upierała się przy swojej koncepcji.
— Wczoraj wyglądało na to, że się znają — dodał Weasley.
— A nawet na to, że się kumplują — westchnął Harry. — Może faktycznie Snape zmienił się w Rasputina, żeby udawać Kevina.
Rozmowę przerwało im przybycie profesor McGonagall która rozdała im plany lekcji. Harry z zadowoleniem stwierdził, że bez trudu uda mu się pogodzić dosyć napięty grafik z treningami Quidditcha. Zerknął przez ramię na plan Hermiony i zagwizdał z podziwem.
— No nieźle — skomentował. — Nie za dużo tego na siebie wzięłaś?
— Nie, spokojnie, dam radę — uśmiechnęła się do niego. — Ty też masz sporo przedmiotów.
— Ale bez Mugoloznawstwa i Antycznych Run mój plan wygląda znacznie przyjaźniej — zaśmiał się chłopak.
— A mój nie, chociaż nie wybrałem nic ponad to, co niezbędne — jęczał Ron.
— Za to widzę, że w piątki po obiedzie wszyscy mamy wolne — ucieszyła się Hermiona. — Możemy zapisać się na kurs Iluzji!
— Chyba żartujesz — oburzył się Weasley.
— Nie, nie żartuję.
— Mało ci jeszcze?
— Hermiona ma rację — przerwał mu Harry. — Moglibyśmy się dowiedzieć, co knuje Rasputin.
Ron spojrzał na niego z wyrzutem, ale wobec ich zdecydowanego uporu, uległ pokonany.
*
Długo wędrowali korytarzami szukając klasy wróżbiarstwa. W ciągu dwóch lat pobytu w Hogwarcie nie zdążyli poznać całego zamku, a w Wieży Północnej jeszcze nigdy nie byli.
— Przecież... musi... być... jakaś... droga... na... skróty — wysapał Ron, kiedy po raz siódmy wspinali się po jakichś schodach, aby wyjść na zupełnie im nie znaną klatkę schodową, w której na kamiennej ścianie wisiało wielkie malowidło przedstawiające pustą łąkę.
— Chyba tędy — powiedziała Hermiona, zaglądając do opustoszałego korytarza na prawo.
— To niemożliwe — odrzekł Ron. — To okno wychodzi na południe, zobacz, widać kawałek jeziora...
— Do planu lekcji powinni dołączać mapę — wysapał Harry.
Błądzili tak jeszcze przez dłuższy czas, aż wreszcie dotarli do wąskiej, spiralnej klatki schodowej. Nad sobą usłyszeli szum głosów i poznali, że trafili na miejsce. Wspięli się po krętych schodach, dysząc ciężko.
Pokonali ostatnie stopnie i wyszli na małą platformę, na której zgromadziła się już większość klasy. Nie było tu drzwi, ale Ron szturchnął Harry’ego i wskazał na okrągłą klapę w suficie. Do klapy przybita była mosiężna tabliczka.
— SYBILLA TRLAWNEY, NAUCZYCIELKA WRÓŻBIARSTWA — przeczytał Harry. — Niby jak mamy się tam dostać?
Jakby w odpowiedzi na to pytanie, klapa nagle się otworzyła i zjechała ku nim srebrna drabina, która oparła się o posadzkę tuż przy jego stopach.
Znaleźli się w najdziwniejszej klasie, jaką kiedykolwiek widzieli. Prawdę mówiąc, pomieszczenie w ogóle nie przypominało klasy, bardziej coś pośredniego między pokojem na poddaszu a staroświecką herbaciarnią. Było tu ze dwadzieścia okrągłych stolików, każdy otoczony obitymi perkalem fotelikami i pufami. Wnętrze wypełniała mętna, szkarłatna poświata; wszystkie okna były pozasłaniane, a światło sączyło się z wielu lamp osłoniętych ciemnoczerwonymi szalami. Było bardzo gorąco, a z wielkiego miedzianego kotła, wiszącego nad ogniem w kominku, unosiła się ciężka, odurzająca woń. Półki pod ścianami zawalone były zakurzonymi piórami, pękami świec, taliami postrzępionych kart, kryształowymi kulami i mnóstwem filiżanek.
Z cienistego kąta popłynął ku nim cichy, tajemniczy glos:
— Witajcie. Jak miło zobaczyć was wreszcie w świecie materialnym.
Profesor Trelawney wkroczyła w krąg światła przy kominku. Przypominała wielkiego, błyszczącego owada. Była bardzo chuda; grube okulary powiększały jej oczy kilkakrotnie, a całą postać spowijał połyskliwy muślinowy szal. Z długiej szyi zwieszały się niezliczone łańcuszki i koraliki, a ramiona i dłonie ozdobione były mnóstwem bransolet i pierścionków.
— Siadajcie, moje dzieci, siadajcie — zaprosiła ich aksamitnym głosem, więc nieśmiało pozajmowali fotele i pufy.
Harry, Ron i Hermiona usiedli razem przy okrągłym stoliku.
— Witajcie na pierwszej lekcji wróżbiarstwa — oznajmiła profesor Trelawney, która sama zasiadła w wysokim fotelu przed kominkiem. — Nazywam się Sybilla Trelawney. Zapewne widzicie mnie po raz pierwszy. Zbyt częste zstępowanie w zgiełk i zamieszanie szkoły zaciemnia moje wewnętrzne oko.
Nikt nic nie powiedział na to dość niezwykłe stwierdzenie. Profesor Trelawney delikatnie poprawiła sobie szal i mówiła dalej:
— A więc wybraliście studiowanie wróżbiarstwa, najtrudniejszej ze wszystkich sztuk magicznych. Już na samym wstępie muszę was ostrzec, że jeśli nie macie daru jasnowidzenia, wiele się ode mnie nie nauczycie. Książki też daleko was nie zaprowadzą...
Na te słowa Harry i Ron parsknęli śmiechem i zerknęli na Hermionę, która sprawiała wrażenie wytrąconej z równowagi stwierdzeniem, że w nauce tego przedmiotu książki jej nie pomogą.
*
Jak się później okazało, to była najprzyjemniejsza część lekcji wróżbiarstwa. Nieważne jak bardzo Harry się starał, to i tak niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Żadna relaksacja umysłu nie potrafiła sprawić, by herbaciane fusy wyjawiły mu jakąkolwiek przyszłość. Może nie miał do tego drygu, a może to Hermiona miała rację i tasseomancja to zwykły stek bzdur.
Dlatego w pewnym momencie nie wytrzymał słuchając interpretacji Rona i po prostu wybuchnął śmiechem. Niestety to był poważny błąd, bo w ten sposób skupił ma sobie uwagę nauczycielki.
— Zobaczmy, co my tutaj mamy — powiedziała zabierając Ronowi filiżankę z fusami Harry’ego.
Wpatrywała się w nie przez chwilę, kręcąc nią w różne strony. Wreszcie obróciła filiżankę po raz ostatni, wzięła głęboki oddech i krzyknęła. Opadła na wolny fotel; oczy miała zamknięte, a połyskującą klejnotami dłoń przyciskała do piersi w okolicach serca.
— Mój drogi chłopcze... mój biedny, kochany chłopcze... nie... nie powinnam tego mówić... nie... nie proście mnie...
— Co tam jest, pani profesor? — zapytał natychmiast Dean Thomas.
Wszyscy wstali i powoli okrążyli stolik Harry’ego i Rona, napierając na fotel profesor Trelawney, żeby zajrzeć do filiżanki.
— Mój drogi — olbrzymie oczy profesor Trelawney otworzyły się szeroko — masz ponuraka.
— Co? — zapytał Harry.
Nie był jedynym, który nic z tego nie zrozumiał. Dean Thomas wzruszył ramionami, a Lavender Brown zrobiła zdumioną minę, ale prawie wszyscy pozostali zatkali sobie usta rękami, żeby nie krzyknąć ze strachu.
— Ponurak, mój drogi, ponurak! — zawołała profesor Trelawney, wyraźnie wstrząśnięta tym, że Harry nie zrozumiał. — Olbrzymi, widmowy pies, który nawiedza cmentarze! Mój drogi chłopcze, to zły omen... to najgorszy omen... Omen śmierci!
Harry’emu coś przewróciło się w żołądku. Ten pies (albo niedźwiedź) w cieniu domu przy Pokątnej...
Zarówno pani profesor jak i jego koledzy z klasy coś jeszcze mówili, podając sobie filiżankę z rąk do rąk, ale on już ich nie słuchał. Koniecznie musiał dowiedzieć się więcej o ponurakach. Właśnie w tym momencie docenił dwa lata przyjaźni z Hermioną — najpierw poczyta o niebezpieczeństwie, panikować zacznie dopiero później.
Jedynym plusem tego zamieszania było to, że profesor Trelawney wcześniej skończyła lekcję.
— Oby wam los sprzyjał do naszego następnego spotkania — powiedziała profesor Trelawney omdlewającym tonem. — Och... a ty, mój drogi — dodała nieco głośniej, wskazując na Neville’a — spóźnisz się na naszą następną lekcję, więc przyłóż się w domu do nauki, żeby to nadrobić.
Harry, Ron i Hermiona w milczeniu zeszli po drabinie, a później po krętych schodach i udali się na lekcję transmutacji. Odnalezienie drogi do klasy profesor McGonagall zajęło im sporo czasu, więc mimo że wróżbiarstwo skończyło się trochę wcześniej, dotarli tam tuż przed rozpoczęciem lekcji.
*
Harry zajął ławkę na samym końcu klasy, a i tak czuł, że wszyscy się na niego gapią.
— Jeszcze nie umieram — powiedział głośno, zakładając ramiona na piersi. — Odczepcie się.
To wcale nie przyniosło spodziewanego skutku i przez szmer głosów, ledwo słyszał co profesor McGonagall opowiadała o animagach i nawet nie zauważył, jak sama zamieniła się w burą kotkę z ciemnymi obwódkami wokół oczu, przypominającymi okulary.
— Może mi powiecie, co w was dzisiaj wstąpiło? — zapytała, i powróciwszy do własnej postaci z lekkim pyknięciem, rozejrzała się po klasie. — Nie mówię, że mi na tym zależy, ale po raz pierwszy moja transmutacja nie wywołała oklasków.
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Harry’ego, ale nikt się nie odezwał. A potem podniosła rękę Hermiona.
— Chodzi o to, pani profesor, że właśnie mieliśmy pierwszą lekcję wróżbiarstwa i odczytywaliśmy przyszłość z fusów, i...
— Ach, już rozumiem — powiedziała profesor McGonagall, marszcząc czoło. — Nie musisz nic więcej mówić, Granger. To kto ma umrzeć w tym roku?
Wszyscy spojrzeli na nią ze zdumieniem.
— Ja — wyznał w końcu Harry.
— Rozumiem. — Profesor McGonagall utkwiła w nim swoje paciorkowate oczy. — Powinieneś więc wiedzieć, Potter, że Sybilla Trelawney co roku przepowiada śmierć któregoś z uczniów. Jak dotąd żaden jeszcze nie umarł. Straszenie omenem śmierci to jej ulubiony sposób witania się z nową klasą. Gdyby nie to, że nigdy nie wyrażam się źle o moich kolegach...
Urwała, a nozdrza jej pobielały.
— Wróżbiarstwo jest jedną z najmniej ścisłych dziedzin magii — powiedziała po chwili, już bardziej spokojnym tonem. — Nie będę przed wami ukrywała, że do wróżenia z fusów odnoszę się dość sceptycznie. Prawdziwi jasnowidze rzadko się zdarzają, a profesor Trelawney...
Znowu urwała, po czym dodała rzeczowym tonem:
— Wyglądasz bardzo zdrowo, Potter, więc wybacz mi, ale nie zwolnię cię z obowiązku odrobienia pracy domowej. Chyba żebyś umarł, wtedy możesz śmiało czuć się zwolniony.
Hermiona wybuchnęła śmiechem. Harry poczuł się trochę lepiej. Z dala od czerwonego światła i odurzających zapachów klasy pani Trelawney trudno było się lękać garstki herbacianych fusów.
*
W czasie gdy Harry szedł na swoją pierwszą lekcję Opieki Nad Magicznymi Zwierzętami, Minerwa ruszyła w dół, do lochów. Poczekała, aż Severus wypuści uczniów z klasy i sama weszła do środka.
— Czemu zawdzięczam twoją wizytę?
— Mam garść świeżych plotek. Jesteś zainteresowany?
— Spędziłem ostatni miesiąc wakacji mieszkając z Rasputinem, więc podziękuję.
Zerknęła na niego podejrzliwie, ale po jego minie poznała, że żartuje.
— Zrób mi kawę, to ci opowiem, co się działo na wróżbiarstwie.
Severus zesztywniał dosłownie na ułamki sekund.
— Niech to szlag — mruknął. — Zapraszam do mnie.
Przeszli do jego pokoju, gdzie Snape sprawnie zaparzył kawę w staroświeckim ekspresie i postawił filiżankę aromatycznego naparu przed Minerwą.
— A teraz mów.
— Sybilla, jak co roku, przepowiedziała śmierć jednego z uczniów. Nastraszyła trzecią klasę ponurakiem.
— Ponieważ to żadna nowość, domyślam się, że w tym roku chodzi o Harry’ego?
— Zgadłeś. Pewnie dlatego wszyscy trzecioklasiści są tak poruszeni.
— W tym przypadku mogła się aż tak bardzo nie minąć z prawdą — zauważył.
— Daj spokój! Przecież jej przepowiednie są wyssane z palca!
Severus upił łyk kawy, nie mając odwagi spojrzeć na Minrwę. Dopiero po chwili wyszeptał:
— Wszystkie, poza jedną.
CZYTASZ
Severus Snape I Mistrzyni Elksirów
FanfictionTym razem chciałam spróbować czegoś innego - wzięłam na warsztat motyw, który już pewnie nie raz był wałkowany w fan fiction i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Was, moi kochani czytelnicy, to nie odstraszy. A jaki to motyw? Dowiecie się już w pi...