31.

587 35 0
                                    

Rozdział zawiera obszerny fragment książki „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”


Snape opuścił różdżkę i podbiegł do półprzytomnego chłopca.

– Harry! Harry! Słyszysz mnie? – pytał, ale chłopak zemdlał, kiedy tylko wziął go na ręce.

Stojąca z boku Cassandra postanowiła niczemu się nie dziwić. Zdjęła z siebie i profesora Zaklęcie Niewidzialności i, słysząc zbliżające się kroki, przeszła pierwsza przez płomienne drzwi. Za nimi wpadła na Dumbledore’a.

– Gdzie Harry i Severus? – spytał zaniepokojony dyrektor.
– Tam – wskazała mu dłonią nadchodzącego Snape’a. – Nic im nie jest, ale Harry stracił przytomność.
– A Quirrell?
– Nie żyje – odparła krótko.

Wciąż miała dreszcze na wspomnienie tego, czego była świadkiem. Nie to, żeby uważała, że Quirrell nie zasługiwał na śmierć. Jednak nienawiść w głosie Snape’a wciąż jeszcze dźwięczała jej w uszach i sprawiała, że czuła dziwną słabość. Dziękowała Merlinowi, że w tamtej chwili nie mogła zobaczyć wyrazu twarzy swojego profesora. Ten widok pewnie śniłby się jej po nocach.

– Cassandro, idź do skrzydła szpitalnego, pani Pomfrey poda ci coś na uspokojenie – zarządził dyrektor. – Niedługo do ciebie dołączymy.

Dziewczyna posłusznie odeszła, a on ostrożnie zbliżył się do Severusa.

– Co z nim? – spytał wskazując na nieprzytomnego chłopca.
– Jest wycieńczony, ale myślę, że nic mu nie będzie – powiedział Severus niskim, zmienionym emocjami głosem. – Muszę przyznać, że poradził sobie lepiej niż sądziłem, ale nie pozwolę, żeby taka sytuacja kiedyś się powtórzyła.
– Obaj sobie poradziliście – stwierdził dyrektor. – Jak ty się czujesz?
– Normalnie – mruknął Snape. Nie wzruszył ramionami tylko dlatego, że na rękach niósł Harry’ego. – Wyczaruj jakieś nosze...

Dumbledore od razu spełnił jego prośbę i z rozrzewnieniem patrzył na ostrożne i delikatne ruchy Severusa. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie świadkiem jego ojcowskiej troski. Pożałował, że tak długo odmawiał mu możliwości normalnego kontaktu z synem.

Kierowali noszami na zmianę, idąc wolno w stronę wyjścia z podziemi. Po drodze Severus opowiadał o tym, co się wydarzyło. Dumbledore z kolei powtórzył mu to, co usłyszał od panny Granger.

– Czy chcesz, żeby Harry dowiedział się, kto go uratował? – spytał dyrektor, kiedy stanęli przed drzwiami szpitala.
– Jeśli uznasz to za stosowne, to tak – odparł dyplomatycznie Snape.

Obaj wiedzieli, że mu na tym zależy, ale nie byli pewni, czy Harry jest gotowy poznać prawdę. Chociaż po tym, co właśnie przeżył, już chyba nic nie powinno go zdziwić.

*

– Panie profesorze, proszę zaczekać – wydyszała Cassandra, próbując go dogonić.
– Nie powinna pani być już w drodze do domu? – spytał i przystanął widząc, że dziewczyna ledwo trzyma się na nogach.
– Za chwilę będę wracać, ale chciałam tylko panu powiedzieć, że... dziękuję za to, że pozwolił mi pan... to znaczy, że zabrał mnie pan ze sobą i...
– To chyba powinno trafić w pani ręce – przerwał jej i wyciągnął w jej stronę zaciśniętą dłoń.

Flamel wykonała ten sam ruch tylko obróciła dłoń wierzchem do dołu. Severus rozwarł palce, spomiędzy których wypadł niewielki, czerwony Kamień, przypominający trochę rubin a trochę bursztyn.

– Och, dziękuję – szepnęła dziewczyna i spojrzała na niego badawczo. – Czy profesor Dumbledore wie...?
– Nie, dopiero zamierzam go o tym poinformować – uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
– I nie korciło pana, żeby go zatrzymać albo przynajmniej użyć? – spytała dziewczyna.
– Panno Flamel, co też pani insynuuje? – oburzył się, ale nie ukrywając rozbawienia. – Jak będę chciał, to sam sobie taki wytworzę.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – stwierdziła z przekąsem.
– A pani chciałby go użyć? – zainteresował się.

Cassandra przez chwilę wahała się czy nie wyznać mu prawdy, ale doszła do wniosku, że jeszcze nie jest na to gotowa. Spojrzała ze smutkiem na Kamień i wsunęła go do kieszeni.

– Już miałam taką możliwość, ale nie spełnił moich oczekiwań – odparła cicho. – Do widzenia, panie profesorze. Udanych wakacji.
– Wzajemnie, panno Flamel – był zbyt zaskoczony tym co usłyszał, by powiedzieć coś innego. A kiedy ochłonął, dziewczyny już nie było w pobliżu.

*

– Dobry wieczór, Harry.

Harry wytrzeszczył oczy. A potem sobie przypomniał.

– Panie profesorze! Kamień! To był Quirrell! Zdobył Kamień! Panie profesorze, szybko...

– Uspokój się, kochany chłopcze, masz trochę przestarzałe wiadomości. Quirrell nie ma Kamienia.

– Więc kto go ma? Panie pro...

– Harry, uspokój się, proszę, bo pani Pomfrey zaraz mnie stąd wyrzuci.

Harry przełknął ślinę i rozejrzał się. Zdał sobie sprawę, że musi być w skrzydle szpitalnym. Leżał w łóżku, w białej pościeli, a obok stał stolik, zastawiony czymś, co przypominało wystawę sklepu ze słodyczami.

– To prezenty od twoich przyjaciół i wielbicieli – powiedział rozpromieniony Dumbledore. – To, co się wydarzyło w podziemiach, jest ścisłą tajemnicą, więc, oczywiście, wie o tym cała szkoła. Przypuszczam, że to twoi przyjaciele, panowie Fred i George Weasleyowie są odpowiedzialni za próbę przysłania ci tutaj sedesu. Zapewne uważali, że to cię rozbawi. Pani Pomfrey uznała to jednak za sprzeczne z wymogami higieny i skonfiskowała ów dar.

– Jak długo tu jestem?

– Trzy dni. Pan Ronald Weasley i panna Granger bardzo się ucieszą, że odzyskałeś świadomość. Bardzo się o ciebie niepokoili.

– Ale, panie profesorze... Kamień...

– Widzę, że trudno zająć twoją uwagę czym innym. No więc dobrze. Profesorowi Quirrellowi nie udało się odebrać ci Kamienia. Pomoc przybyła na czas, żeby temu przeszkodzić, chociaż muszę przyznać, że sam radziłeś sobie zupełnie nieźle.

– Pan tam był, panie profesorze? Dostał pan wiadomość przez sowę Hermiony?

– Musieliśmy się minąć w powietrzu. Jak tylko dotarłem do Londynu, zaraz zrozumiałem, że powinienem być w miejscu, które opuściłem – Dumbledore tylko nieznacznie minął się z prawdą. – Ktoś inny był cały czas przy tobie, i zdążył ściągnąć z ciebie Quirrella...

– To to nie był pan?
– Nie, Harry, to nie mogłem być ja.
– Więc kto?
– Nie domyślasz się?
– Nie... byłem pewien, że słyszałem jakiś głos... Myślałem, że to pan...
– Ja bym nie zdążył... Wolałem nie ryzykować, że przybędę za późno.

– Mało brakowało... – mruknął chłopak chwilowo porzucając kwestię tego, kto był z nim w podziemiach. – Czułem, że już dłużej nie wytrzymam... że odbierze mi Kamień...

– Ten wysiłek prawie odebrał ci życie. Przez chwilę myślałem, że już to się stało. A jeśli chodzi o Kamień, to został zniszczony.
– Zniszczony? – powtórzył Harry. – Przecież pana przyjaciel... Nicolas Flamel...
– Wiesz o Nicolasie? – udał zdziwienie Dumbledore. – No, no, naprawdę nieźle się spisałeś. Wszystko jak należy. No cóż, uciąłem sobie z Nicolasem małą pogawędkę i zgodziliśmy się, że tak będzie najlepiej.
– Ale to oznacza, że on i jego żona umrą...
– Mają dość Eliksiru Życia, żeby pozałatwiać swoje sprawy, a potem... tak, umrą.

Dumbledore uśmiechnął się na widok zdumienia na twarzy Harry’ego.

– Komuś tak młodemu, jak ty może to wydać się niewiarygodne, ale dla Nicolasa i Perenelli to coś takiego, jak położyć się do łóżka po długim, bardzo długim dniu. Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody. A ten Kamień... cóż, to wcale nie była taka wspaniała rzecz. Sam pomyśl: tyle pieniędzy i lat życia, ile zechcesz! Dwie rzeczy, których ludzkie istoty pragną najbardziej... Tylko że ludzie mają wrodzony talent do wybierania właśnie tego, co dla nich najgorsze.

Harry leżał cicho, pogrążony w myślach. Dumbledore mruczał coś pod nosem i wpatrywał się w sufit.

– Panie profesorze – zaczął Harry. – Tak sobie myślę... Nawet jeśli nie ma już Kamienia, to jednak Vol... to znaczy Sam–Wiesz–Kto...
– Nazywaj go Voldemortem, Harry. Zawsze nazywaj rzeczy po imieniu. Strach przed imieniem wzmaga strach przed samą rzeczą.
– Tak, panie profesorze. No więc Voldemort może próbować innych sposobów, żeby wrócić, prawda? To znaczy... on nie zginął, tak?

– Tak, Harry, on nie zginął. Nadal gdzieś jest. Może szuka innego ciała, żeby w nie wstąpić... Nie jest do końca żywy, więc nie można go zabić. Pozostawił Quirrella, pozwolił mu umrzeć; swoim zwolennikom okazuje tyle samo zmiłowania, co wrogom. Niemniej, Harry, pamiętaj, że jeśli nawet udało ci się opóźnić odzyskanie przez niego mocy, trzeba będzie kogoś innego, kogoś, kto jest gotów walczyć z nim następnym razem, choć i jemu walka będzie się wydawała beznadziejna, tak jak tobie... a jeśli znowu uda się pokrzyżować plany Voldemorta... i znowu... może w końcu już nigdy nie odzyska dawnej mocy.

Harry pokiwał głową, ale natychmiast tego pożałował. A potem powiedział:

– Panie profesorze, jest jeszcze wiele innych rzeczy, o których chciałbym się dowiedzieć... prawdy...
– Prawdy – westchnął Dumbledore. – Prawda to cudowna i straszliwa rzecz, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Odpowiem jednak na twoje pytania, chyba iż uznam, że istnieją rozsądne powody, by odpowiedzi nie udzielić. I proszę cię z góry, żebyś mi wówczas wybaczył. Oczywiście nie będę kłamał.

– No więc... Voldemort powiedział, że zabił moją matkę tylko dlatego, że próbowała go powstrzymać, aby mnie nie zabił. Ale dlaczego chciał zabić właśnie mnie?

Dumbledore westchnął po raz drugi.

– Niestety, na pierwsze pytanie, które mi zadałeś, nie mogę ci odpowiedzieć. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiedyś się tego dowiesz... a teraz przestań o tym myśleć. Kiedy będziesz starszy... wiem, że przykro ci tego słuchać... ale dowiesz się wszystkiego, kiedy będziesz na to przygotowany.

Harry zrozumiał, że nie powinien nalegać.

– Ale dlaczego Quirrell nie mógł mnie dotknąć?
– Twoja matka oddała za ciebie życie. Jedyną rzeczą, której Voldemort nie potrafi zrozumieć, jest miłość. Nie wiedział, że tak wielka miłość pozostawia wieczny ślad. Nie bliznę, nie znak widzialny... Jeśli ktoś kocha nas aż tak bardzo, to nawet jak odejdzie na zawsze, jego miłość będzie nas zawsze chronić. Ta miłość jest w twojej skórze. Quirrell, pełen nienawiści, żądzy i ambicji, dzielący ciało i duszę z Voldemortem, nie mógł ciebie dotknąć właśnie dlatego. Mękę sprawiało mu samo dotknięcie kogoś naznaczonego czymś tak dobrym.

Dumbledore zainteresował się nagle jakimś ptaszkiem, który przysiadł na parapecie, co pozwoliło Harry’emu otrzeć łzy prześcieradłem.

– A ten płaszcz, sprawiający, że jest się niewidzialnym? – zapytał, kiedy odzyskał głos. – Wie pan, kto mi go przysłał?

– Ach... tak się zdarzyło, że James Potter zostawił go mnie, a ja pomyślałem, że może ci się przydać. – W oczach Dumbledore’a pojawiły się wesołe błyski. – Bardzo użyteczna rzecz... James zakładał go najczęściej po to, żeby zakradać się do kuchni, kiedy tu był.

– I jest jeszcze coś...
– Wal śmiało.
– Quirrell i Snape...
– Profesor Snape, Harry.
– Tak, on... Quirrell powiedział, że Snape mnie nienawidzi, bo nienawidził mojego ojca. Czy to prawda?
– No, raczej się nie lubili. Ale chyba nie tak, jak ty i pan Malfoy. Jednak to właśnie profesor Snape powstrzymał Quirrella przed zabiciem ciebie.
– Snape? To on... On był tam w podziemiach?
– Tak, Harry. Severus od początku wiedział, że Quirrell chce cię dopaść i przez cały rok szkolny próbował go przechytrzyć. On i panna Flamel zeszli do podziemi, żeby cię chronić.
– Jak to możliwe? Skoro on tak bardzo mnie nienawidzi?
– Może uznał, że konflikt z dzieciństwa nie powinien wpływać na to, jakim stał się dorosłym? – zasugerował Dumbledore.
– Może... jednak chciałbym wiedzieć, co takiego zrobił mu mój ojciec... – upierał się Harry.
– To jest rozmowa na inną okazję – westchnął ciężko Dumbledore.

Nie mógł szczerze odpowiedzieć na tak sformułowane pytanie, a nie chciał nazywać Jamesa Pottera ojcem Harry’ego.

Harry starał się to zrozumieć, ale znowu rozbolała go głowa, więc zrezygnował.

– Panie profesorze, jeszcze jedno...
– Tylko jedno?
– W jaki sposób Kamień znalazł się w mojej kieszeni?
– Ach, cieszę się, że o to zapytałeś. To jeden z moich bardziej udanych pomysłów, a między nami mówiąc, coś z tego wynika. Widzisz, Kamień mógł się dostać tylko w ręce kogoś, kto go chciał znaleźć – znaleźć, a nie wykorzystać, bo inaczej zobaczyłby w lustrze nie Kamień, ale samego siebie wytwarzającego złoto albo pijącego Eliksir Życia. Niezły pomysł, co? Nawet mnie samego mój mózg czasami zaskakuje... No, ale dość pytań. Radzę ci zabrać się do tych słodyczy. Ach! Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta! W młodości miałem pecha, natrafiając na fasolkę o smaku wymiocin i od tego czasu raczej za nimi nie przepadam... ale ten kolor to chyba toffi, co?

Uśmiechnął się i włożył do ust złotobrązową fasolkę, po czym zakrztusił się i wymamrotał:

– Niestety! Woszczyna z uszu!

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz