36.

568 29 0
                                    

Zawiera obszerne fragmenty książki „Harry Potter i Komnata Tajemnic”


– Ciekawe, czyja to sowa – powiedziała Ginny, z nudów wyglądająca przez okno.

Ron, który do tej pory ignorował siostrę, odruchowo spojrzał na niebo i aż zagwizdał z podziwu. Tak wielkiego i pięknego puchacza jeszcze nigdy nie widział. Kto też mógł do nich napisać?

– To pewnie do ojca. Z Ministerstwa – mruknął.

Otworzył okno, żeby wpuścić ptaka i przeżył szok, kiedy puchacz zawisł przed nim w powietrzu i wyciągnął w jego stronę nóżkę z przywiązanym listem.

– Jesteś pewien? – spytał zaskoczony chłopak.

Venom spojrzał na niego z pogardą i stuknął dziobem w czubek jego głowy. Ron odskoczył i pomasował miejsce, w które trafił go puchacz, chociaż tak naprawdę wcale go nie bolało. Odwzajemnił spojrzenie dziwnego ptaka i w końcu odwiązał zaadresowany do siebie list.

Cześć Ron,
Tak tylko chciałem spytać, co u ciebie. Nie odzywałeś się przez całe lato, to pomyślałem, że coś się stało… Jeśli możesz, to odpisz.
Harry

– Od kogo to? – spytała zaintrygowana Ginny.
– Od Harry’ego – odparł Ron. – To dziwne…
– Uważasz że dziwne jest to, że twój najlepszy przyjaciel do ciebie napisał? – zdziwiła się dziewczynka.
– Dziwne jest to, co napisał – westchnął. – Widziałaś Freda i George’a?
– Są w szopie za domem.

Ron wybiegł z domu, a ona przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna pójść za nim. Bracia na pewno nic jej nie wyjaśnią, więc jeśli chce się czegoś dowiedzieć, to musi ich podsłuchać. Skradając się na palcach podeszła do drzwi szopy i przycupnęła za rosnącym obok krzewem.

– Coś się musiało wydarzyć – upierał się Ron. – Przecież pisałem do niego, ale ani razu mi nie odpisał, a teraz… wygląda na to, że nie dostał żadnego listu ode mnie. Hermionie też nie odpowiadał na listy.
– Dobra, dobra, nie gorączkuj się tak – upomniał brata Fred.
– Sprawdzimy to – uśmiechnął się szelmowsko George. – Ojciec już coś wspominał, że trzeba będzie się tam wybrać i sprawdzić, czy u Harry’ego wszystko w porządku.
– Jedźmy tam od razu – zaproponował Ron, patrząc z nadzieją na starego Forda Anglię.
– Dzisiaj nie da rady – pouczył go Fred. – Rodzice są w domu…
– Poczekamy, aż tata będzie miał nocny dyżur – dodał George.

Ginny nie potrzebowała słyszeć niczego więcej. Normalnie pewnie próbowałaby ich szantażować, że o wszystkim powie mamie, jeśli nie zrobią dla niej czegoś, na co zwykle nie mieli czasu, ale tym razem doszła do wniosku, że będzie ich kryć. Dzięki temu uda jej się spotkać Harry’ego jeszcze przed rozpoczęciem szkoły.

🪄


  Następnego dnia Harry przekonał się, że są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają. Tak samo jak w poprzednich latach, Dursleyowie zupełnie zapomnieli o jego urodzinach. Chłopak, rzecz jasna, nie miał wielkich nadziei, bo jeszcze nigdy nie dostał od nich godnego uwagi prezentu, choćby tortu urodzinowego, ale żeby tak zapomnieć całkowicie o jego święcie…

Wuj Vernon odchrząknął znacząco i oznajmił:

– Dzisiaj, jak wszyscy wiemy, jest bardzo ważny dzień.

Harry podniósł głowę, nie wierząc własnym uszom.

– To może być dzień, w którym dokonam największej transakcji w całej swojej karierze – rzekł wuj Vernon.

Harry pochylił głowę nad kawałkiem tostu. No tak, pomyślał z goryczą, wuj Vernon ma na myśli to głupie przyjęcie. Mówił o tym od dwóch tygodni, a właściwie od dwóch tygodni mówił wyłącznie o tym. Na kolacji miał być jakiś bogaty przedsiębiorca budowlany ze swoją żoną, a wuj Vernon miał nadzieję, że nakłoni go do bardzo dużego zamówienia.

Harry słyszał to już tyle razy, że teraz odpłynął myślami gdzieś daleko, od czasu do czasu wtrącając tylko odpowiedzi na powtarzające się pytanie wuja Vernona.

– A ty? – pytał wuj.
– Ja będę siedział cicho w swojej sypialni, udając, że mnie nie ma – odpowiadał Harry bezbarwnym tonem.

Wreszcie spotkanie rodzinne dobiegło końca i Harry nieco się ożywił, gdy wuj oznajmił gromko:

– No dobrze… Jadę do miasta, żeby kupić smokingi sobie i Dudleyowi. A ty – warknął w jego kierunku – nie pałętaj się po domu, kiedy twoja ciotka będzie sprzątać.

Harry wyszedł kuchennymi drzwiami. Był piękny, słoneczny dzień. Przeszedł przez trawnik, opadł na ogrodową ławkę i cicho zaśpiewał: „Sto lat… sto lat…”

Żadnych kartek urodzinowych, żadnych prezentów, a w dodatku cały wieczór miał spędzić na udawaniu, że nie istnieje. Gdyby zdążył wcześniej o tym wspomnieć, mógłby przeczekać przyjęcie w domu Kevina, jednak dzisiaj już było na to za późno – gdy tylko otwierał usta, od razu dostawał burę od wuja lub ciotki. Doszedł do wniosku, że poczeka do wieczora i spróbuje po cichu wymknąć się z domu.

Spojrzał smętnie na żywopłot. Nadal czuł się niepewny i samotny. Tęsknił za przyjaciółmi i niecierpliwie oczekiwał odpowiedzi, które miał mu przynieść Venom. A może puchacz już wrócił? Niestety, nie miał jak tego sprawdzić.

W ciągu minionego miesiąca Harry niezliczoną ilość razy był bliski otworzenia zaklęciem klatki Hedwigi i wysłania jej do Rona i Hermiony z listem, ale zawsze w końcu dochodził do wniosku, że nie warto ryzykować. Uczniom Hogwartu nie wolno było używać czarów poza szkołą. Harry nie powiedział o tym Dursleyom; wiedział, że tylko dlatego nie zamknęli go w komórce pod schodami, bo bali się, że zamieni ich w żuki gnojowniki.

Przemilczał także fakt, że Kevin jest czarodziejem, który mógłby zrobić im coś jeszcze gorszego, bo nie chciał zdradzać tajemnicy uczynnego sąsiada, ale były takie momenty, że bardzo chciał to zrobić. Chciał dopiec Dursleyom, chciał sprawić, żeby się bali, gdy staną w obliczu kogoś groźniejszego od nich. Jednak mimo wszystko nie zrealizował tego pragnienia.

Nagle drgnął i wyprostował się na ogrodowej ławce. Od dłuższej chwili wpatrywał się bezwiednie w żywopłot – a teraz dostrzegł, że żywopłot również się w niego wpatruje. Wśród liści pojawiła się para wielkich, zielonych oczu.

Harry zerwał się na równe nogi i w tej samej chwili przez trawnik dobiegł go skrzekliwy, szyderczy głos.

– A ja wiem, co dzisiaj jest, aha! – zaśpiewał Dudley, zmierzając w jego stronę.

Wielkie oczy mrugnęły i znikły.

– Co? – zapytał Harry, nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym się pojawiły.
– Wiem, co dzisiaj jest – powtórzył Dudley, podchodząc do niego.
– Brawo! – powiedział Harry. – A więc wreszcie nauczyłeś się dni tygodnia.
– Dzisiaj są twoje urodziny. I co, nie dostałeś żadnej kartki? Nie masz żadnych przyjaciół w tej szkole dla dziwolągów?
– Lepiej uważaj, żeby twoja mama nie usłyszała, że mówisz o mojej szkole – odpowiedział chłodno Harry.

Dudley podciągnął sobie spodnie, które ześlizgiwały mu się z tłustego zadka.

– Dlaczego tak się gapisz w ten żywopłot? – zapytał podejrzliwie.
– Zastanawiam się, jakim zaklęciem go podpalić.

Dudley natychmiast odskoczył, a na jego twarzy pojawiło się przerażenie.

– Nie w–wolno ci… Tata ci powiedział, że nie wolno ci robić żadnych czarów… bo cię wyrzuci z domu… a nie masz dokąd pójść… nie masz żadnych przyjaciół… nikogo…
– Abrakadabra! – krzyknął Harry. – Hokus–pokus, smenty–rymenty…
– MAAAAAAMO! – zawył Dudley, biegnąc w stronę domu i potykając się o własne nogi. – MAAAAMO! On to znowu robi!

Harry drogo zapłacił za ten dowcip. Ponieważ ani Dudley, ani żywopłot nie ucierpiał, ciotka Petunia wiedziała, że nie użył żadnych czarów, ale i tak ledwo zdołał uniknąć ciosu w głowę mokrą patelnią. Potem wymieniła z tuzin zadań do wykonania i oświadczyła, że nie dostanie nic do zjedzenia, dopóki tego wszystkiego nie zrobi.

Podczas gdy Dudley krążył w pobliżu, zajadając lody, Harry umył okna, wypucował samochód, przystrzygł trawnik, opielił grządki kwiatów, przyciął i podlał róże i pomalował ogrodową ławkę. Słońce grzało mocno, paląc go w plecy. Wiedział, że nie powinien dać się sprowokować Dudleyowi, ale Dudley wypowiedział na głos to, o czym Harry sam myślał… Może naprawdę nie ma żadnych przyjaciół?

– Chciałbym, żeby teraz zobaczyli słynnego Harry’ego Pottera – pomyślał z goryczą, rozpryskując sztuczny nawóz na grządki. Plecy go bolały, a pot ściekał mu strumieniami po twarzy.

Było pół do ósmej, kiedy w końcu usłyszał głos ciotki Petunii.

– Do domu! Tylko uważaj, idź po gazetach!

Harry westchnął. Wszedł do domu, zjadł skromną i wyjątkowo niesmaczną kolację i odprowadzany nieżyczliwymi spojrzeniami Dursleyów, wszedł na palcach do swojej sypialni, zamknął drzwi i odwrócił się, żeby rzucić się na łóżko. Kłopot w tym, że na łóżku ktoś już siedział.


🪄


   Harry nie mógł w to wszystko uwierzyć! Domowy skrzat, który za nic nie chciał się przyznać, komu służy, ostrzegał go przed czymś, co miało wydarzyć się w Hogwarcie! I to on przez całe wakacje zatrzymywał listy od jego przyjaciół! Ciekawe, czy obserwował go też wtedy, gdy przesiadywał u Kevina? Miał nadzieję, że nie. I że Zgredek nie próbował odebrać listów Venomowi! Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że tego na pewno nie zrobił. Puchacz rozszarpałby skrzata na strzępy.

– Niech się Harry Potter nie gniewa… Zgredek miał nadzieję… no, jeśli Harry Potter pomyśli, że jego przyjaciele o nim zapomnieli… może nie zechce wrócić do szkoły…

Harry nie słuchał. Wyciągnął szybko rękę, chcąc mu wyrwać listy, ale Zgredek jeszcze szybciej odskoczył.

– Harry Potter je dostanie, jeśli da Zgredkowi słowo, że nie wróci do Hogwartu. Ach, jaśnie wielmożny czarodzieju, tam czeka cię straszliwe niebezpieczeństwo! Powiedz, że tam nie wrócisz!
– Nie – powiedział Harry ze złością. – Oddaj mi listy od moich przyjaciół!
– A więc Harry Potter nie pozostawia Zgredkowi wyboru – rzekł ponuro duszek.

I zanim Harry zdążył się ruszyć z miejsca, podbiegł do drzwi, otworzył je i zbiegł po schodach. Harry’emu zaschło w ustach, żołądek podskoczył mu do gardła, ale rzucił się za nim w pogoń, starając się nie robić hałasu. Przeskoczył przez ostatnie sześć stopni, wylądował jak kot na dywanie i rozejrzał się, szukając Zgredka.

Z jadalni dobiegł go głos wuja Vernona: „…niech pan opowie Petunii tę zabawną historię o amerykańskich hydraulikach, panie Mason, bardzo chciała ją usłyszeć…”.

Harry przebiegł przez przedpokój, wpadł do kuchni i poczuł, że po prostu nie ma już żołądka. Wspaniała legumina ciotki Petunii unosiła się pod sufitem. Na szczycie kredensu siedział Zgredek.

– Nie – zachrypiał Harry. – Błagam cię… oni mnie zabiją…
– Harry Potter musi przyrzec, że nie wróci do szkoły…
– Zgredku… błagam…
– To proszę to przyrzec.
– Nie mogę!

Zgredek spojrzał na niego z żalem.

– Więc Zgredek musi to zrobić. Dla dobra Harry’ego.

Legumina spadła na podłogę z okropnym łoskotem. Krem obryzgał ściany i szyby w oknach. Po chwili rozległ się donośny trzask, jakby ktoś strzelił z bata, i Zgredek zniknął.

W pokoju jadalnym rozległy się krzyki i po chwili do kuchni wpadł wuj Vernon. Harry stał pośrodku, nie mogąc ruszyć się z miejsca, cały umazany leguminą ciotki Petunii.

Z początku wydawało się, że wuj Vernon zbagatelizuje to wydarzenie („To tylko nasz siostrzeniec… okropnie nerwowy… obcy ludzie wyprowadzają go z równowagi, więc trzymamy go na górze”). Zagonił zszokowanych Masonów z powrotem do pokoju jadalnego, przyrzekł Harry’emu, że obedrze go ze skóry, i wręczył mu mopa. Ciotka Petunia wygrzebała z lodówki jakieś lody, a Harry, wciąż dygocąc, zaczął doprowadzać kuchnię do porządku.

Wuj Vernon miałby jeszcze szansę zawarcia transakcji życia – gdyby nie sowa.

Ciotka Petunia właśnie częstowała wszystkich miętowymi pralinkami, kiedy przez okno jadalni wpadła wielka sowa uszata, upuściła list prosto na głowę pani Mason i wyleciała. Pani Mason wrzasnęła jak upiór i wybiegła z domu, wykrzykując coś o wariatach. Pan Mason został jeszcze przez chwilę, żeby powiedzieć Dursleyom, że jego żona panicznie boi się wszelkich ptaków, i zapytać, czy uważają to za dowcipne.

Harry stał w kuchni, ściskając w ręku kij mopa, kiedy wuj Vernon zbliżył się do niego z diabelskim błyskiem w małych oczkach.

– Przeczytaj to! – syknął mściwie, wyciągając do niego list, który dostarczyła sowa. – No, dalej, czytaj!

Harry wziął list. Nie były to życzenia urodzinowe.

Szanowny Panie Potter,

z naszego poufnego źródła otrzymaliśmy właśnie wiadomość, że tego wieczoru, o godzinie dziewiątej dwadzieścia, w miejscu Pańskiego przebywania użyto Zaklęcia Swobodnego Zwisu.

Jak Pan wie, niepełnoletnim czarodziejom nie wolno używać czarów poza szkołą. Dalsze takie poczynania mogą doprowadzić do usunięcia Pana z rzeczonej szkoły (Ustawa o Uzasadnionych Restrykcjach wobec Niepełnoletnich Czarodziejów, 1875, paragraf C.)

Pragniemy również Panu przypomnieć, że wszelka działalność magiczna, która mogłaby być zauważona przez obywateli pozamagicznych (mugoli) stanowi poważne wykroczenie, zgodnie z 13 rozdziałem Zasad Tajności Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Życzę udanych wakacji!

Z wyrazami szacunku

Mafalda Hopkirk

WYDZIAŁ NIEWŁAŚCIWEGO UŻYWANIA CZARÓW

Ministerstwo Magii

Severus Snape I Mistrzyni ElksirówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz