Rozdział 37

185 55 9
                                    

HUNTER

Nie wiem nawet, kiedy zleciały mi ostatnie trzy dni. Siedzę w szatni, przygotowując się do meczu. Wszyscy jesteśmy zajebiście podekscytowani, ostatni raz zaszliśmy tak daleko piętnaście lat temu.

– Panowie, dzisiejszy mecz to nie przelewki – przemawia trener. – Nasz rywal jest mocny, jednak Westview High School nigdy wcześniej nie miało takich zawodników, jak wy. Pełnych pasji i ducha walki. Dlatego musimy dziś wygrać... – Spogląda każdemu z osobna w oczy. – Każdy z was ma coś do udowodnienia, dlatego pokażmy im! Kto wygra mecz?!

– Westview High School! – skandujemy wszyscy.

– Tak jest! – dołącza się trener. – Róbcie swoje panowie, a na pewno wygramy!

Dopiero gdy wybiegamy na boisko, dociera do mnie, jak ważny jest ten mecz. Wielu z nas walczy o stypendium, więc musimy dać z siebie więcej niż sto procent. Trybuny są wypełnione po brzegi, próbuję wypatrzeć moich bliskich, ale nie jestem w stanie wyłapać ich w tym tłumie. Mam wrażenie, że zjechało się tu dziś całe miasto.

– Spodziewałeś się takich tłumów? – pyta cicho Luke.

– W ogóle – ledwie poruszam ustami. – To świadczy tylko o tym, jacy jesteśmy zajebiści.

– Mhm – mruczy przyjaciel nieobecnym głosem, spoglądając w kierunku trybun. Podążam za nim wzrokiem. Dostrzegam Natalie i jej matkę. Moja dziewczyna macha do mnie energicznie, więc posyłam jej całusa. Dałbym sobie rękę uciąć, że Emily uśmiecha się ukradkiem do Luke'a.

Ciągnę przyjaciela za kołnierz koszulki, przywracając go do rzeczywistości. Stajemy w kółku razem z resztą zawodników, po czym odwalam przemowę życia o naszym wspólnym celu i korzyściach, jakie na nas czekają, jeśli uda nam się zdobyć mistrzostwo. Nigdy dotąd nie byliśmy tak blisko zwycięstwa, wystarczy, że wygramy ten mecz i będziemy w finałach. Samo to byłoby już zajebistym osiągnięciem. Chłopcy rozbiegają się na swoje pozycje, a ja podążam na środek boiska. Podaję sobie rękę z kapitanem Beaverton, który mierzy mnie spojrzeniem z góry na dół. Chyba raczej się nie polubimy. Rzucamy monetą, losując, kto będzie zaczynał. Pada na nich, a ich kapitan wykrzywia twarz w krzywym uśmiechu, który od razu działa mi na nerwy. Po pierwszej połowie przegrywamy jeden do zera, mimo że w przeciwieństwie do ostatniego meczu, dajemy z siebie naprawdę wszystko. Łut szczęścia zdecydował o ich bramce, co jeszcze bardziej wyprowadza mnie z równowagi. Kiedy schodzimy z boiska, zauważam na trybunach Kate oraz tatę. Macha do mnie, po czym wyciąga oba kciuki do góry. Śmieję się pod nosem, unosząc od niechcenia rękę w geście przywitania.

Druga połowa jest nieco lepsza, asystuję przy golu wyrównującym wynik, ale to wciąż za mało. Staramy się robić wszystko, jak należy, ale nie jesteśmy w stanie przebić się przez ich linię obrony. W pewnej chwili podbiega do mnie kapitan Beaverton, szturchając mnie zaczepnie. Nie daję mu się sprowokować, chociaż w normalnych okolicznościach chętnie bym mu przywalił. Wiem jednak, że właśnie o to mu chodzi, nie jestem głupi.

– Wszystko okej? – pyta Nate, podbiegając do mnie.

– Kutas chce chyba dostać po ryju – odpowiadam, zaciskając pięści.

– Załatwimy to po meczu, na boisku najlepiej zamkniemy mu ryj kolejnym golem. – Klepie mnie po ramieniu i wraca na swoją pozycję.

Rzucam szybkie spojrzenie w stronę trybun, tam gdzie siedział wcześniej mój tata. Zauważam obok niego moją siostrę, a jeszcze obok mamę i uśmiecham się do nich. Dzięki temu odrobinę się uspakajam.

– Twoja siostra to niezła dupa. – Słyszę za sobą pełen drwiny, irytujący głos. Zamykam oczy i zaciskam mocno wargi. – Chętnie bym ją przeleciał. Może mnie z nią zapoznasz?

– Stul pysk. – Odwracam się do niego.

– Daj spokój, wszyscy o niej mówią. Każdy ślini się na jej widok, wyobrażając sobie ją nago. Pewnie znajdą się i tacy, którzy nie tylko się na jej widok ślinią... Ja przynajmniej mam jaja, żeby otwarcie o tym mówić. – Uśmiecha się szyderczo i muszę przywołać całą swoją silną wolę, żeby nie wybić mu zębów.

– Zamknij mordę! – Słyszę obok siebie niski warkot Luke'a. – Odezwij się jeszcze raz choćby słowem na jej temat, a lekarz będzie musiał nastawiać ci szczękę.

– O tobie też wiele słyszałem, Luke Davis, największa męska dziwka w Westview High School.

– Coś ty kurwa powiedział? – Luke popycha go z całych sił. Próbuję go uspokoić, ciągnąc go za koszulkę. – Cofnij to.

– Stary, nie warto. Ten ciul robi to przecież celowo – tłumaczę przyjacielowi, chociaż i we mnie się gotuje. – Nie dajmy mu się wyprowadzić z równowagi.

Wokół nas robi się coraz większe zamieszanie. Przybiegają zawodnicy z obu szkół, zaczynają się ze sobą szarpać i przekrzykiwać siebie nawzajem. Nawet sędzia nie jest w stanie zapanować nad tym pieprzonym chaosem. Zerkam na zegar, do końca meczu zostało dziesięć minut. W ciągu tych dziesięciu minut moglibyśmy odzyskać prowadzenie, zamiast szamotać się z bandą nieokrzesanych debili.

– Kurwa, chłopaki! – krzyczę na całe gardło, starając się przywrócić wszystkich do porządku. Kilku zawodników z drużyny spogląda na mnie z konsternacją. – Co z wami?! Nie trenujemy boksu, tylko piłkę nożną. Pokażmy im, na co nas stać na boisku, zamiast tracić cenne minuty!

Przytakują mi i wracają na pozycje, a ja podbiegam do Luke'a i po raz kolejny ciągnę go za koszulkę. Odwija mi się, ale w ostatniej chwili zatrzymuje pięść, widząc, że to ja przed nim stoję.

– Ogarnij się, bo jeśli dostaniesz czerwoną kartkę, to przegramy ten mecz – warczę w jego stronę, grożąc mu palcem.

Patrzy na mnie krótką chwilę, wyraźnie wkurzony.

– Ten pajac obraził Harper – protestuje.

– Kurwa, wiem o tym, ale taki był jego cel. – Próbuję przemówić mu do rozsądku. Cieszę się, że tak walecznie staje w obronie mojej siostry, ale to nie jest odpowiedni czas i miejsce. – Zdał sobie sprawę, że tracą grunt pod nogami, więc zmienił taktykę. Zajmiemy się nim, obiecuję, ale nie teraz.

Luke wzdycha z rezygnacją, obdarzając rywala jeszcze jednym groźnym spojrzeniem. Przywołuję wszystkich do porządku, niestety większość zawodników dostała żółte kartki, ale do końca meczu zostało raptem kilka minut, więc nie powinno się już nic wydarzyć. Kieruje nami gniew, dzięki czemu dostajemy jeszcze większego kopa. Nie mają teraz z nami szans, nie są w stanie odebrać nam piłki, prowadzimy akcję za akcją. Finalnie kończymy mecz z wynikiem trzech do jednego. Dzięki temu pajacowi udało nam się strzelić dwa gole w przeciągu ośmiu minut. Ich sfrustrowane miny, gdy schodzimy z boiska, są najlepszą nagrodą, jaka mogła mnie spotkać. Cały stadion skanduje nazwę naszego liceum, na zmianę z nazwiskami strzelców. Tym razem może nie udało mi się strzelić bramki, ale i tak jestem mega dumny z moich chłopaków. Jesteśmy w finale! Musimy to uczcić!

Don't Deserve You Tom 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz