Rozdział 44 (poprawione)

31 1 0
                                    

Podzieliliśmy się na pary, Max chciał być koniecznie z Sofią, Bruno stwierdził, że skoro Lucy jest tu nowa to będzie ćwiczył z nią, więc niestety mi przypadł Samuel. "Nie podoba mi się to, że jesteś w parze z Samem, jest to bardzo podejrzany typ" wtrąciła Sunni po dość długim milczeniu, przytaknęłam jej i myślami wróciłam do treningu. Każda para znalazła sobie odpowiednio dużo miejsca. Chwilę później wszyscy się przemieniliśmy i zaczęliśmy ćwiczyć. Głównie unikałam ciosów Sama zmieniając się w jakieś mniejsze zwierzęta czy po prostu odskakiwałam. Miałam przewagę i farta, bo mogłam zmieniać się w praktycznie każde zwierzę. Wykorzystywałam to jak najlepiej umiałam na daną chwilę, w końcu nie wszystko jeszcze wypróbowałam. Chciałam zaatakować go używając podstępu i uniku, skoczyłam na niego, turlając się za jego plecy, niestety ten się szybko odwrócił i zaorał mój bok pazurami. Jego cios zabolał ale nie od razu załapałam co się zadziało.  Upadłam na ziemie i chwilę na niej leżałam próbując ogarnąć jak udało mu się przewidzieć mój ruch. Gdy się trochę otrząsnęłam, z okropnym bólem w boku wstałam na łapy. Spojrzałam na miejsce zranienia. Od łopatki do środka boku miałam dosyć głęboką ranę z której sączyła się krew zabarwiając moje furto na wściekło czerwony kolor. Wszyscy przerwali swoje treningi i spojrzeli na nas. Niektórzy przerażeni, inni zdziwieni. Odwróciłam wzrok od rany i zdziwiona spojrzałam na Samuela stojącego naprzeciwko mnie. Może zdawało mi się, ale przez chwilę widziałam jakby delikatny uśmiech w kąciku jego warg mówiący "tę rundę wygrałem". Po chwili jednak zmienił wyraz pyska i podbiegł do mnie.

- O Boże, Sara przepraszam cię to było niechcący - odezwał się skruszonym tonem.
- Jak można zrobić takie coś niechcący? - zapytałam czując, że przez utratę krwi robiłam się coraz słabsza. Zmieniłam się w człowieka, a za mną cała reszta. Wraz z przemiana poczułam się jeszcze gorzej, a ból się nasilił.
- Samuel czemu to zrobiłeś? - zapytał z wyrzutem Max.
- Ale naprawdę to było niechcący, chyba źle wymierzyłem odległość - bronił się Sam. Spojrzałam na moją koszulkę, plama krwi z sekundy na sekundę powiększała się. W miejscu, w którym stałam, krew przestała wsiąkać w ziemie. 
- Wiecie co? Myślę, że trzeba to opatrzyć - zwróciłam na siebie uwagę i chwilę później zobaczyłam mroczki przed oczami, a nogi uginały się pod moim ciężarem. Ostatnie co poczułam to jak tracę równowagę i ktoś mnie łapie, później była już ciemność.

Znowu ten sam sen.
Dwa szare wilki różniące się tylko kolorem oczu, droga do spalonego domu w lesie, który był jak nowy, kwiaty, krzaczki, ogrodzenie, żwirowa dróżka. W oknie dwóch ludzi i znowu zanim się zdążyłam przyjrzeć byłam na tyle domu. Wilczury na werandzie, mały smok na niebie.

Obudziłam się czując tępy ból głowy i w okolicy żeber. Powoli usiadłam. Byłam w pokoju moim i Sofii, w którym zazwyczaj spałyśmy gdy zostawałyśmy na noc na terenie watahy. Zauważyłam, że mam na sobie czystą koszulkę, podwinęłam materiał, wokół klatki piersiowej, zobaczyłam, że mam zawinięty opatrunek. Wstałam z łóżka. Powoli i bezszelestnie wyszłam z pokoju, by później zejść po schodach i ruszyć do kuchni, z której wydobywał się cudny zapach kawy. Jeszcze nie doszłam do celu, a usłyszałam głos Samuela, chyba rozmawiał z kimś przez telefon, zatrzymałam się na korytarzu, zainteresowało mnie to co usłyszałam. Nie żebym podsłuchiwała, ale mówił dość cichym głosem, brzmiało to trochę konspiracyjnie i jak się okazało takie było.

- Już mówiłem, że się nie udało... Wiem i celowałem w szyję... No oczywiście... Tak, mam mordownik... Teraz jest osłabiona i pewnie jeszcze śpi... Tak, postaram się pozbyć jej jak najszybciej - nie chciałam słuchać dalej , więc weszłam do kuchni, przerywając jego rozmowę i zalewając sobie kawę wrzątkiem. - Wiesz co? Muszę kończyć zadzwonię później - rozłączył się i zwrócił w moją stronę - No hej, jak się czujesz? naprawdę nie chciałem, żeby tak to się stało - popatrzyłam na niego lekko nieprzytomnie.
- Taaa jasne. Wiesz gdzie jest reszta? - zapytałam najmilej jak umiałam robiąc sobie kawę.
- Chyba siedzą w salonie - odpowiedział i kontynuował picie kawy.

Złapałam za mój kubek z kawą i ruszyłam do salonu. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłam całą ekipę siedzącą na kanapie i na fotelach, żywo i czymś dyskutowali. Żadne nie zwróciło na mnie uwagi więc, ignorując ból rany, oparłam się o framugę, wzięłam łyka kawy i się odezwałam.

- O czym gadacie? - wszyscy jednocześnie się spojrzeli na mnie.

Odepchnęłam się lekko od framugi. Podeszłam do fotela na którym siedziała Sofia i położyłam na oparciu rękę stając obok.

- Sara baliśmy się, że się nie obudzisz - powiedziała siorka. Wstała z fotela i mnie lekko przytuliła - wszystko już dobrze? jak się czujesz? - zapytała, a w międzyczasie zabrała mi kubek z kawą, wzięła łyka i oddała mi napój z powrotem.
- Tak, wszystko dobrze, bardzo boli - Sofia znów podebrała mi kawę - jak chcesz to idź sobie zrób kawy - odebrałam moją własność i usiadłam na kanapie obok Bruna. Chwilę się zawiesiłam.
- Sara, wszystko w porządku? Może głowa też Cię boli? Helloł - z zamyślenia wyrwała mnie Lucy.
- Zastanawiam się z kim mógł rozmawiać Sam?
- Sam? Widziałaś go? - pytanie padło od Maxa, a ja pokiwałam twierdząco głową. - Nie pokazał się od czasu gdy wtedy zemdlałaś. Gdzie on jest?
- Był w kuchni - odpowiedziałam i chwilę później z salonu wybiegł Bruno, który aż kipiał złością, parę sekund za nim wyszedł i Max zostawiając mnie z dziewczynami. - A im co? - zapytałam dziewczyn, a one wzruszyły tylko ramionami - Jak długo spałam? Dwie, trzy godziny?
- Sara... jest już nowy dzień - odpowiedziała Lucy.
- Świetnie, to ile w takim razie nie było nas w domu? - spojrzałam na Sofię i pomyślałam o rodzicach.
- No, może jakieś 4 dni, ale spokojnie byłam wczoraj w domu, wytłumaczyłam, że mamy problemy z łowcami i lepiej żeby się nie dowiedzieli gdzie mieszkamy, a tutaj jest bezpieczniej. Powiedzieli żebyśmy się nie przejmowały i czasem wpadały, że oni ze wszystkim sobie poradzą.
- Dobre i tyle. A po moim zemdleniu to co się działo? - zapytałam.
- Bruno zaniósł Cię nieprzytomną do domu, Ambar jak tylko zobaczyła co się stało pomyślała, że łowcy nas dopadli, wtedy Max ją uspokoił i powiedział co zaszło - opowiedziała mi Lucy - wtedy kazała zanieść cię do waszego pokoju, opatrzyła ci ranę, przebrała i kazała nie przeszkadzać, bo musisz odpoczywać. Sam zwiał i pojawił się dopiero teraz.
- A sądząc po reakcji Maxa i Bruna to szukali go, tak? - przedstawiłam im moje domysły.
- Dokładnie tak.

Himera czy Wilkołak (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz