8.

20 3 0
                                    

Na to już nie można było nie zareagować. Kilka stłuczonych doniczek i szczeliny w ścianach były rażącym dowodem na to, że w szkole dzieje się coś złego. Dyrekcja szybko wydała oficjalne oświadczenie. Powodem niewyjaśnionych odgłosów miały być niedrożności pionu kanalizacyjnego doprowadzające do rezonowania murów nośnych szkoły. Wszelkie usterki miały zostać naprawione w pierwszej kolejności podczas remontu. Oczywiście nikt w to nie uwierzył.

Kubala z Blicharskim postanowili przyjrzeć się problemowi następnego dnia. Celowo zostali dłużej po lekcjach. Za Mateuszem przypałętał się Wagner. W okolicy kręcił się też utytłany szkolny kot. Nikt nigdy nie ustalił czy kot był dachowcem, który do szkoły przychodził tylko w poszukiwaniu jedzenia, czy może rzeczywiście tu mieszkał. Niektórzy uczniowie usiłowali się z nim zaprzyjaźnić, zostawiając mu w różnych kawałki kiełbasy czy smakołyki. Czasem znajdował je Michał Fangler i podjadał, gdy wydawało mu się, że nikt nie widzi. Kota zaprzyjaźnianie się z ludźmi średnio interesowało.

– Kiedyś złapię tego sierściucha i spuszczę go w kiblu – obiecywał z rechotem – Na pewno przetka kanalizację.

Poza dręczeniem grubego Michała, Wagner przejawiał równie niezdrową obsesję na punkcie czworonoga. W pierwszej klasie usiłował nakarmić go środkiem na przeczyszczenie w ramach zaliczenia morfologii układów pokarmowych kręgowców na biologii. Nie nakarmił i nie zaliczył, nabawił się za to paskudnej szramy na ręce, kiedy kocur dał mu do zrozumienia co sądzi o jego pomyśle. Od tego czasu Rafał jeszcze bardziej go nie cierpiał.

– Idź stąd, jebany futrzaku. Kici, kurwa, kici!

– Cicho – skarcił go Kubala, co Blicharski odebrał z radością – Jego nie przegonisz, a zaraz ktoś tu przylezie.

Wokół było całkowicie pusto - poza kotem łypiącym spod ściany. Blicharski był trochę przeziębiony i pociągał nosem, ale dzielnie obiecał nie kichać. Starając się nie stąpać zbyt głośno, przeszli z parteru do korytarza w sutenerze.

Karol nie przyznawał tego głośno, ale wyjątkowo lubił atmosferę szkoły po zakończeniu zajęć. Długie korytarze, normalnie przepełnione tłumem i gwarem, teraz były surrealistycznie puste. Ich kroki odbijały się szerokim echem od ścian i stropów.

Gmach Zespołu Szkół był budynkiem wysokim jak na małomiasteczkowe standardy. Pięć kondygnacji, nie wliczając piwnicy i poddasza. Dwie klatki schodowe. Pierwsza, od strony głównego wejścia; reprezentacyjna, jasna i szeroka (była tu rezerwa na szyb windy, na którą nigdy nie starczyło pieniędzy) oraz druga; z tyłu budynku, zatęchła i rzadko uczęszczana. Chłopcy zeszli na dół właśnie od tej strony.

Trzy z pięciu kondygnacji zajmowały sale lekcyjne i pracownie. Na parterze znajdowały się szatnie i nudne archiwa. Na strychu także nie było nic godnego uwagi poza gównami gołębi. Za to suterena była znacznie ciekawsza.

Część podpiwniczenia zajmowała czytelnia biblioteki, do której wchodziło się pierwszymi drzwiami w korytarzu (numer 11). Nikt nigdy nie zapuszczał się dalej, bo nie było potrzeby. Reszta korytarza była mocno zagracona. Pod ścianami stały niepotrzebne szafki, które nie zmieściły się nigdzie indziej. Doniczki z truchłami paprotek niepodlewanych od lat. Łuszcząca się ze ścian farba. Rupiecie i pajęczyny.

Suterena była częściowo pod ziemią; okna korytarza wychodziły na poziomie gruntu. Część z nich z zewnątrz przysypały przygnane wiatrem liście. Było niewiele światła; Blicharski wyciągnął telefon i świecił pod stopy. Wyminęli stary regał pełen porzuconych przed laty rosyjskich książek, które teraz zastąpiły pachnące podręczniki do angielskiego. Kubala odskoczył, wpadając na Wagnera.

– Ej, kurwa, co jest?

– Nic, myślałem że ktoś tu stoi – wskazał na plastikową kukłę opartą w kącie za regałem – Chodźmy – ponaglił. Wagner nie mógł zorientować się, że wystraszył go zapleśniały fantom do pokazów anatomii na lekcji biologii.

Podeszli do kolejnych drzwi. Numer 12.

– Może otwarte – mruknął Blicharski bez wielkich nadziei. Ku jego zdziwieniu, klamka ustąpiła.

Weszli do środka i natychmiast się rozczarowali. Całe pomieszczenie wypełnione było stertami krzeseł, na ogół zdezelowanych. Nic poza tym. Tylko kurz. Blicharski zaczął kichać.

– Dalej jest czternastka – zauważył cierpko Kubala – Trzynastki nie ma. Musiałaby być tutaj.

Wyszli na korytarz i przeszli wzdłuż ściany. Wagner z bardzo fachową miną zaczął obstukiwać tynk i nasłuchiwać.

– Ej, tam jest coś pusto.

– Tak, bo mur jest z pustaków – żachnął się Blicharski, ocierając nos.

Ściana nie nosiła śladów żadnych zamurowanych futryn, sekretnych przejść i komnat tajemnic. Zwykła złuszczona lamperia, jak wszędzie. Zbliżyli się do kolejnych drzwi, numeru czternastego. Te zamknięte.

– Może widać coś przez dziurkę od klucza? – zainteresował się Kubala.

– Ej, daj luknąć! – Wagner natychmiast go odepchnął.

Blicharski musiał odczekać swoje, zanim dali popatrzeć i jemu, ale tutaj też nie było żadnych atrakcji. Przez szparę widać było niewiele, poza jakąś szafką przykrytą brudną plandeką i kilkoma starymi szczotkami opartymi o nią. Zwyczajny składzik na miotły.

– Ej, ściemniałeś! – zawiedziony Wagner oskarżył Kubalę – Nic tu nie ma.

– Pomiędzy drzwiami jest dobre pięć metrów – upierał się Mateusz, odliczając marszowo kroki – Zmieści się jeszcze jedna sala.

– Dwunastka sięga aż tutaj – Blicharski przesunął się do określonego punktu ściany – Zostaje może półtora metra...

W tym momencie rozległ się jakiś raban. Zgrzyt przestawianych krzeseł, szuranie. Karol pomyślał o kocurze, ale ten lizał futerko na parapecie.

– Ktoś tam jest! – szepnął, zerkając na drzwi do dwunastki.

Zmartwiali. Drzwi otworzyły się od wewnątrz. Sapanie i powłóczenie nogami. Z sali wyszedł woźny Buc, w uszance i swojej nieodzownej kufajce bez rękawów. Otrzepał i chuchał w sękate dłonie, jakby czyszcząc je z brudu albo rozgrzewając. Kiedy podniósł głowę, dostrzegł uczniów.

Przez moment cała czwórka stała, patrząc na siebie w milczeniu. Potem Buc mruknął coś pod nosem, na pewno nic miłego, i odwrócił się. Przeszedł już kawałek, kiedy najwyraźniej o czymś sobie przypomniał. Wrócił do drzwi sali, wyciągnął z kieszeni dźwięczący pęk kluczy i zamknął je na dwa obroty.

Potem odszedł, nawet nie spojrzawszy na chłopców. Kot zeskoczył z parapetu i podążył za nim.

– To niemożliwe – mruknął Kubala – Przecież przed chwilą sami tam wchodziliśmy!

Blicharski był zdezorientowany. Wyciągnął chusteczki.

– Rozejrzałeś się dokładnie? Może stał gdzieś w kącie za tymi krzesłami.

– Jasne, i bym go nie zauważył. I nie poczuł.

– Ten stary pierdziel ma swoje ścieżki – zauważył z pokorą Wagner – Ej, a może w środku były jakieś drzwi? Przejście do innej sali...

Blicharski wzruszył ramionami.

– Nie przyglądałem się ścianom. Za tymi stertami rupieci mógłby być i wlot tunelu metra; też byśmy nie zauważyli.

– Nie pieprz głupot – odezwał się Kubala – Nie było żadnych drzwi, jestem pewien.

– W takim razie woźny potrafi przechodzić przez ściany. Trzeba zakryć lustra i nosić czosnek w piórniku.

SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz