11.

18 4 1
                                    

- Blicharski zwariował.

- Taa... To się musiało tak skończyć.

Monika Zalewska siedziała razem z Eweliną Majer w damskiej toalecie. Damskie toalety były zawsze ładniejsze od męskich kibli: pachniało, na ścianach wciąż wisiały lustra, zasobniki były wypełnione mydłem, a do tego na ten poziom dochodziła ciepła woda. Monika poprawiła sobie rzęsy i oddała tusz Ewelinie. Lubiła ją. Majerówna była miłą dziewczyną, z którą można było pogadać na różne tematy bez konieczności dzielenia się z nią drugim śniadaniem (jak z Agatką), a do tego była skłonna pożyczać swoje kosmetyki.

- Zawsze mu powtarzałam: przestań kuć, bo dostaniesz rzeżączki mózgu. Nie słuchał. Fajny zapach, to eukaliptus? - psiknęła się jej perfumami. Ewelina nie wydawała się być zainteresowana ani jednym, ani drugim - Jaką odpowiedź dałaś w trzecim pytaniu?

- Marokańskie cytrusy. Chyba de, nie pamiętam. Może ce.

- Dowaliła z tą maturą... Może wyciągnę pięćdziesiąt procent. To chyba nie będzie na ocenę. Kiedy byłaś we Wrocku, czemu nie powiedziałaś? Zabrałabym się z tobą.

- Dwa dni temu. Pojechałam odwiedzić panią Molendę.

- Naprawdę, pojechałaś do niej? - teraz dostrzegła, że Ewelina była jakoś rozkojarzona - Jak się czuje?

- Nie mam pojęcia. Nie znalazłam jej.

- Przecież mówili, że leży na oddziale ortopedii...

- Leżała. Już jej tam nie ma.

- Wypuścili ją do domu? Tak szybko?

- Właśnie nikt jej nigdzie nie wypuszczał. Nie ma jej.

Zalewska zastanowiła się.

- Może przenieśli do innej sali. Albo na inny oddział...

- Pytałam trzech pielęgniarek, żadna nic nie wiedziała. Łóżko pani Molendy było jeszcze rozgrzebane jak przyszłam. Jakby - głos jej zadrżał - jakby wyszła przed momentem i nie wróciła. Od tamtej pory się nie pojawiła. Zniknęła.

- Przestań. Ze szpitala nie znika się tak po prostu.

- To nie koniec. Wiesz, co znalazłam na krześle obok łóżka? - wyciągnęła z torebki długi pas błyszczącego muślinu - Nie poznajesz?

Kto inny pewnie by nie poznał, ale nie Monika. Zawsze miała wyczulony zmysł na punkcie ubioru i dodatków.

- No... To chyba Wieleby. Jeden z tych jej szali.

- To głupie, ale zaczynam myśleć, że za tym wszystkim stoi ten stary rudzielec - wyjawiła Ewelina. Powoli, z rozwagą. Jakby jeszcze niepewna swoich słów do końca, ale już o nich głęboko przeświadczona.

- Nie, ty też...? - Monika była zdegustowana - Od teorii spiskowych mamy Wirskiego i Kubalę.

- Pomyśl... Wieleba była u niej tuż przede mną. Skąd to by się tam wzięło?

- To jeszcze o niczym nie świadczy. Po prostu przyjechała z odwiedzinami i zostawiła to.

- Przecież ona nienawidziła pani Jadwigi! Po co miała ją odwiedzać? To wyglądało tak - rzuciła szal na spłuczkę toalety, prezentując sposób w jaki wisiał na oparciu krzesła przy łóżku matematyczki - Jakby Wieleba przysiadła tylko na chwilę i potem zaraz wstała, bez odwracania się. Łóżko było niepościelone, więc kiedy pani Molenda wstawała, myślała pewnie, że zaraz wróci. Ale nie wróciła. Wieleba ją gdzieś wyprowadziła, rozumiesz?

- Ewelina - Monika długo dobierała odpowiednie argumenty - Ona była potłuczona, nigdzie nie mogła wyjść. Miała połamane biodro. Zresztą, uważasz, że raszpla tak po prostu wzięła Molendę pod rękę i... i co? Wywiozła do borów dolnośląskich i zakopała pod sosną?

- Pani Jadwiga słabo widziała bez okularów, a okulary zostały na szafce. Może myślała, że wyprowadza ją pielęgniarka?

- Naprawdę mówisz o tym poważnie?

Ewelina mówiła poważnie.

- Kiedyś rozmawiałam z panią Molendą... Ona wiedziała o Wielebie takie rzeczy, że głowa mała... Wieleba chce robić karierę w Warszawie, a pani Molenda mogłaby jej w tym zaszkodzić. Wszystko układa się w logiczną całość.

Ewelina wyznała jeszcze, że zastanawiała się o powiadomieniu policji i zgłoszeniu zaginięcia, ale ostatecznie zostawiła to rodzinie matematyczki. Molenda była od lat rozwiedziona, ale jej dzieci po wypadku ponoć przyjechały się nią opiekować. Przynajmniej, dopóki była w szpitalu. Majer nie znała ich i zdecydowała się działać tylko w szkole, na własną rękę. Pierwszym krokiem miało być wybadanie Wieleby.

- Po prostu ją zapytam - wyjaśniła, kiedy Monika usiłowała ją odwieść od tego pomysłu - Nic więcej.

Po matematyce celowo ociągała się trochę dłużej ze zbieraniem swoich rzeczy. Kiedy Wieleba schowała do teczki wypracowania na temat logarytmów, które pisała dziś klasa, Ewelina podeszła. Zapytała jakby niewinnie.

- Pani profesor, znalazłam jakiś szal...

- Ktoś pewnie zostawił - Majer wyraźnie wyczuła błysk niepokoju - Och, rzeczywiście to moje... Gdzie leżał?

- Na oparciu krzesła - odpowiedziała z naciskiem.

- Dziękuję ci bardzo - nie patrzyła jej w oczy. Starannie zwinęła tkaninę i schowała ją razem z papierami - Tak? Coś jeszcze?

- Nie - Ewelina wymusiła na sobie uśmiech - Do widzenia, pani profesor.

Wyszła z sali z mieszaniną uczuć. Radość z wytropienia suki po jej własnych śladach zaraz ustąpiła miejsca przerażeniu. To wszystko musiała być prawda. Wtem drzwi do klasy otworzyły się za jej plecami.

- Panno Majer - zawołała Wieleba - Proszę wrócić tu na słówko.


SzkołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz